|
Na marginesie dodam, że w znaczeniu hodowlanym jakość wychodzi nie w momencie zarybienia
czy zakupu, a znacznie później, a tu mi ma żadnych uregulowań czy norm.
Każdorazowo jedzie wykwalifikowany pracownik PZW, np. ichtiolog, do ośrodka hodowli i przed
dokonaniem odbioru materiału sprawdza: czy gatunek się zgadza, ilość, rozmiar, ruchliwość, ogólną
kondycję ew. wady rozwojowe, stopień odżywienia/zagłodzenia, co jakiś czas pobiera próbki do ew.
kontrolnych badań weterynaryjnych, no po prostu sprawdza czy reprezentanci PZW przypadkiem nie
kupują za pieniądze członków, a potem nie wpuszczają do wód otwartych badziewia, które ma
tworzyć rybostany bazowe. To to, co mi laikowi przychodzi do głowy jak już mówimy o kontroli jakości
zakupów liczonych corocznie w milionach PLN i materiale biologicznym, który z definicji ma zastąpić
czy wspomóc naturalne procesy rozwojowe.
Coś takiego się nie dzieje?
A jak dzieje, to czy zanim rybki trafią do wody, wykwalifikowani pracownicy WP i PZW , np.ekolodzy
siedlisk wodnych jadą najpierw na wizję i sprawdzają wodę do której te rybki za miliony mają być
wpuszczone, pobierają próbki, analizują fizycznie, biochemicznie tudzież troficznie i ekosystemowo,
czy te rybki za miliony wyciągnięte od członków PZW nie uduszą się z braku tlenu, nie padną w
wysokiej temperaturze, nie zjadą z błotem wezbranionym, niewypłyną brzuchami do góry w zrzucie
ścieków, nie zjedzą ich jazgarze czy nurogęsi itp.
Myślę, że nic z tego się nie dzieje a nasze miliony są przepierdalane na rozkaz Państwa
reprezenowanego przez WP i rękami PZW, jako głównego dzierżawcy, oczywiście poza chlubnymi
wyjątkami.
Czemu to wszytko piszę? Bo byłem ostatnio nad rzeką PZW, która nosi wszelkie znamiona martwej,
pustej, zatrutej wody a w którą wtłacza się na siłę pstragi i lipienie, przejebując naszą kasę na
podtrzymanie piramidy finansowej, opisywanej przez Roberta powyżej (albo poniżej) czyli decydent -
opiniujący - producent - dalszy użytkownik.
|