|
W centrum zainteresowania była Solina (nawet nie Myczkowce). Nie pamiętam czyja to była idee
fixe, ale w tamtym okresie próbowano wszędzie lokować "troć wdzydzką"
Głównym promotorem tzw. "troci wdzydzkiej" w różnych zbiornikach zaporowych w Polsce był
Zbigniew Wajdowicz. To na jego wniosek do większości nowych zbiorników wpuszczano tego pstrąga,
czy to miało sens, czy nie (np. Zbiornik w Sulejowie i zbiornik w Przeczycach na Przemszy).
Dzięki Staszku,
Może miałoby to sens (przynajmniej w przypadku Soliny czy Beska) gdyby w Polsce była silna historia jezior z
pstrągami i tradycja ich utrzymymywania. Z tradycją jezior szczupakowych i leszczowych takie próby były
skazane na niepowodzenie i skończyły się jak wiadomo. W tych zbiornikach łowić było wolno na wszystko, a i
konkurencja masowo występujących szczupaków (w Solinie) czy intensywne połowy (w Besku) jeszcze
"wspomagane" przez miejscową ludność pozyskującą "sprzętem rolniczym" duże ryby ciągnące w małe
rzeczki na tarło doprowadziły do praktycznego zaniku tych pstrągów (choć i współcześnie trafiają się wielkie
pstrągi w Solinie)... A jeszcze we wczesnych latach 70tych znajomy wędkarz złowił na muchę taką 5-
kilogramową troć w Solince, niedaleko ujścia Wetlinki, co było wydarzeniem. Dość szybko wędkarze wymogli
decyzje o urządzeniu "Soliny bliżej Krosna i Jasła" i zarybienia szczupakami, sandaczami, karpiami
ukonstytuowały status ichtiofauny zbiornika w pięknym przełomie Wisłoka ...
W każdym razie, w latach 60-tych wędkarze z Krosna mieli kontakty z lipieniem jako nieznaną im
wcześniej rybą w zlewni Wisłoki.
Lata 60. to nie są lata 50.
Widzę, że dochodzimy do porozumienia. Tak na biologiczny i wędkarski rozum, żeby wędkarze mieli kontakt
z tymi rybami w latach 60tych to musiano zacząć "zasiewać" tym wylęgiem w latach 50tych. Wydaje mi się, że
powinienes być usatysfakcjonowany życiowym potwierdzeniem znalezisk "papierowych" ...
PZW był w dużym stopniu instytucją państwową, "organizacją społeczną" pod pełna kontrolą
organizacyjną, ale zarybieniami zajmowały się zespoły gospodarki rybackiej, póżniejsze MZGRW. Z
pracowanikami, transportem, ośrodkami, finansami.
W latach 50. o 60. nie było żadnych zespołów gospodarki rybackiej. Tym się zajmowali pracownicy
PZW (w tym z wykształceniem ichtiologicznym), którym przez długi czas przewodził J. Paladino w ZG
PZW.
Tym razem mowa była o latach 70tych, po zalaniu zbiorników na Sanie, ale mniejsza o to ... Późniejsze
MZGRW (powstałe z tych wcześniejszych zespołów po reformie administracyjnej 1975 i powstaniu okręgów w
tych nowych województwach) też były jednostkami PZW i pracownikami PZW. W każdym razie gospodarką
zajmowali się pracownicy, rzadko sami wędkarze, chyba że ci "wtajemniczeni" i "funkcyjni" ... Zresztą, ta część
gospodarcza była bardzo chronioną prerogatywą zarządzających ... o ile mogli (do pewnego stopnia) wypuścić
w "niesprawdzone" ręce takie działalności jak sport wędkarski, to decyzje gospodarcze były pod ścisłym
nadzorem....
W sumie nie przypominam sobie wykorzystywania darmowych rąk do pracy.
A kto płacił wędkarzom za całą robotę związaną z zarybieniami? Nie dosyć, że zarybiali (a ryby
częściowo odławiali rybacy, zwłaszcza te najcenniejsze), to jeszcze musieli płacić składki.
Jak wyżej - wędkarze w tę robotę związaną z zarybieniami nie byli angazowani. Chyba, że bardzo chcieli, a i to
było z wielką "łaską" ... Wędkarze wpłacając składki płacili pracownikom, przynajmniej częściowo, jak to w
takich strukturach jest ... no i przynależnośc uprawniała do łowienia ryb, czym się wędkarze głównie zajmowali
i zajmują. Nawet w Ustawie z 1985r. PZW (nienazwany po imieniu) został określony jako "organizacja
amatorskiego połowu ryb" ... bo do tego się sprowadza(ł)...
Pozdrawiam serdecznie
Jurek
|