|
Wychowałem się nad rzeką Mierzawą. 50 lat temu ta rzeka żyła. Chodziło się z wiadrami po raki, wyciągało się je z
dziur pod brzegami. Kiełbi było tyle, że robiło się z nich kotlety. Przede wszystkim była ogromna różnorodność. Ślize,
kozy, piskorze, minogi, jelce, płocie, czy słonecznice, a i miętus czy szczupak się trafił. Pstrągi były jak prosiaki i
choć to w większości rzeka piaszczysta z powodzeniem gdzieś się rozmnażały. Wszyscy łowili na robaki, czy żywca,
bo nie była to wtedy jeszcze tzw. "woda górska", i każdy ryby zabierał, a mimo to było ryb w brud. W byle sadzawce
na łąkach żyły karasie i liny.. Nikt nie dbał wtedy o środowisko, ale też nie było tyle wszechobecnej chemii. Przede
wszystkim w produkcji rolniczej. Obecnie Mierzawa jak większość tego typu rzek to pustynia, gdzie poza
zarybieniowym pstrągiem i czasem lipieniem nie ma nic. Smutne.
|