f l y f i s h i n g . p l 2024.11.26
home | artykuły | forum | komis | galerie | katalog much | baza | guestbook | inne | sklep | szukaj
Bieżące informacje
Pstrąg i Lipień nr 42
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.

Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.
Wiadomości z łowiska
Mała Wisła 1
2020-10-14
test
Wiadomości z łowiska
San Zwierzyń-Hoczewka
2013-07-12
Warunki bardzo dobre
Wiadomości z łowiska
OS Dunajec
2014-08-12
warunki dobre ale nie idealne
Wiadomości z łowiska
Łowisko Pstrągowe Raba
2020-10-31
Dobrze to już było...
Nasze wzory
Siwka
Wzory much
W katalogu FF
IMGW
Stan wód
Niezbędny każdemu wędkarzowi "na rozjazdach"
 
Flyfishing.pl
Inne:
Rzeka

autor: Paweł Kobyłecki, opublikowane 2002-07-31

Tomek ciągle miał mieszane uczucia. Wysiadał właśnie z pociągu. Tylko ten długaśny pokrowiec na ramieniu kryjący wędkę. Śmieszną, giętką jak witka. I ten zielony sznurek na stałoszpulowym kołowrotku, takim z jakim zaczynał kiedyś łowienie płotek i okonków. Dziwnie się czuł idąc przez wieś.
 
Dotąd zawsze przemykał przez nią z króciutkim spinningiem i dopiero w lesie, przywitawszy się z Rzeką, rozkładał go. Teraz jednak ten kij zwracał na niego uwagę wszystkich mieszkańców. Nawet psy bardziej go obszczekiwały. Tak mu się przynajmniej zdawało. Raźniej poczuł się, kiedy wszedł między drzewa. Pradawna puszcza napełniała go co prawda pewnym lękiem, jednak w pobliżu Rzeki czuł się jak w domu. Tym bardziej ucieszył go szum wody na maleńkim wodospadzie.

Słońce dopiero podnosiło się zza lasu, skrząc milionami brylantów pajęczyny spinające drzewa. Gdzieś przed nim z krzykiem poderwał się jakiś ptak. Lekko dysząc zszedł w cień wąwozu. Doszedł do mostka, gdzie zawsze zaczynał łowienie. Oparł wędkę o poręcz i zgodnie ze swoim rytuałem wszedł do wody. Zanurzył dłonie w przejrzystym nurcie. Woda była zadziwiająco zimna, na pewno chłodniejsza niż dwa tygodnie temu, kiedy był tu ostatnio. A może to wpływ podniecenia. Pierwszy raz z muchówką. Nad ukochaną Rzeką. Jego Rzeką. Sam odkrył ją z mapy. No, może niezupełnie sam - wszak to Marcin wspomniał o Niej po raz pierwszy. Jednak to Tomek odwiedził ją wcześniej. To było... chyba już 21 lat temu. Ech, te wspaniałe lata siedemdziesiąte... Pierwsza wyprawa, kiedy pędem zbiegł do tego mostka z rozłożonym już w pociągu spinningiem. Pierwsze spojrzenie na Rzekę i totalne zauroczenie jej pięknem. Pierwszy rzut pod korzenie olchy na drugim brzegu. Pierwsze branie, bodaj po piątym podaniu obrotówki, spod tego zwalonego pnia i pierwszy komplet. Tego dnia postanowił nie zabierać Rzece jej najpiękniejszych klejnotów mniejszych niż 35 cm. Dziesięć centymetrów ponad obowiązujący wymiar - wtedy mało kto decydował się na takie samoograniczenie, w małym bądź co bądź strumieniu. Potem było jeszcze wiele tych "pierwszych razów" związanych z Rzeką. Tutaj pierwszy raz zawiązał do żyłki woblera - Rapalę, którą dostał w prezencie od Moniki, po jej powrocie ze stypendium w Norymberdze. I złowił na niego rybę. Co prawda nie JEGO, tylko ubogiego amerykańskiego krewniaka, ale wobler okazał się skuteczny. Następnej zimy nurkował po niego w krystalicznych wodach Brdy. Przypłacił to zapaleniem płuc i przeszło miesięczną przerwą w wyjazdach nad Rzekę. Potem zaczął sam strugać drewniane rybki. Nigdy nie zapomni pierwszego KROPKOWAŃCA złowionego na własnoręcznie wyrzeźbiony, zaimpregnowany i pomalowany kawałek klocuszka. I tego największego - 62 cm długości i 3,05 kg wagi. Wyjął go z tego głębokiego dołu, znajdującego się w obrębie cofki stawu młyńskiego. W zimę w '79 lód uszkodził tamę i woda obniżyła się o jakieś 70 cm. To wystarczyło, by umożliwić dotarcie do niedostępnych dotąd miejsc. Był tu wtedy z Marcinem. Serdeczny przyjaciel z sąsiedniego dołka dostał kabana 3,20 kg. Później zastanawiali się nie raz nad ich systematyczną przynależnością. Wszak dwie tak wielkie ryby w dołkach odległych od siebie o 20 metrów to rzecz niespotykana. Co innego jeziorówki. Chyba jednak nie były to trocie. Te wyraźne czerwone plamki w białych obwódkach... Nagły wrzask sroki wyrwał go z zamyślenia. Nabrał wody w dłonie, uniósł do ust i pił łapczywie. Lodowata woda spływała mu po brodzie i kapała na kurtkę. Po chwili otrząsnął się i wyszedł z powrotem na brzeg. Rozejrzał się po lesie - nic nie zmieniło się od ostatniej wizyty. Wyjął z pokrowca wędkę, złożył i odstawił sięgając do plecaka po kołowrotek i pudełko z muchami. Przytwierdził kołowrotek i pochyliwszy kij przeciągnął sznur przez przelotki, zamocował włanoręcznie związany przypon i otworzył pudełko. Którą muchę założyć? Czy tę z dużymi jasnokremowymi skrzydełkami i długim podwójnym ogonkiem, czy tę niewielką, ze lśniącym na zielono tułowikiem, bez ogonka i z maleńkimi jasnopopielatymi skrzydełkami? A może streamerka z sierści nutrii, którego wyżebrał od Grześka - wszak Gregor łowił na niego piękne kabany w Pasłęce. Cholera - tyle się naczytał, napytał bardziej biegłych w sztuce muchowania, a teraz wszystko wyparowało z głowy. Jedyne czego jest pewien to tego, że na razie nie powinien zakładać dwóch much jednocześnie, bo łatwiej mogą się splątać. Mógł chociaż poprosić któregoś z kolegów o krótki kurs na którejś z podwarszawskich rzek, choćby na Wkrze czy Świdrze. A tak będzie sam odkrywał coś, co już inni przed nim odkryli. W końcu zdecydował się na Gregorkowy streamer. Przywiązał go do końcówki przyponu i schowawszy pudełko do kieszeni kurtki ruszył w górę strumienia. Wysnuł ręką nieco sznura i rozhuśtał go w przód i w tył. Kiedy zdecydowany był skierować muchę w dołek pod drugim brzegiem poczuł z tyłu szarpnięcie... i luz. Obejrzał się. Gałąź za nim kołysała się mocno, a o wodę bębniły tysiące migoczących w budzącym się dniu kropel rosy. Obejrzał końcówkę zestawu - no tak, mucha urwana. Oparł kij o drzewo i ruszył w kierunku nieszczęsnej gałęzi, aby odnaleźć cenną muchę. Miał szczęście - mucha z kawałkiem przyponu tkwiła wbita w grubą część gałęzi. Wypiął ją delikatnie i przywiązał na powrót do końca zestawu. Ruszył dalej, w tym miejscu po jego szarpaninie wszystko musiało nawiać gdzie pieprz rośnie. Kilkanaście metrów dalej podjął kolejną próbę podania muchy i, czym sam się zdziwił, udało mu się umieścić muchę w wodzie. W tym momencie zza zakrętu wyprysnęła niebiesko-pomarańczowa strzała zimorodka i z charakterystycznym tjit-tjit pomknęła w dół rzeki. Krótkimi pociągnięciami sprowadził muchę pod swój brzeg i ponownie zaczął wymachiwać sznurem. Tym razem sznur zatrzymał się w połowie wymachu - niewielka gałąź wisząca z góry, którą poprzednio udało mu się minąć, przypomniała o swojej obecności. Skrócił więc sznur i szarpiąc uwolnił muchę. Postanowił zmienić ostatni odcinek przyponu i zmienić muchę - tym razem jego wybór padł na mokrą muchę ze srebrnym tułowiem, oranżowym ogonkiem w czarne prążki i skierowanymi do tyłu popielato-brązowymi skrzydełkami. Znów przeszedł kawałek w górę i rzucił pod drugi brzeg. Łowił tak jak streamerem, ściągając sznur ręką. Poderwał linkę zrobił wymach do tyłu i na powrót ulokował muchę w wodzie, jednak przy kolejnym przerzucaniu muchy znowu trafił w gałęzie. Tym razem wysoko i, mimo szczerych chęci połączonych z nadrzewną akrobacją, nie udało mu się jej odzyskać. Usiadł na korzeniu nadbrzeżnej olchy i przyjrzał się wodzie. Postanowił, że zamiast katować siebie i Rzekę rzucaniem po drzewach pójdzie w dół, aż do szerokiej łąki, i tam spróbuje opanować rzuty. Nie łowił tam od osiemdziesiątego czwartego, a może piątego roku. Wtedy jacyś kretyni wydali wyrok na dolny odcinek jego Rzeki. Przez cztery miesiące dzień w dzień ekipa wyposażona w piły mechaniczne i buldożer równała brzegi. Zakrywające chłopa dołki zasypano, drzewa wycięto, kierunek sztucznie wytyczono... Ciekaw był jak jest tam teraz...
Po kilkunastu minutach wędrówki wyszedł z wąwozu na porośniętą wysoką trawą równinę. Na styku lasu i łąki pasło się kilka saren, które spłoszone jego nagłym i bezgłośnym pojawieniem pomknęły do znajdującej się niedaleko kępy drzew. Słońce świeciło już dosyć ostro, zdjął więc kurtkę i zwinąwszy schował ją do plecaka. Cicho podszedł do wytyczonego palikami koryta. Ze zdziwieniem zauważył, że faszyna jest dość mocno zdewastowana, a i utrzymujące ją sosnowe pieńki miejscami pochylały się nad wodą. Poza tym gdzieniegdzie rosły dość pokaźnych rozmiarów wierzby i olchy. Usiadł na brzegu, położył wędzisko, zsunął plecak i wyjął przygotowaną przez Monikę kanapkę. Jak zawsze ze smakiem ugryzł kawałek, kiedy w dole rozległ się plusk. Spojrzał tam szybko, ale niczego nie zauważył. Musiało mu się wydawać. Może to zimorodek zanurkował za jakimś ciernikiem. W tej chwili to nieistotne. Skończył jeść i nie wstając sięgnął po muchówkę. Przywiązał suchą muszkę, tę z błyszczącym tułowiem i siwymi skrzydełkami. Wyciągnął trochę sznura i odrzucił go do tyłu. Nareszcie mógł się rozkoszować przyjemnością rzucania. Nie ruszając się z miejsca raz za razem starał się rzucić w ten sam punkt pod drugim brzegiem. Po kilkudziesięciu minutach udawało mu się prawie za każdym razem lokować muchę w wybranym przez siebie miejscu. Wtedy ponownie usłyszał z dołu pluśnięcie. Szybko odwrócił głowę i... mucha utkwiła na gałęzi po drugiej stronie rzeki. Nerwowo szarpnął zrywając muchę. Spojrzał na zegarek - dochodziła już jedenasta. Postanowił pójść w górę i wreszcie spróbować coś złowić. Minął mostek, od którego zawsze zaczynał łowienie i przystanął przy zwalisku. Wyjął z pudełka muszkę taką jak niedawno urwana, tylko o numer mniejszą i przywiązał do końca zestawu. Naniósł na muchę nieco smaru i pewniej już zarzucił przynętę w pobliże leżących w wodzie pni. Zbierał powoli spływającą linkę, wchodząc jednocześnie do wody. Doszedł już wcześniej do wniosku, że wśród drzew łatwiej będzie mu operować muchówką brodząc korytem. Zauważył, że muszka bruździ powierzchnię i poderwał ją. W tym momencie powierzchnia wody wzburzyła się i przez okulary dojrzał jak ładny czterdziestak wraca pod zwalone drzewo. Z powrotem umieścił muchę w tym samym miejscu, tym razem starając się cały czas kontrolować spływ muchy, jednak nic się nie działo. Powtórzył jeszcze kilka razy rzut w pobliże kryjówki ryby, jednak jak się spodziewał - bez efektu. Przeszedł więc do kolejnego leżącego w korycie pnia, i kolejnego, i jeszcze jednego, jednak ryby nie były skłonne do współpracy mimo wszelkich starań z jego strony. W pewnym momencie dostrzegł na powierzchni oczkowanie. Raz, za chwilę drugi. Co też ona zbiera? Na powierzchni wody nie unosiły się żadne owady, doszedł więc do wniosku, że to coś małego. Zmienił więc muszkę na najmniejszą jaką posiadał, czarną z beżowymi skrzydełkami z "kaczej dupy". Był to jeden z niewielu materiałów, który potrafił nazwać. Podał muchę pod prąd i... zaciął zobaczywszy ruch ryby, jednak zacięcie okazało się zbyt wczesne. Ponownie podał więc przynętę w to samo miejsce i, odczekawszy aż na powierzchni ukaże się wyraźne kółeczko, podciął. Szczytówka wygięła się, przypon zaczął ciąć powierzchnię wody. Ryba uciekała pod prąd, by po chwili zawrócić i minąwszy go spłynąć w dół. Tam ustawiła się na granicy szybkiego nurtu i stojącej wody i zbierała siły. Tomek zaczął przyciągać ją do siebie i kiedy była już w zasięgu podbieraka wyskoczyła nad wodę i opadła z pluskiem. Smętnie bujająca się szczytówka owinięta teraz linką zdawała się mówić: "za szybko stary, za szybko". Tomek pocieszał się, że ryba nie była zbyt wielka, bo miała może 38-40 cm, jednak byłaby pierwszą złowioną na sztuczną muchę. Kiedy jeszcze zobaczył, że mucha nie urwała się, tylko wyprostował się haczyk, całkowicie się rozchmurzył. Hol na delikatnym muchowym kijku był niepowtarzalny. Nawet tak nieduży pstrąg dawał nieźle popalić, zupełnie inaczej niż na jego sztywnym, wysłużonym spinningu. Zmienił muszkę i wrócił do łowienia, jednak nic się nie działo. I wtedy znów usłyszał plusk. Przypomniał sobie o podobnym odgłosie, który słyszał na łące. Tym razem zobaczył jednak kręgi rozchodzące się po wodzie. Cicho podkradł się w pobliże kryjówki ryby i przysiadł na korzeniu olchy żeby ocenić sytuację. Woda przelewała się z cichym szumem przez leżący w poprzek rzeki pień potężnego buka. Pod pniem wymyta była spora dziura, z której wyjął już kilka ładnych ryb. Przy przeciwległym brzegu zwieszały się nad wodą gałęzie olchy, jednak po jego stronie przestrzeń nad wodą pozwalała na oddanie rzutu. Otworzył pudełko i wodził wzrokiem po rządkach różnokolorowych pióro-futrzanych dziwolągów. Wybrał jasną suchą muchę, która miała imitować dorosłego chruścika, ze skrzydełkami z sierści jelenia. Wyciągnął linkę i rzucił w kierunku zwaliska. Zanim jeszcze zetknęła się z powierzchnią wody poderwał ją do tyłu, aby dobrać jeszcze kawałek. Wreszcie mucha usiadła tam gdzie tego oczekiwał i spływała tuż przy granicy prądu i zastoiska. Następnym rzutem umieścił muchę nieco bardziej na prawo, kolejnym jeszcze dalej, jednak ryba nie dawała się sprowokować. Zmienił więc przynętę na ciemną, prawie czarną muszkę bez skrzydełek, za to z obfitą jeżynką, i podał ją tak jak przed chwilą chruścika. Jednak i to nic nie zmieniło. Poszedł więc dalej, jednak tajemnicze pluski ze zmeliorowanego odcinka nie dawały mu spokoju. Zawrócił więc i szybko, żeby zdążyć przez zmierzchem, ruszył w dół rzeki. Gdy doszedł do miejsca, w którym uczył się rzucać niebo na wschodzie już szarzało. Ostrożnie skradał się wzdłuż brzegu, gdy do jego uszu znowu dobiegł tajemniczy plusk. Puls wyraźnie przyspieszył, a oddech prawie zamarł. Szedł na palcach i uważnie lustrował wodę. Po chwili dostrzegł leżące w poprzek rzeki drzewo. Jak tylko mógł najciszej zawrócił, aby obejść je naokoło. Dostrzegł, że zostało ścięte przez bobry i leżało ukosem, koroną na drugim brzegu. Coś mówiło mu, że to właśnie tutaj ma kryjówkę pluskająca ryba. Powoli otworzył pudełko i nie zastanawiając się wyjął Gregorkowego streamera. Był pewien, że właśnie ta mucha będzie skuteczna. Raz jeszcze sprawdził węzły na przyponie, odciął najcieńszy odcinek i przywiązał muchę. Ostrożnie wyciągnął kilka metrów sznura i wstrzymując oddech wszedł do wody. Rzut wyszedł mu tak jak sobie wymarzył. Mucha padła na wodę tuż obok miejsca, gdzie drzewo wpadło do wody. Drżącym ruchem pociągnął sznur, raz, drugi i w tym momencie poczuł szarpnięcie. Nie jakiś tam zaczep, tylko potężny odjazd grubej ryby. Zaciął mechanicznie, za chwilę poprawił i czekał co zrobi ryba. A ta czując utkwiony w jej pysku hak ruszyła pod prąd, jednak po kilku metrach dopłynęła do zwaliska i wyskoczyła nad powierzchnię. Tomkowi zadrżały kolana. ON jest tak duży jak "bliźniaki z młyna". Tymczasem PSTRĄG stanął pyskiem pod prąd i tak trwał. Tomek nawinął na kołowrotek leżący na wodzie sznur i delikatnie pociągnął rybę, nie bardzo wiedząc jak ją holować przy użyciu muchówki. Przyciągnął PSTRĄGA do siebie, jednak ten dał mu do zrozumienia, że to jeszcze nie czas, wyskakując nad powierzchnię i odpływając z powrotem w pobliże drzewa. Nie przeszkadzał MU w tym. Rozejrzał się już po okolicy i zrozumiał, że jeśli nie będzie się spieszył ma szanse na zwycięstwo. W dół od miejsca w którym stał woda była płytka i ryba walczyć mogła tylko w obrębie dołka w którym mieszkała. Za trzecim razem PSTRĄG dał się już dotknąć ręką, gdyż nie odważył się użyć podbieraka, ze względu na jej rozmiary. Za czwartym położył się na boku i dał podprowadzić do brzegu. Szeroko rozwarte pokrywy skrzelowe z trudem próbowały tłoczyć wodę, wielka kufa bezwładnie chlapała na powierzchni. Tomek odłożył wędkę i obiema rękami chwycił GO pod skrzela. Jeszcze moment i znalazł się na brzegu. Położył PSTRĄGA na trawie i przyglądał MU się. Nieliczne czerwone plamki wśród mrowia ciemnych, prawie się zlewających krop. Ciemnozłoty brzuch i niemal czarny grzbiet kontrastowały z intensywną zielenią wiosennej trawy. W gasnących promieniach zachodzącego słońca ujrzał w JEGO oczach coś jakby smutek. Wyjął miarkę, wiedział że jest duży, ale nie wierzył, że aż tak. 68 centymetrów! Potężny, odpasiony kaban. Delikatnie wyhaczył GO, wziął na ręce i wszedł do wody. Zanurzył GO w wodzie, jedną ręką obejmując trzon ogona, a drugą podtrzymując pod brzuchem. Przez kilka minut zachęcał rybę do podjęcia walki z nurtem. Wreszcie poczuł szarpnięcie, przytrzymał jeszcze chwilę i puścił PSTRĄGA, który powoli ruszył pod prąd Rzeki. Wyszedł na brzeg, odciął muchę, wpiął ją w kapelusz, zwinął sznur na kołowrotek, włożył wędkę do pokrowca i powoli, bardzo powoli poszedł w kierunku leśniczówki, w której zawsze zostawiał rzeczy. Idąc rozmyślał o Rzece. Trzeba będzie dokładnie spenetrować cały dolny odcinek. Przez te kilka lat dużo musiało się tam zmienić. Kiedy wszedł do sieni znajomy leśniczy wiedział już, że stało się coś wyjątkowego. Tomek zapytał czy może zadzwonić do Marcina. "Stary, nie uwierzysz co się stało..."

Tekst Paweł Kobyłecki
Zdjęcie M. Piechocki

<< PowrótOceń artykuł >>

Autor Komentarz
Adam Fronc
Piękny artykuł,czytałem z prawdziwą przyjemnością.

Galeria zdjęć
Spent
Email:
Haslo:
Zaloguj automatycznie
przy kazdej wizycie:
Zaloz konto
Gorące dyskusje
Na Forum
...Czy są jakieś
materiały?

Według mnie 2-gim,
niewątpliwie
ciekawym punktem
mogło by być
zapytanie : A jak
było na terenach
wschodnich, w...
Propozycje na naszywkę Forum FF

 [tally] 7

 [tally] 5

 [tally] 10

 [tally] 12

 [tally] 81

 [tally] 10

 [tally] 1

 [tally] 4

 [tally] 19

 [tally] 8

 [tally] 19

 [tally] 93

 [tally] 24

 [tally] 6

 [tally] 7
głosów: 306 więcej >>
Copyright © flyfishing.pl 2002
wykonanie focus