Jak pomóc sobie w zdobywaniu umiejętności w łowieniu na sztuczną muchę i nie tylko.
Taaaak, o tym, że nie tak łatwo łowi się na sztuczną muszkę przekonani są prawie wszyscy wędkarze, którzy nigdy tej metody nie spróbowali. Rzuty linką muchową wyglądają jakoś tak nierealnie i trudno uwierzyć, że w kilka dni można opanować tę sztukę w stopniu umożliwiającym nawet skuteczne łowienie ryb. Szybko też młody (chociaż niekoniecznie) adept utwierdza się w przekonaniu, że w zasadzie nie taki diabeł straszny jak go malują, a jeśli złowi do tego kilka ryb to często zaczyna myśleć, że metoda jest zupełnie prosta i nie będzie żadnych problemów z szybkim opanowaniem jej do perfekcji. A jednak życie i ryby szybko zweryfikują jego poglądy, bo wędkarstwo muchowe jest sztuką, którą poznaje się całe życie i mimo to nie da się poznać jej do końca. I to jest w nim najpiękniejsze. Ale jak w ciągu krótkiego życia nauczyć się jak najwięcej? To trudne pytanie, jednak pewne wskazówki są uniwersalne dla wszystkich dziedzin nauki i nie tylko. Jak niejednokrotnie już udowodniono na przestrzeni dziejów najlepiej jest mieć dobrego nauczyciela, który pokaże co, gdzie i jak, powie na co zwrócić szczególną uwagę, a co nie ma tak wielkiego znaczenia. Nauczyciela, który przekaże nam podstawową wiedzę, dzięki której będziemy w stanie rozwijać się sami, przeprowadzać analizę własnych i cudzych sukcesów i porażek. Skąd jednak takiego nauczyciela wytrzasnąć? Czasami nie można nic zrobić i trzeba zdać się tylko i wyłącznie na siebie. Czasem jednak nie jest to takie trudne. Wystarczy się trochę zainteresować i dowiedzieć, czy na przykład w naszym kole nie działa sekcja muchowa, czy klub muchowy. Jeśli tak, to warto dowiedzieć się kiedy taki klub ma spotkania, pójść na takie spotkanie i zapytać o warunki przyjęcia itp. informacje. Z reguły nie ma problemu, żeby się do takiego klubu zapisać, choć czasem bywa to niezmiernie trudne (okres stażu, obowiązkowe uczestnictwo w pracach społecznych, pozytywne zaopiniowanie przez dwóch członków klubu itp. ograniczenia, które mają na celu odsianie kandydatów ze słomianym zapałem), niemniej przyjęcie do szeregów takiego zgromadzenia jest wielką nobilitacją, zwłaszcza dla młodych ludzi. Gorzej jeśli w naszym kole nie ma takiego klubu. Jeśli jednak są ludzie, którzy interesują się na pewno warto taki klub założyć. Spyta ktoś "I co dalej, co mi to da?". Dalej życie wędkarza i nauka staną się prostsze. Zawsze można spytać bardziej doświadczonego kolegę co się źle robi, jak zrobić to czy tamto. Poza tym możliwość uczestniczenia we wspólnych wyprawach to wręcz kopalnia wiedzy dla niedoświadczonego wędkarza. Pamiętam kiedy na początku swojej przygody ze sztuczną muchą pojechałem na wiosenne pstrągi z kolegami z klubu. Było dla mnie po prostu czymś nieprawdopodobnym, że oni złowili po kilkadziesiąt ryb gdy ja złowiłem ledwie 6. Oni łowili na daleką nimfę, ja też próbowałem, niestety bez efektów i swoje 6 złowiłem na krótką nimfę (po całym dniu nieudanych prób), która to metoda nie była tego dnia najlepsza. Pytałem o muchy na jakie łowili i nawet dostałem identyczne tylko jakoś nic na nie złowić nie mogłem. Zarzucałem podobnie, starałem się tak samo pozwolić im spływać i ... nic. Nie dawało mi to spokoju, więc po powrocie analizowałem wszelkie możliwe przyczyny niepowodzenia i doszedłem do wniosku, że to wina sznura, moi znajomi używali bowiem linek z tonącą końcówką a ja pływającego i wolno tonącego. Kupiłem więc tonący przypon i ufny w swoje wyposażenie wybrałem się na pstrągi, tylko że jakoś efekty wcale mnie nie oczarowały, owszem miałem kilka brań, ale kilka, czyli to nie sama linka była powodem niepowodzenia, aczkolwiek się do niego przyczyniła. Powrót do domu rozpoczął kolejny proces analizy możliwych przyczyn. Szukanie w książkach, gazetach itp. Olśnienie przyniosło przeczytanie jakże ważnych a mimo to początkowo nie zauważonych słów w "Wędkarstwie muchowym" Adama Sikory, który pisał, że przy połowie na daleką nimfę z prądem warto jest przynętę co jakiś czas przytrzymywać, co powoduje unoszenie się nimf do góry i ruch ten bywa dla ryb bardzo atrakcyjny. Pojechałem, sprawdziłem i byłem szczęśliwy! Co prawda, moje efekty nie były tak imponujące jak efekty moich kolegów ale to już wynikało z moich słabszych umiejętności technicznych a nie ze złego prowadzenia much. To było dla mnie niezmiernie ważne odkrycie. Od tej pory dużo dokładniej czytam opisy technik łowienia bacznie zwracając uwagę na najdrobniejsze szczegóły, bo diabeł jak wiadomo tkwi właśnie w nich. Tak samo było z połowem wiosną na streamera. Łowiłem wtedy pierwszy raz tą metodą i naszpikowany teorią sądziłem, że wiem jak podejść do sprawy. Rozdzieliliśmy się z kolegą i za dwie godziny spotkaliśmy się przy samochodzie. Zapytał - "No i jak?" - na co odpowiedziałem: "Ano nic mi nie stuknęło nawet". Zdziwienie na jego twarzy dawało do zrozumienia, że nie takiej odpowiedzi się spodziewał. Okazało się, że on złowił kilkanaście pstrągów, w tym dwa wymiarowe. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, usłyszałem: "Pokaż muchy", a kiedy je mu podałem, podrzucił je kilka razy do góry i rzekł: "No piękne te twoje pijawki i muddlerki, tylko duszy do dzisiejszej wody nie mają", a potem się uśmiechnął. "Jakiej duszy?", spytałem ze zdziwieniem. "Ołowiu stary, ołowiu", odrzekł. "Jak to ołowiu, przecież czytałem w książce, że nieobciążony streamer lepiej, znaczy atrakcyjniej pracuje", wyraziłem zdziwienie. "No pewnie że lepiej, ale co ci z jego dobrej pracy w strefie wody, w której nie ma pstrągów. Jak woda jest taka wysoka jak dziś, to trzeba przynętę dociążyć". Miał rację, po krótkim posiłku wróciliśmy nad rzekę i wreszcie ja też zacząłem coś łowić. Mało tego, okazało się jeszcze, że o wiele za szybko prowadziłem moje przynęty w rwącej tego dnia wodzie. Odkryłem to w momencie kiedy drugi z kolei pstrąg uderzył w wolniutko przeciąganego obok wystającychz wody gałęzi puchowca. Reszta dnia wynagrodziła mi wcześniejsze niepowodzenia. Wertując później książkę znalazłem zdanie, w którym autor uprzedzał, że wczesną wiosną przynęty prowadzić należy wolno ponieważ zmęczone tarłem pstrągi nie mają ochoty gonić szybko uciekającej przynęty. Tylko dlaczego przedtem tego nie zapamiętałem? Za mało uwagi zwracałem na takie szczegóły, które później okazały się być decydujące dla powodzenia całej wyprawy.Jak widać z powyższych przykładów, warto jeździć na ryby z doświadczonymi kolegami, warto ich podpatrywać i nie bać się pytać jakie mogą być przyczyny naszych niepowodzeń. To pomaga zaoszczędzić wiele cennego czasu w procesie zdobywania doświadczenia, owocuje zawiązaniem przyjaźni na całe życie, uczy wreszcie szacunku dla wiedzy i doświadczenia innych. Warto też czytać literaturę fachową, czytać bardzo dokładnie, często po kilka razy, aby zrozumieć i zapamiętać możliwie jak najwięcej nieistotnych na pierwszy rzut oka szczegółów. A ryby bezlitośnie sprawdzą, czy byliśmy uważnymi czytelnikami i zweryfikują nasze umiejętności, tego możemy być pewni.
A co można poradzić tym, którzy są osamotnieni w uprawianiu swojego hobby? No cóż, na pewno warto zapisać się do klubu wirtualnego, być jego aktywnym członkiem. Dzięki takiemu klubowi możliwe jest zorganizowanie spotkania w szerszym gronie takich jak my fanatyków. Trzeba też przyznać, że samodzielne dochodzenie do właściwych wniosków jest o wiele bardziej satysfakcjonujące i warto czasem postawić sobie za cel odkrycie czegoś, co pozwoli nam skuteczniej łowić ryby. Czasem jednak naprawdę nie warto wyważać drzwi, które ktoś dawno temu po prostu otworzył. "To muchy nie są ważne?" - zapyta ktoś po przeczytaniu tego tekstu. Odpowiadam - Czasem są bardzo ważne, czasem ważne, innym razem mało ważne, ale to temat na zupełnie inny artykuł.
Z wędkarskim pozdrowieniem.
Grzegorz Nowosadko
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.