Od przeczytania 30 lat temu opowieści Putramenta o tajmieniach ryby te zawsze były moim marzeniem. Poszukiwania rozpocząłem oczywiście od Internetu i po eliminacji ofert firm amerykańskich i rosyjskich ze względu na ich cenę nawiązałem kontakt z mongolska firmą Samarmagic. Dostałem maila z kilkoma oferowanymi trasami, dodatkowymi informacjami oraz listę referencyjną. Na liście tej ku swojemu sporemu zdziwieniu znalazłem niejakiego pana ... Wilka ze śląskim numerem faksu. Szybko nawiązałem kontakt i w ten oto sposób dzięki tajmieniom poznałem Maćka i flyfishing...
Wyjazd wraz z dwoma kolegami zaplanowaliśmy na ostatnie dni sierpnia. Wszystko było już zaplanowane, zarezerwowane, zaliczka wysłana do Mongolii gdy zaczęły się moje problemy. W ciągu ostatniego miesiąca przed wyjazdem obaj koledzy zrezygnowali. Szef i właściciel Samarmagic Cristo zaproponował mi wtedy wyjazd z dwójką Amerykanów jadących podobnie jak ja nad rzekę Chuluut (zlewnia Angary) w tym samym terminie lub zwrot pieniędzy. Oczywiście wybrałem to pierwsze i po prawie dobowej podróży przez Warszawę i Moskwę rano we wtorek 30 sierpnia znalazłem się w Ułan Bator. Prosto z lotniska Cristo zabrał mnie do jurtowiska turystycznego pod miastem (takie obozy turystyczne sa charakterystyczne dla miejsc dokąd docierają turyści, fot. 1) gdzie spotkałem dwójkę Amerykanów którymi okazała się sympatyczną para z ...Alaski! Bill, profesor ekonomii na uniwersytecie stanowym w Juneau (gdzie zresztą przeprowadził się ze względu na łososie) podobnie jak ja od lat marzył o tajmieniach.
Wyruszyliśmy bez zwłoki i po dwu dniach jazdy (i przejechaniu 650 km) dotarliśmy nad przepiękny głęboki kanion rzeki Chuluut (fot.2). Obóz rozbiliśmy już po zachodzie słońca a po długiej podróży przez straszliwe wertepy byliśmy zbyt zmęczeni aby schodzić do rzeki jeszcze tego samego dnia. Wcześnie rano Bill zbyt podniecony aby zjeść śniadanie wyruszył w dół pierwszy i w swoim dziewiątym rzucie złowił pierwszego tajmienia naszej wyprawy (fot.3). Nasz przewodnik wędkarski Dage poradził mi żebym jeszcze pół godziny próbował łowić lokalną przynętą, pływającą po powierzchni zrobioną z gąbki i skóry imitacją wielkiego gryzonia (ta przynętą łowi się zwykle w nocy). Po kilku minutach miałem swój pierwszy kontakt z tajmieniem popełniając jednocześnie głupotę którą będę już chyba zawsze pamiętał. Stałem w wodzie po kolana (głębiej bardzo silny nurt zwalał z nóg) i nagle kilka metrów ode mnie olbrzymia ryba wyskoczyła z wody i wielki otwarty pysk pochłonął moją przynętę. Okoliczności tego ataku były tak niezwykłe, że zgłupiałem kompletnie i odruchowo zaciąłem wyrywając przynętę z otwartego pyska ryby!
Po godzinie swojego pierwszego tajmienia złowiła również Joan (fot.4) a potem brania się skończyły. Cierpliwie obławiałem wskazane nam przez Dage głębokie doły pod pionowymi urwiskami i ciągle nic. Zniechęcony późnym popołudniem zmieniłem wędkę na lekki spinning 2-15g i w płytszych miejscach zacząłem szukać lenoków na kolację. Najlepszą miejscówką okazała się prostka o głebokości ok. 1 m i bystrym nurcie. Po złowieniu trzech na miodowego Horneta Salmo 3,5cm nagle potężne szarpnięcie. Wiedząc że lenoki dorastają do 1m sądziłem, że to jakiś duży przedstawiciel tego gatunku. Po kilku minutach pierwszy skok ryby ponad wodę i już wiem. To tajmień! Na szczęście ryba zmienia kierunki swoich odejść, raz kilkadziesiąt metrów w dół rzeki, raz kilkadziesiąt metrów w górę, i mogę ja kontrolować. Łowiłem wyłącznie na plecionki tak, że nawet ta najlżejsza 0,16mm ma swoją wytrzymałość. Unikałem siłowych zatrzymań obawiając się wytrzymałości niewielkich haków woblera. Po ponad dwudziestu minutach walki zmęczona ryba jest moja (fot.5)! Po zważeniu, zmierzeniu i obowiązkowym całusie w czoło wraca do wody (fot.6) i macha mi na pożegnanie swoim pięknym czerwonym ogonem. Tajmień miał ponad metr długości, ważył prawie 12 kg i okazał się najmniejszym złowionym przeze mnie.
Pozostałe trzy złowiłem już w klasyczny w tym kanionie sposób. Dużym kilkunastocentymetrowym woblerem należało rzucić daleko (fot.7) pod przeciwny brzeg w oczka stojącej wody. Woblera zatopić i sprowadzać z prądem rzeki. Brania następowały na granicy szybkiego nurtu rzeki (który czasami był po prostu białą kipielą). Mój największy tajmień miał 130cm i ważył 18 kg (fot.8). W ciągu 3 dni w kanionie złowiliśmy 11 tajmieni (wszystkie w dobrej fomie wróciły z powrotem do wody), tracąc również kilka. Tajmienie łowiłem naprawdę ciężkim sprzętem: wędka Garbolino 30-60g, kołowrotek Abu Cardinal Pro 4000, plecionka 80 lb i tytanowe kretliki i agrafki. Specyfika łowienia w tym kanionie to brak możliwości pójścia za rybą dalej niż kilkaset metrów. Idąc za rybą w dół rzeki dochodzi się do pionowej ściany i trzeba próbować zatrzymać ją siłowo. Dwukrotnie w takich sytuacjach traciłem ryby z powodu wyprostowania haków kotwic woblera! Tych ryb nie widziałem ale musiały być naprawdę olbrzymie. Największa złowiona przez naszą trójkę miała 150 cm i prawie 30 kg!
W kanionie łowiłem wyłącznie na spinning. Nie mam ciężkiego sprzętu muchowego, a i opisana powyżej technika łowienia byłaby trudna do zastosowania ze streamerem. Bill miał swój łososiowy sprzęt muchowy, ale też zrezygnował z jego stosowania. Na kolejne 3 dni przenosimy się w górę rzeki w szeroką dolinę (to chyba to samo miejsce w którym Maciek był w zeszłym roku). Rzeka jest znacznie spokojniejsza i można w niej brodzić. Po przyjeździe postanawiam natychmiast sprawdzić czy rzeczywiście ryba jest tu w każdym rzucie (Bill dodaje, że tak każdy wędkarz powie mając ryby w co dziesiątym). Wyskakuję z samochodu z travelem w ręku (fot.9), pierwszy rzut nic, drugi to lipień, piąty to lenok, siódmy to kolejny lipień. Przestałem rzucać i dołączyłem do reszty rozpakowującej nasze bagaże.
Po rozpakowaniu wskoczyłem w spodniobuty i z lekką muchówką w ręku (fot.10) ruszyłem wraz z Dage w dół rzeki. Po kilkuset metrach doszedłem do rozległej płani na której woda gotowała się od oczkujących ryb. Po chwilowej obserwacji już wiem, w wodzie spływa mnóstwo małych żółtawych jętek. Po założeniu odpowiedniej suchej przeżywam coś niesamowitego, brania mam w KAŻDYM rzucie! Nie jestem w stanie wszystkich zaciąć małym haczykiem ale co chwilą ląduję kolejnego lipienia lub lenoka (fot.11). Po trzydziestu przestałem liczyć. Lipienie nie są duże (30-40cm - fot.12), ale wspaniale walczą skacząc wysoko w górę i skręcając się w powietrzu w niemalże koło. Są też przepięknie ubarwione. Lenoki są większe (40-70cm - fot.13), a trzykilowa ryba tego gatunku jest moją największą złowioną na muchę. Po kilku godzinach już wiem, cała rzeka na tym odcinku pełna jest ryb, co ok. 500 m jest miejscówka, gdzie ryba można złowić w prawie każdym rzucie, pomiędzy tymi miejscówkami trzeba się trochę więcej napracować.
Niestety ten raj wędkarski pełny lipieni i lenoków szybko nam się nudzi po wcześniejszych emocjach tajmieniowych. Spędzam więc czas na uczeniu naszego przewodnika wędkarskiego Dage łowienia na sztuczną muchę (fot.14). Robiąc to pierwszy raz w życiu w ciągu dwu godzin łowi siedem ryb, czasami będąc kompletnie omotany sznurem i mając branie na muchę leżącą na wodzie w odległości pół metra od niego. Poza tym cały czas szukam tajmieni. Wieczorami wyruszam na kilkugodzinne wyprawy z "myszą" opisaną powyżej. Niestety łowię tylko duże lenoki każdorazowo po potężnym i głośnym braniu mając nadzieję, że może tym razem... W ostatni dzień wyruszam ze spinningiem i dużymi woblerami na całodzienną wyprawę w dół rzeki, próbując w każdym miejscu które wygląda "tajmieniowo". Na moich woblerach ciągle wieszają się lenoki. Wielokrotnie widząc w wodzie atakującą rybę wyrywam przynętę z wody aby uniknąć holowania i odczepiania ryby! Po prostu coś niesamowitego! Tak mija cały dzień. Wieczorem przeżywam moje ostatnie spotkanie z tą cudowną rybą. Prowadzę woblera z prądem w głębokiej rynnie po brzegiem, gdy nagle coś go zatrzymuje. Zatrzymanie jest tępe jak zaczep i zbieram się już do jego "odstrzelenia" gdy nagle rusza. Ryba jest za silna na lenoka, to musi być tajmień. Jestem bardzo ostrożny, żadnych siłowych zatrzymań, hamulec wyluzowany, mam zamiar ją męczyć choćby do północy. Najpierw schodzi w dół rzeki, ale na tym odcinku rzeki mogą za nią iść wiele kilometrów. Po kilkunastu minutach tajmień rezygnuje z tych wypraw i daje się delikatnie "podpompować" w moim kierunku. Jednakże kiedy jest już blisko widzi mnie i wystrzela jak torpeda uciekając na kilka metrów i skacząc nad wodę. Powtarza się to kilka razy ale ryba jest coraz słabsza. Jestem jej już pewien gdy nagle w kolejnym wyskoku rybie udaje się pozbyć przynęty zaczepionej za "naskórek"! Siadam na brzegu, emocje powoli opadają i właściwie to jestem całkiem szczęśliwy, że znowu dane mi było zobaczyć ten piękny czerwony ogon i że ryba uciekła bez haków w pysku.
To już koniec naszej wyprawy. Jeszcze dwa dni jazdy z powrotem (najciekawsze widoki po drodze to dwugarbne wielbłądy -fot.15, święte drzewo Mongołów - fot.16, stacja benzynowa na stepie - fot.17 i jurta z anteną satelitarną i baterią słoneczną - fot.18). Potem jeden dzień zwiedzania Ułan Bator (można sobie darować, zaskakująca w tym mieście jest tylko ilość pięknych dziewcząt na ulicach i powszechność Internetu). Kolejnego dnia wcześnie rano wyruszam na lotnisko i po kolejnej wielogodzinnej podróży wracam do domu. Na czerwone ogony szansę mam teraz tylko we śnie, ale obiecuję sobie jeszcze tam wrócić. Z podobnym zamiarem nosi się Maciek więc może byśmy zorganizowali wyprawę flyfishing?
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.