Chciałem dopłacić 10 razy tyle, żeby opublikowali wszystko, co napisałem i chociaż 10-15 zdjęć! Nic z tego. Więcej do nich nie napiszę! Niech dalej piszą o "...kulkach proteinowych...")
Przelot w poprzek Grenlandii nad lądolodem zapiera dech w piersiach.
Jedna ogromna, biała, popękana, nie kończąca się bryła lodu. Największe lotnisko na Grenlandii gdzieś powyżej kręgu polarnego-Kangerlussuaq wita nas bezchmurnym niebem i temperaturą 25 stopni. Przeżywam szok- aparat fotograficzny zostawiłem w samolocie a w lotniskowym "Duty Free" nie ma nawet jednorazowych. W obozie przejściowym rejestracja, wypisanie licencji, kolacja zapoznawcza.
Jest nas sześciu: Szkot Simon, Anglicy John (ten sławny Bailey), Mick i David, Duńczyk Steen (ten sławny Larsen) oraz ja .Oni wędkują po 10-15 lat a ja 6 miesięcy. Mick ratuje mnie- pożycza aparat. Ma on jeden przełącznik- "bliżej" i "dalej" i spust migawki- jakiś koniec lat 60-tych.W sklepie kupujemy 6 skrzynek "Tuborga", mocnego alkoholu na Grenlandii nie można kupić- każdy ma swój. Jutro z miejscowego portu wypływamy nad rzekę Karra na wyspie Sermersuut.
Dwóch Innuit prowadzi naszą łódź motorową z prędkością 29 węzłów najdłuższym fiordem świata - Sondre Stromfjord i po kilku godzinach dopływamy do ujścia Karry. Rodzina tam żyjąca nie zgadza się na rozbicie obozu nad "ich" rzeką mimo długich negocjacji podpartych whisky i jakimiś świecidełkami oraz wcześniejszymi uzgodnieniami. Nikt się nie dziwi i nikogo nie straszy sądami i spokojnie płyniemy do najbliższej osady Maniitsoq - tam jest telefon i jakaś cywilizacja.
Maniitsoq to "miasto" - jest port rybacki, lotnisko dla helikopterów, hotel, dyskoteka, kilka sklepów. Przesiadamy się na inną łódź i płyniemy nad rzekę Qoorqut-tego nie było w planie. Ma być lepiej niż nad Karrą. Wieczorem dopływamy, butelka whisky załatwia wszystko. Przenosimy wszystko ok.1 km na 3 razy: własne rzeczy ,żywność, piwo (ja osobiście),namioty do spania, namiot-kuchnię, namiot-toaletę, kuchenkę, butlę gazową itd itp.O 3 "rano" obóz rozbity. Jest noc polarna.
Widzę ujście strasznie burzliwej rzeki,która tworzy długą,wąską zatokę z górującymi nad nią stromymi zboczami.Po śniadaniu schodzimy nad rzekę zobaczyć co nas czeka. Poraża nas czystością i kolorem wody. Co 15-20 m zmienia ona swój charakter i na długości 3 km w górę odkrywamy wszystkie jej oblicza: są bystrza, doły, płanie, wystające głazy, wsteczne prądy ,wodospady i podłużne, głębokie jezioro z prawie stojącą wodą. W odległości ok.15 km widać jęzor lodowca Sermeralak.
Bierzemy sprzęt i idziemy łowić. John przez cały czas uczy Simona łowić na muchę. "Tłumaczy" mu wodę, pokazuje nawet jak ubierać wodery. A na pewno ma doświadczenie. W końcu to John Bailey.
Efekty połowów na spinning i muchę są nieporównywalne. Podczas gdy na spinning dziennie (tzn w pierwsze dni 8-9 godzin a później 4-5 godzin) łowi się 50-60 sztuk to na muchę tylko 10-15.Anglicy łowią tylko na "suchą". Nie wiem dlaczego? Przecież gdyby tam wrzucić "nimfę" albo "streamera" to byłby pogrom.
Pierwszy rzut Micka i pierwsza ryba wyprawy. Staję 20 m powyżej niego. Rzucam i jest. Samiec w szacie godowej- zielono-pomarańczowo-srebrny. Ręce mi się trzęsą. Następny rzut i jest następna. W ciągu kilku godzin na odcinku 200-metrowym łowię 66 palii! Wieczorem usuwamy zbędne haki i wszystkie zadziory. Szkoda ryb.
Ryby jak z pod sztampy 50-60 cm. Czasami trafiają się mniejsze i większe. Ale wszystkie przepiękne. Codziennie jemy ryby przyrządzane na różne sposoby . Mięso od blado-różowego do prawie czerwonego. Największa ryba wyprawy - moja samica 66 cm.
Natura poskąpiła Grenlandii tych kolorów, które widać w innych bardziej na południe położonych częściach świata. Wszędzie szare skały, kamienie porośnięte mchami, porostami i najwyżej 40 cm krzaczkami.
Ale i to krótkie lato ma swój dziki urok. Nie ma gleby, wszystko rośnie na warstwie pyłów naniesionych tu przez tysiąclecia. Nie ma drzew i krzewów. Wszystko co rośnie można wyciągnąć dwoma palcami, nie ma korzeni. W rzekach nie ma więc zaczepów.
Miliardy muszek, które co prawda nie gryzą ale przeszkadzają we wszystkich czynnościach. Cały czas w użyciu siatki ochronne i długie rękawy koszul mimo gorąca. Niewygodnie jest palić papierosy lub pić kawę przez siatkę. Czekamy tylko na wiatr podczas którego muszki gdzieś znikają. Któregoś poranka zbieram koło obozu prawdziwki, suszę i przywożę do domu. Ich zapach, który unosi się po całym domu aż do Świąt przypomina mi o tej wspaniałej przygodzie!
Któregoś dnia wybieramy się ok.6 km w górę rzeki nad wodospad, który znajdujemy na mapie. Musimy iść przez góry, ponieważ wzdłuż rzeki jest to niemożliwe. Męcząca ale piękną wędrówka przez góry i mokradła. Po drodze objadamy się jagodami. Towarzyszą nam stada kruków, spotykamy też lisy polarne a w oddali widzimy stado karibu. Znajduję porzucone poroże, które przywożę do kraju.
W przedostatni dzień kończy się piwo i reszta alkoholu. Wszyscy jacyś markotni a tu pojawia się Innuit Adam-nasz opiekun z Maniitsoq ze skrzynką "Tuborga". Połowę wypijamy na stojąco a resztę zabieramy z sobą i płyniemy łodzią Adama nad niedaleką (3 godziny) rzekę Puiaqtoq. Bardzo podobna do "naszej". Woda oczywiście kryształowa. Wyniki identyczne-na 10 rzutów 8 brań i 3-4 wyciągnięte ryby.Idziemy 4 km w górę rzeki do obozu dwóch Niemców-podopiecznych Adama. Niesie on dla nich skrzynkę "Tuborga". Są tak samo mile zaskoczeni, jak my. Są tak samo jak my oczarowani rzeką, rybami, przyrodą. Po drodze łowimy gdzie kto chce.
W obozie Niemców pijemy z Adamem kawę. Nie mogę już łowić-bolą mnie nie tylko ręce, ale czuć ogólne zmęczenie organizmu. W końcu to 7 dni "ciężkiej pracy", które w zupełności wystarczają dla zaspokojenia wędkarskiego głodu. Simon jednak nadal "męczy wodę" swoją suchą muchą.
Łowię ostatnie 5 palii, które filetuję i przywożę do domu. Przygotowane na drogę przez Adama wytrzymują 2 dni i zostają ze smakiem przez rodzinę zjedzone.
Zdjęcia Bogdan Dresler, Steen Larsen
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.