Nieuchronne, ostateczne. Wkoło... wśród wstającego, odrętwiałego z zimna październikowego poranka - orgia barw, wszystkie odcienie złoto-żółto-czerwone. Długie srebrzysto-złote promienie przygasłego słońca, leniwie kołyszą brylanciki rosy na ostatnich nitkach babiego lata. Musicie przyznać, ze nasi przodkowie mieli dobry gust. Te soczyste, wrecz kiczowate widoczki październikowej buczyny, pójdą jak ciepłe bułki... na każdym wernisażu świata! Któż z nas, muszkarzy minie jesienny obraz Popradu, Sanu czy Drawy, ot tak sobie ... napewno nikt!
No i te ryby babiego lata!
Przecież w grzbietowej płetwie kardynała jest kwintesencja barw tej pory roku.
Wielu z nas może właśnie dlatego łowi te piękne ryby. Utożsamiają delikatność, kruchość... i wolę walki, determinację. Ryba która nie toleruje partactwa, błędów, głupich, nierozważnych rzutów. Tu nie ma miejsca na bieganie po rzece, żadnej gwałtowności...
Sprzęt? Lekka muchówka klasy 4-5, dla koneserów 3! Kołowrotek z pływającym sznurem. Przypony kończące się żyłką 0.12 - 0.10 warto posmarować wazeliną lub innym smarem hydrofobowym, za wyjątkiem ostatniego kilkucentymetrowego odcinka. No i najważniejsze - przynęty!
Proponuję niewielkie nimfy w kolorach zielonych, brązowych lub szarych, może być też jakiś szarosiny kiełżyk... To wszystko zależy od warunków łowiska, upodobań wędkarza i jego doświadczenia - najważniejsze - nasza przynęta MUSI tonąć bardzo powoli. Wiem, że mogę tu wywołać równie długi temat , jak nie przymierzając od Bibli do Iwaszkiewicza... nie o to chodzi, choć szczegóły konstrukcji leciutkich, niewielkich nimf jak również zastosowanych materiałów stanowią same w sobie ciekawy materiał do opracowania!
Musimy też pamiętać o dobrych polaroidach( najlepsze chyba są te miodowe!), wskazany kapelusz lub czapeczka z dłuższym daszkiem i ... termos z czymś ciepłym. Woda o tej porze roku nawet w neoprenach jest odczuwalna! Przecież zdrowia potrzeba nam jeszcze na niejedną wyprawę!
Teraz metoda... hmm ... moim skromnym zdaniem, najskuteczniejsza jest właśnie ta lekka podtopiona nimfa pod prąd. Nawet przy powierzchniowym żerowaniu, większe ryby lepiej zbierają właśnie tak podaną nimfę.
Metodę bardzo pięknie opisał swego czasu Paweł Bugajski.
Łowienie rozpoczynamy od poszukiwania żerującej ryby na wybranej płani. Powinniśmy się ustawić ok 10 m poniżej żerującej ryby ( pamiętajmy, że one nie żerują w pojedynkę!) równolegle do nurtu, pozwoli nam to dłużej naturalnie prowadzić nimfę. Teraz musimy poczekać, aż spłoszona ryba zacznie przerwane żerowanie - nad Sanem to reguła! Jeżeli delikfent znów szama... podrzucamy mu nasz smaczny kąsek tak 1.5 m przed niego. Ideałem jest umieszczenie tak muchy aby końcówka sznura była za żerującą rybą. Nimfa tonie...a my skupieni, obserwujemy... obserwujemy bardzo uważnie. Zacinamy, jeżeli przypon zatrzyma się, przesunie pod prąd lub zauważymy (co prawda rzadko) błysk boku ryby. Samozacięcia w tej metodzie nie występują, hol jest niesamowity. Sznur, który z reguły zbieramy do ręki, musi być stale napięty - aby skutecznie zaciąć. Ryba często ucieka w naszym kierunku, co samo w sobie podnosi adrenalinę aż prawie do ścięcia białka!
Czasem zdarzy nam się oportunista gustujący w naturalnym pokarmie, trudno, szukajmy następnego delikwenta... dzień przed nami!
Mój mały sekret... łówcie na jedną nimfę, ja rezygnuję świadomie ze skoczka, wiem, że w literaturze fachowej opisują wiele takich zestawów. Czasem właśnie to przez skoczka gubimy te duże lipienie... warto przemyśleć temat!
Ta metoda pełna piękna, subtelności, jest wręcz stworzona do złotej polskiej jesieni. Wiem, że być może jednym z ojców tej metody był Jurek Kowalski z Krosna. To właśnie gdzieś tam, nad Sanem ma swoje korzenie, choć równie skuteczna bywa na Drawie, Gwdzie, Popradzie. Stosowałem ją na Ostravicy i Opavie - jest the best!!!
Zziębnięty pociąg, zawiózł mnie i kumpla do otulonej mgłami maleńkiej stacyjki u podnóża Beskidów. W oddali niknął stukot kół. Cisza. Jakby martwa. Wzgórza toną w szarości, jeszcze pełne mroku nocy. Oj ...długo wstaje jesienny poranek. Rzeka przywitała nas przygaszonym szeptem, ołowianej wody. Jakby utraciła rezon. Jakby z całej tej potęgi wzburzonej wody uszło powietrze. Kumpel rzekł... patrz! jaka niska!... gmerając za najcieńszą przyponówką po kieszeniach. Zeschnięte trawy powyginane od nadmiaru rosy pokładły się bezładnie, smętnie zwisając nad wodą. W tych podcieniach, zauważyłem kółko ... może to była za ciężka kropla rosy... Chciałoby się poczekać na słońce, gdzieś jeszcze zagubione wśród gór. Na to delikatne ciepło dotyku. Idziemy, odsłoniętymi otoczakami pod prąd, przed siebie. Z nadzieją. Jakieś żarty. Śmiechy. Choć wiem, ze obojgu po głowie chodzi ON - Jego Wysokość Kardynał!
Trawimy nasze porażki, klęski... każdy z nas czuje, że dziś to ten dzień, to miejsce, ta woda... Narazie idziemy. Nadrabiamy miną. Ponuro. Zwieszają się kropelki rosy u wędki, sznura... czujemy ziąb... ostatnie tchnienia nocy... Słońce! Wynurzyło się niczym zjawa, nabrzmiałe czerwienią, ciepłe, rozplątując w oczach powrozy mgieł.
Jakże inny świat! Te barwy wzgórz, te czerwieniejące brązy, platynowane złoto. Nawet przelatujący bezszelestnie zimorodek, jawi się w tej ciszy niczym promień życia. Płań zalewa słoneczna lawina. Woda gubi mrok. Różnobarwne otoczaki ścielą prawie baśniową mozaikę dna. Płycizny już puste, zimna woda pozostawiła na obrzeżach śnieżno-biały meszek mrozu. Nasze wejście w płań w tym zaspanym świecie, jest prawie brutalne.
Kumpel- nerwusik rzuca suchą, prawie niewidoczną jęteczką z kaczego kupra. Za nerwowo. Za szybko... wiem, że za chwilę mu przejdzie, będzie jak dobry dyrygent. Jest mistrzem "suchacza". Podziwiam go! Ruchy dwudziestolatka. Z tym trzeba się urodzić... albo dochodzi się latami.
Niewidocznym nawet dla mnie ruchem przycina pierwszego lipasa- średniaczka. Pięknie walczy. Delikatny kij wygina się z błyskiem w porannych promieniach. Uśmiechnięta gęba. Lipień wraca do siebie. Teraz moja kolej... szukam jakiegoś wąchacza...Kumpel tarmosi kolejnego lipienia... Mój jest dobre 15 metrów. Regularny jak zegarek. Zachodze go od ogona. Woda po biodra. Jak obręcz. Na końcu zawiązana "bażantka" na 18-tce. Przypon 0.10. Nowy. Przewiązany parę minut temu. Rzut nerwowy. Ryba się płoszy. Przepada przy dnie. Zbieram sznur. Spokój. No tak... za długie wąsy wiązania skołtuniły przypon. Obcinam je. Czekam. Kumpel walczy jak lew! Jest niczym w transie, aż miło patrzeć!.... O! ... jest! Znów zbiera pracowicie. Rzut. Dobrze. Cicho. Przypon tonie. Zbieram linkę. Końcówka stanęła. Cięcie z linki! Kij w górę! Pulsujący ciężar przepada z nurtem. Na pełnej szybkości ekspresu, mija mnie z lewej, głębszej strony. Odruchy wyuczone zagęszczają sekundy. Żeby nie przeszarżować. Lipień napewno piękny. Chodzi przy dnie. Widzę od czasu do czasu purpurowo-fioletowy błysk zmatowiałego srebra.
Schodzę za nim. Idzie dla odmiany pod prąd. Przy nawrocie chlapie się na powierzchni... piękny, tłuściutki. Już bez ekstrawagancji, ląduję go podbierakiem.
Tętno pulsuje w skroniach. Unoszę podbierak do góry. Krzycze do kumpla MAM!!!
Uniesiony w górę kciuk, wystarczy za wszystkie słowa... To dopiero poranek. Dzień październikowy jest juz krótki. Warto jednak choćby dla samych widoków wyjechać, zapaść się pośród opadłych liści, jak dzieci poszukać kasztanów... Przecież już niedługo nadejdzie pora długich cieni, duchów i kwiatu chryzantemy, ale to już zupełnie inna historia.
Autor: Kazimierz Żertka
Fotografie: Petr Folwarczny (Czechy)
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.