Być muszkarzem i nie łowić chociaż raz na Dunajcu, to jak być muzułmaninem i nie odbyć pielgrzymki do Mekki. To nad tą rzeką zrodziło się polskie muszkarstwo i nie na próżno uważana jest za rzekę matkę polskiej muchy.
Górski odcinek charakteryzuje się bystrym nurtem, dnem usłanym otoczakami lub żwirem, gdzie niegdzie da się zauważyć lite skalne rynny lub ogromne głazy rozbijające rzekę jak taran. Roślinność wodna należy do rzadkości. Jednak po dłuższym okresie bez większej wody, dno staje się zaglonione, co nie sprzyja brodzeniu po rzece i widok wędkarza z kijkiem nie należy do rzadkości.
Wędkarzom nie obeznanym z Dunajcem i „słabszych” nogach, szczerze polecam takie rozwiązanie:
Może trochę przeszkadza w czasie wędkowania, ale daje większe poczucie bezpieczeństwa. Firmy produkujące wędkarskie obuwie starają się sprostać i temu problemowi poprzez zastosowanie odpornych na ścieranie i przyczepnych podeszw „gumowych” lub filcowych, często z metalowymi kolcami, dla jeszcze lepszej przyczepności. Wędkowanie w Dunajcu to nie banalny spacerek, ale często dojście do interesującego nas miejsca wymaga wręcz taterniczej zaprawy. Ja sam nie raz żałowałem swojej zapalczywości, po tym jak czapka została na powierzchni, a ja wyłaniałem się dopiero po chwili. Szczególnie po przejściu dużej wody bądźmy ostrożni, bo nierzadko w niektórych miejscach zmienia się układ dna i może się przy braku naszej uwagi niefortunnie dla nas to skończyć. Czujność nawet dla obeznanych z wodą jest nieodzowna.
W zależności od „krajobrazu” rzeki i pory roku, możemy z dużym prawdopodobieństwem przewidzieć, gdzie poszczególne gatunki ryb się znajdują. Tylko, aby móc to w pełni przewidzieć, nieodzowna jest umiejętność czytania wody i „wędkarski nos”. Są wędkarze, którzy mając doskonałą technikę i sprzęt będą tylko dobrymi lub przeciętnymi wędkarzami (znam wielu takich), ale są też tacy jak np. Kazek Szymala, którzy mimo swojej prostoty (tu myślę, że Kazik się na mnie nie obrazi) mają to „coś”, co stawia ich w rzędzie wybitnych postaci w wędkarskim świecie. Chociaż wzrost zainteresowania wędkarstwem muchowym i związana z tym olbrzymia presja, powoduje to, że np. lipień broniąc się jakby przed wytrzebieniem zajmuje nierzadka nietypowe dla niego, trudne do przełowienia muchą miejsca, jak chociażby bardzo głębokie wartkie rynny, doły i prawie stojące głębiny. Niejednokrotnie miałem okazję się o tym przekonać, jak chociażby wygrywając 6.P „Lipień Popradu” w 2002r., gdzie z grubej prawie stojącej wody, wyjąłem osiem okazałych lipieni, których średnia wyniosła ok. 36cm, a w miejscu książkowo najlepszym, na moje nimfy połakomiły się dwa 24cm mikrusy.
Głównym celem dunajcowych wypraw będzie pstrąg potokowy, lipień i głowacica, ale możemy też łowić klenie, jelce, brzany jak i inne ryby. Myślę jednak, że na Dunajcu przyjezdnemu wędkarzowi, często z odległych okolic, zależy przede wszystkim na pierwej wymienionych gatunkach ryb, gdyż ogólnie tzw. białą rybę ma najczęściej „swoją” pod nosem. Szkoda więc czasu. Niezwykły urok tej rzeki płynącej wśród gór, jak również dobry rybostan sprawiają, że w weekendy niejednokrotnie zajęte są nasze „bankowe” miejsca, chociaż trzeba przyznać, że niezależnie od tego gdzie będziemy łowić, gwarantuję spotkanie z wymiarową rybą – o ile warunki na to pozwolą (mam na myśli pogodę, stan i przejrzystość wody). Dotyczy to roku 2002, gdyż rok 2003 postrzegany jest przez większość wędkarzy jako słabszy. Gwoli ścisłości trzeba dodać, że mam tu na myśli tylko lipienia (jakby brak rocznika), natomiast populacja pstrąga potokowego jest moim zdaniem bardzo dobra (co nie znaczy, że nie może być jeszcze lepsza). Łatwiej jest też złowić okazałą rybę.
Jak każdy i ja mam swoje ulubione miejsca, magnetycznie działa na mnie nie tylko bogatszy rybostan, ale i piękno tych miejsc. W górnym biegu są to okolice Łopusznej (mieści się tu odbudowany Dom Wędkarza oraz wylęgarnia ryb), tak powyżej jak i poniżej mostu, aż do Grabki. W środkowym Sromowce Wyższe i Niższe, a w dolnym Stachówka (pierwszy most wiszący od Krościenka) oraz okolice Jazowska. Nie opisuję tych miejsc, bo musiałbym o każdym napisać osobny artykuł. Powiem tylko, że obfitują w liczne wlewy, głęboczki, rynny i płanie, a więc wszystko to, co lubi rasowy muszkarz mogący uskuteczniać każdą z metod połowu.
Moją ulubioną jest sucha mucha, a muchy najczęściej przeze mnie stosowane to „oliwki” w rozmiarach od nr 12 do 20, wiązane w zależności od pory dnia, roku i miejsca połowu. Bardzo skuteczną muchą jest też sedge w różnych „wariacjach” – mam tu na myśli użyty materiał, kolorystykę i rozmiar much. Ja łowię najczęściej na rudego z ciemno seledynowym tułowiem na hakach nr 12-14 (ruda jeżynka, skrzydło CDC), nie zapominam też o quillach – prym wiedzie tu Black Quill – oraz czarnych muszkach, począwszy od „bombowca” na haku nr 12 (gruby tułów z pawia” i stojące piórko z CDC) do maleńkiej sieczki nr 24 (brzuszek z pawia i jasne skrzydełko z CDC – w wersji stojącej i leżącej). Generalnie można zastosować zasadę, że czym późniejsza pora roku, im wolniejszy prąd i gładsza woda, tym nasza muszka będzie mniejsza. Począwszy wiosną od rozmiaru much nr 8-12, latem od nr 12-16 i jesienią do nr 22 (niektórzy stosują nawet nr 24).
Oczywiście są odstępstwa od tej zasady i od spostrzegawczości i doświadczenia wędkarza zależy kiedy wyłamać się od tej reguły. Miejsca połowu, szczególnie lipieni, wraz ze zmianą pory roku również ulegają zmianom.
I o ile w czerwcu przeważnie przebywa w wolnych prądzikach, rozszerzenia za wlotem oraz w miarę spokojnych miejscach, o tyle w lecie ostre prądy nie powinny uciec naszej uwadze, zwłaszcza przy upalnej pogodzie połączonej z niskim stanem wody. W jesieni nie omijajmy głębszych i spokojnych miejsc, nawet z bardzo leniwie płynącą wodą, o czym już raczyłem wcześniej wspomnieć, i przede wszystkim końcówek płań – gdzie króluje sucha mucha.
Trochę inaczej będziemy łowić na płaniach, a inaczej w prądzikach i w grubym nurcie. Ze względu na dużą presję, płanie wymagają większego kunsztu łowienia i delikatniejszego sprzętu. Proponuję żyłkę łowienia od 0,08 do 0,12, a muszki muszą być wykonane perfekcyjnie. Skuteczność łowienia uzależniam od jak najbardziej naturalnego spływu naszej muszki. W prądzikach i grubym prądzie możemy pozwolić sobie na grubszą żyłkę (od 0,12 do 0,16) i pewne niedoskonałości w technice łowienia i muchach. Ryba ma tam mniej czasu na podjęcie decyzji i dokładnego oglądnięcia naszej przynęty. O ile wg mnie mogą być uchybienia w kolorystyce much, o tyle kształt muchy i rozmiar ma duże znaczenie. Powtarzam jeszcze raz: spływ muszki ma być jak najbardziej naturalny tj. musi spływać z prędkością wody tak jak spływające obok naturalne muszki, oraz idealnie prezentować się na wodzie (decyduje o tym jakość wykonania muchy). I aby to osiągnąć, pomocniczym będzie nauczenie się rzutów z ręki, a nie z kołowrotka. Pozwoli to nam na prawidłowy rzut i właściwie poprowadzić linkę. Jeżeli już sprowokujemy rybę do wyjścia, zacięcie również wykonujemy z ręki. Aby zapobiec urwaniu muszki wraz z rybą, zacięcie powinno być delikatne, polegające tylko na przemieszczeniu linki po wodzie, a nie jej gwałtowne wyrwanie z wody.
Gdy zawodzi „sucha”, sięgam po cięższą artylerię tj. nimfę. To tu wg mnie, najbardziej widać postęp w nowatorskich rozwiązaniach. Stosunkowo od niedawna weszła era złotych główek i wszelkie kombinacje brązek i hydropsych wydają się mi tu najskuteczniejsze. Dodam jeszcze, że w wyborze muchy prawie zawsze pomaga mi obserwacja co dzieje się na wodzie, nad nią i pod nią. Słuch, też ma niebagatelne znaczenie. Najlepszym rozwiązaniem jest sprawdzenie treści pokarmowej ryby po jej złowieniu i aby to osiągnąć nie koniecznie trzeba ją zabijać, są specjalne do tego „łyżeczki”. Możemy z niej wyczytać co przed i aktualnie jest w kręgu zainteresować ryb. I o ile logicznym jest , że powinniśmy założyć przynętę podobną do najczęściej pobieranej przez rybę, o tyle mnie jeszcze bardziej interesują organizmy występujące śladowo. Bardzo często na taki rybi deser, miałem znacznie lepsze rezultaty od łowiących na „książkowe” przynęty. Obserwując wędkarzy zauważyłem, że prawie wszyscy łowią na krótko i przyznaję, że generalnie przynosi to największe efekty.
Wbrew pozorom łowienie na krótką nimfę nie jest takie proste i banalne, jak wyglądać by to mogło oglądając kogoś z boku. Nie wystarczy tylko wrzucić nimfę i trzymać linkę nad wodą, a ryba weźmie i zachaczy się sama. Generalnie obowiązuje zasada swobodnego prowadzenia nimf z prądem wody, ale utrzymując cały czas z nimi kontakt. Nie doprowadzajmy do luzów na żyłce, bo brania ryb nie będą dla nas po prostu widoczne. Nimfy mają spływać jak najbardziej naturalnie przy naszej pełnej kontroli i aby to w pełni osiągnąć stosujmy jak najcieńsze żyłki (bez zbytniej przesady), sprawia to, że żyłki poprzez swój mały opór w wodzie, szybciej zatapiają nimfy i nie „blokują” ich zbytnio.
Ja osobiście łowię na żyłki od 0,12 do 0,16. Tak na dzisiaj pozwala nam niebywała technologia, ale nie można już za parę lat wykluczyć, że podobne parametry osiągną żyłki np. 0,8 czy 0,6.
Ale jak wszędzie tak i tu są odstępstwa od reguły. Nierzadko świadomie podagresywniam swoje przynęty krótkimi uniesieniami ich od dna (podnoszę sznur o parę centymetrów), najczęściej przy końcowej fazie prowadzenia, przed zacięciem. Można też czekać, aż nimfy w fazie końcowej uniosą się same na powierzchni (stosuję to zwłaszcza przy wylotach chruścika – na skoczka zakładam wtedy pupę), albo prowadzić je szybciej niż prąd wody. Zdarza mi się też zacinać w ciemno, wtedy gdy brania są na tyle delikatne lub szybkie, że nie „nadążam”. Staram się wyczuć moment brania ryb, stopniowo skracając przepływ nimf, aż do skutku. Nie jest to wg mnie może eleganckie i sportowe, ale na zawodach może się przydać znajomość i takiego łowienia.
Bywa też i tak, że specjalnie jakby wstrzymuję przepływ sznura, aby nimfy wyprzedzały żyłkę. Przy tej metodzie nasi południowi sąsiedzi zza miedzy na prowadzącą zakładają „kluchę” nadzianą ołowiem (często z utrąconym grotem by nie zaczepiać o przeszkody), a łowi skoczek. Jak widzicie możliwości są różne, i jak wspomniałem nie nauczymy się tego „czuć” w tydzień. Początkującym radzę dostosować się do podstawowej metody, a reszta sama przyjdzie z czasem.
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.