Ci co mnie znają, wiedzą, że okres Bożego Ciała spędzam najczęściej w dorzeczu Skawy. To już taka moja tradycja związana z corocznym wejściem na Babią Górę – Królową Beskidów i oczywiście wędkowanie w płynących nieopodal rzekach. Tak było i tego roku.
Tekst ten poświęcę Skawicy a adresuję go do tych, co mają na los tej rzeki jakiś wpływ. Mimo, że spędziłem nad jej wodami tylko dwa dni, mam aż nadto wrażeń. Ale od początku...
Pierwszego dnia postanowiłem poświęcić czas górnemu odcinkowi rzeki, od ujścia wody z ośrodka zarybieniowego w Zawoi, do miejsca, gdzie do Skawicy wpada potok Wełczówka. To kilkukilometrowy kawałek „ładnej” wody.
Jest środa 18 czerwca. Do miejsca gdzie powstaje Skawica (złączenie się potoków Jałowiec i Jaworzyna) docieram około godziny 13. Pogodę mam idealną. Słońce zakrywają niewielkie chmurki, z których czasem siąpi niewielka mżawka. Witam się z rzeką we wcześniej wspomnianym miejscu i po raz kolejny nadziwić się nie mogę jej zasobności pokarmowej. Dno rzeczki usłane jest gęsto domkowymi chruścikami, a prawie na każdym wystającym z wody kamieniu zauważam wylinki widelnic. Mierzą około 5 – 6 cm długości i jest ich mnóstwo. Spoglądam w górę i widzę pojedyncze spore jętki wykonujące lot godowy. (później będzie od nich gęsto nie tylko nad rzeką)
Przyglądam się dokładnie płani tworzonej przez dwa potoki. Ładny dołek, ale tu mi wędkować jeszcze nie wolno. Zniszczona tablica informacyjna i ujście dopływu z ośrodka znajduje się kilkaset metrów niżej. Idę tam. Rzeczka jest niewielka, ale jej krystalicznie czysta woda i kontrastujące z nią parasole dzikiego rabarbaru wyglądają cudownie. Miejsce w którym jestem przypomina mi zdjęcia Maćka Wilka z rzek ukraińskich Karpat. Pędzę w dół Skawicy. Wiem, że tam jest ona jeszcze ładniejsza i większa!!!
Za moment jestem przy dopływie z ośrodka. Woda spływa po prawie pionowej skarpie. Trochę niżej dołek. Tu montuję zestaw, zakładając dwa suche chrusty. Na prowadzącą typowego, dużego Elk Caddis, z gęstą jeżynką i grubym tułowiem, na skoczka chruścika o skrzydełkach wykonanych z wood cook’ea (słonki). Zaczynam.
Po kilku rzutach mam pierwszą rybę. Zamiast spodziewanego potokowca mam niewielkiego tęczaczka. Za chwilę drugiego. Płetwy mają kompletne. Widać, że uciekły już jakiś czas temu. Mimo, że małe są bardzo waleczne i silne. Po kilku minutach mam potokowca. Też niewielki, ale jego ubarwienie jest przecudne. Dochodzę do następnej płani. Podaję muchy będąc pewnym brania, ale nic! Miejsce wygląda wyjątkowo, ale kolejne rzuty nie przynoszą efektu. Patrzę na brzeg i widzę dwa do połowy zapełnione ziemią słoiki, z podziurkowanymi zakrętkami. Otwieram, robaki świeże. Dociera do mnie, że jestem na czyimś „prywatnym łowisku”. Jak widać systematycznie odwiedzanym. Wypuszczam robaki, idę w dół. Przede mną kilkadziesiąt metrów zwężonej, przez to bardzo bystro płynącej rzeki. W „kieszonkach” za kamieniami łowię kilka pstrążków. Wszystko bardzo drobne. Za chwilę zakładam streamerka. Nie chcę ich kaleczyć. Z prawej strony kolejny dopływ, ma dziwnie mętnawą wodę i zapach. Odtąd też na skawickich kamieniach zauważam nalot.
Kolejne, głębokie miejsce. Na wlocie pusto. Tylko na końcu płani goni muchę niewiele większy od niej pstrążek.
Znowu bystrza, wszystkie ciekawsze miejsca są puste. Dziwne to, ale tu już nie ma nawet drobnicy. Za chwilę dochodzę do pięknego przełomiku. Na nowo wracają nadzieje. Rzeka tu przyspiesza, jej dno to goła, poszarpana skała, w której woda zdążyła wybić kilka ponadmetrowych dołów. Streamer jednak nie kusi tu żadnej, nawet drobnej ryby. Pierwszy dół nic drugi, kolejny – podobnie. Za chwilę widzę, że nie jestem sam. W dole widzę łebka z długą wędką teleskopową. Drugi kibicuje mu na brzegu. Za chwilę pokazuje palcem w moją stronę i obaj znikają. Jak duchy. Zostaję znowu sam.
Już nie chce mi się tu łowić, idę dalej w dół jaru, wszak „dobrych” miejsc przede mną jeszcze moc. Na wszelki wypadek rozglądam się, spodziewając się oczek. Po... kamieniach. Miałem już takie niespodziewane a konkretne wyjścia na innych rzekach, lecz w podobnych okolicznościach.
Za chwilę prądzik, kolejna płań i coś w stylu progu poniżej którego skalna dziura. Jest tu tak głęboko, że na pewno mnie zakrywa. Mimo że woda w Skawicy jest idealnie przejrzysta, nie widzę dna. Ustawiam się przy wylocie z „bani” i myślę jak podać. Nimfki!!! Tak zrobię. Wiążę pomarańczową złotogłówkę i ciężką nimfę – imitację domkowego chruścika. Podaję je w pianę, czując, że toną głęboko. Kilka minut ciszy i klup! Siedzi! Ładnie muruje do dna, ale długo to nie trwa. Za chwilkę uwalniam fioletowego pstrążka. Tęczak, mimo, że ma 25 cm, emocje już potrafił zapewnić. To jedyna ryba którą wyciągnąłem z tej dziury. Największa tego dnia, jak się później okaże.
Kolejne bystrza obławiam streamerem robię to szybko i niedokładnie. Wręcz biegnę, wciąż wierząc, że tam w dole będzie lepiej. Myślę o miejscach, które pamiętam z poprzednich lat.
Mijam kolejny most. Dno i brzegi rzeki bardzo kolorowe, jak to przy wielu mostach bywa...
Energetyk. To kolejne miejsce. Notabene jedyne w swoim rodzaju na górnej Skawicy. Rzeka ma tu potwornie wielki spadek, przez co atakuje wychodnie skał z niewyobrażalną siłą. W rezultacie powstało kilka dołów, w tym jeden tak potężny i głęboki, jakiego żadna z najznamienitszych naszych rzek by się nie powstydziła. Dziura ta (dobre trzy metry głębokości) z jednej strony ograniczona jest pionową ścianą na której stoi budynek domu wczasowego. Drugi brzeg jest bardziej dostępny, ale trzeba do niego się spuścić po skałce (idąc z góry) Od lat miejscówka ta nie ulega zmianie. Górny dołek, powyżej mostu zaskakuje mnie totalną pustką, dolny na początku skąpi, ale jego obławiam dokładniej. W efekcie wyciągam drobnego tęczaka i oblepione chruścikami coś, co kiedyś było ręcznikiem. Więcej brań nie miałem!!! A pogoda i woda idealna. Dodatkowo komuś chyba bardzo nie podobam, bo z któregoś z okien spada mi koło szczytówki plastikowa butelka! Patrzę do góry, trzy okna otwarte. Z którego poleciała?
Mam ochotę otworzyć kamieniami wszystkie zamknięte. Ale pozostaje mi tylko wyjść z wody. Na brzegu czuję się dziwnie smutno...
Ale to nie koniec przygód na dzisiaj.
Idę dalej w dół. Trochę brzegiem, bo wodą ciężko. Mijam domy położone nad samą Skawicą. Spoglądam w dół rzeki i ... widzę jak dwóch gości łowi na spławiki z dwóch przeciwległych brzegów. Nie są sami. Przy przeciwnym brzegu jeszcze dwóch i flaszka. Są u siebie w ogródku. Mijam kłusoli i ich domy.
Aż dziw, że chce mi się jeszcze iść. Piękna płań, w dole ciągnie niczym magnes. Tam nikogo nie ma. Zatrzymuję się i spoglądam w niebo i na wodę. Zaczęła się intensywna rójka jętek. W tym roku czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Tysiące owadów w powietrzu, wydają się być wszędzie. Ale niestety nie widać reakcji z drugiej strony. Na wodzie totalna cisza! Jętki są bezpieczne. Nawet palczaki się nie ujawniają. Zostawiam to wszystko, brnę dalej, znowu bystrza i ...SPYCH!!! nie dowierzam, tutaj też? Podchodzę bliżej, trochę ulgi, ale tylko trochę. Jestem w miejscu gdzie powstaje hodowla ryb. Jaz i stawy już prawie gotowe. Poniżej przyszłej hodowli kilka bezrybnych, a ciekawych płani i ... kolejne dwie osoby z niemuchowymi wędkami na horyzoncie. Patrzę dokładniej. Kłusol i jego baba, łowią sobie w najlepsze!!!
Dość! Wracam z powrotem. Wychodzę na główną szosę. Do miejsca zakwaterowania mam ponad godzinę. Jest już prawie ciemno, ale jętki latają nad drogą jak głupie. Setkami giną na szybach samochodów. Tylko kto to zauważa?
Na drugi dzień odprężyłem się trochę nad Skawą, w sobotę wybrałem się natomiast na Skawicę środkową, w miejsce gdzie łączy się ona ze swym dopływem, Skawicą Sołtysią.
Było jeszcze gorzej! Kłusoli naliczyłem 7, pstrążków 4 w tym jeden bez nożyczek. Zdaniem napotkanego miejscowego, robak to tu pełna kultura, a łowi się ryby jak się da i czym się da! Tyle o Skawicy na ten rok.
Najbardziej mnie martwi to, że są u nas jeszcze przepiękne i dzikie rzeki, ale widoczna jest ich tragedia i totalny brak gospodarza. Dla zamieszkujących ich doliny ludzi są one miejscem poboru materiału budowlanego i łatwym miejscem pozbywania się odpadów! Wystarczy tylko spojrzeć na ich brzegi. Skawica to tylko przykład, ale takich rzek jest tysiące. Niektóre mają to szczęście, że są ludzie myślący nad ich wodami Jednak szereg innych wciąż jest zaniedbane. Nad Skawicą byłem raptem dwa dni, a już tak wiele mogłem zobaczyć. Co zatem dzieje się tu w pozostałych dniach roku (zwłaszcza jesienią!!!) skoro rybacka straż nigdy tu nie zagląda?
Byliście kiedyś nad Białką Tatrzańską? Skawica, to taki jej beskidzki odpowiednik, ale żal mi Skawicy, bo jej piękna i wartości nikt nie zauważa. I na zmiany na razie się nie zanosi. To jest najbardziej bolesne.
Tekst i fot. Mikołaj Hassa
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.