Do dziś jednak śni mi się po nocach najgroźniejsza z moich wędkarskich przygód, jaką przeżyłem kilkanaście lat temu na Dunajcu w okolicach Melsztyna.
Była już chyba połowa listopada. Piękna pogoda, niski czysty Dunajec, i sporo jeszcze owadów nad wodą. Idealne warunki do wypadu na wypasionego kardynała. Upchaliśmy się we czterech do rozklekotanego „malucha”. Po dwóch godzinach jazdy zjedliśmy małe śniadanko, naszykowaliśmy sprzęt i wczesnym przedpołudniem weszliśmy na upatrzone miejsce. Znaliśmy je doskonale. Brodząc po kolana dało się tam wejść na wypłycenie pośrodku rzeki, za którym na wyciągnięcie ręki stało w nurcie stado pięknych lipieni. Komfortowe i pewna łowienie. Miejsca było tylko na trzech, więc jeden pechowiec musiał sobie poszukać lipieni gdzie indziej. Ubrani dla wygody tylko w wodery ustawiliśmy się rządkiem na wypłyceniu i zaczęliśmy przebierać w lipieniach. Tak zapamiętaliśmy się w łowieniu, że żaden z nas nie zauważył, kiedy zaczęła się podnosić woda puszczona z zapory w Czchowie. Był jeszcze czas uciekać, ale nie chciało nam się zmoczyć po pas. Rada w radę uznaliśmy, że uruchomią co najwyżej jedną turbinę, i możemy spokojnie zostać na miejscu łowiąc ryby dopóki woda nie opadnie. Jednak elektrownia ruszyła pełną parą. Rzeka podnosiła się coraz wyżej, aż w końcu lodowata woda zalała nas do pasa. O przejściu na brzeg nie można już było marzyć, bo wokoło wysepki szalał głęboki nurt. Mogliśmy liczyć tylko na pomoc kolegi łowiącego osobno. Na szczęście zdążył wyjść na brzeg i szybko zorientował się w naszej sytuacji. Zatrzymanie elektrowni okazało się niemożliwe. Szczekając zębami staliśmy na środku Dunajca przez cztery godziny. Zrobiło się ciemno. W końcu kolega wezwał milicję i znalazł miejscowego wędkarza z łodzią, która dla nas była jak zbawienie. Lądując na brzegu przysięgaliśmy sobie solennie, że już nigdy w życiu nie wejdziemy do wody poniżej zapory. Nie muszę chyba dodawać, że już za kilka dni zmieniliśmy zdanie.
Jak się potem dowiedziałem rzeka opadła dopiero około północy. Gdyby nie pomoc, musielibyśmy spędzić w lodowatej wodzie ponad osiem godzin, albo próbować dopłynąć do brzegu. Dopiero po wszystkim jeden z kolegów przyznał się, że nie umie pływać.
Antoni Tondera
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.