Mohaka river, znajduje się po wschodniej stronie, środkowej części Północnej Wyspy Nowej Zelandii. Dokładne informacje geograficzne pominę, powiem tylko, że, mimo iż płynie ona w większości przez niedostępne i dziewicze tereny górskie dojazd do poznanego przeze mnie odcinka środkowego jest stosunkowo prosty. Dla porządku dodam też, że jest to też najbardziej finansowo dostępny odcinek – kazdy moze sie tu dostac (wystarczy auto 4WD; niekoniecznie helikopter!) i polowic. Słynny górny odcinek opanowany jest przez amerykańskich przewodników wędkarskich, a dolny, przełomowy segment wymaga transportu śmigłowcowego. Te kilka odcinków, które miałem okazję zwiedzić dwukrotnie (w listopadzie widziałem dodatkowo jeszcze jeden, który obecnie leży na terenie kupionym niedawno przez pewnego Amerykanina, o którym poźniej) stosunkowo łatwo odnaleźć jest na mapach, a i dojazd do nich nie jest trudny. Obejmują fragment rzeki przed i za mostem na drodze głównej nr 5: Napier – Taupo.
Dlaczego, mimo ze dostep do wiekszosci (ok.70%) rzek gwarantowany jest przez tzw. Queen’s Chain, wystepuja sytuacje, gdzie polowic sie nie da, lub trzeba za to (zwykle slono) zaplacic? Otoz, brakujace 30% to przypadki, gdzie ziemia nalezaca do Maorysow zostala sprzedana bezposrednio osadnikom, a nie panstwu. Inna i niestety dosc powszechna sytuacja, to taka, ze mimo gwarantowanego dostepu do „panstwowej” rzeki, strony czerpiace zyski z wyjatkowej jej renomy (np. gorna Mohaka, czy gorna Ranagatikei), swiadomie blokuja do niej dostep – badz to wykupujac ziemie, badz to dochodzac do porozumienia z lokalnymi szczepami. NZ Fish & Game probuje sie do tego ustosunkowac, ale jako, ze sprawa jest precedensowa, i nie bardzo istnieje ku temu prawodawstwo, stoi w martwym punkcie. W zasadzie tam gdzie istnieje panstwowy odcinek wody, powinna istniec i droga dojazdowa, zapewniajaca don dostep, ale jak to zyciu...
Aby jeszcze lepiej zilustrowac na czym polega zagadnienie wlasnosc ziemska a dostep do rzek, a zarazem wprowadzic Was w temat lowienia, opisze moj pierwszy kontakt z Mohaka, ktory mial miejsce na terenie kupionym przez owego Amerykanskiego milionera. Jako, ze faceta jeszcze w NZ nie bylo i nie mial okazji oznajmic, iz nie zyczy sobie wizyt wedkarzy na swojej ziemi, spokojnie zeszlismy nad rzeke. „Zeszlismy” nie oddaje w pelni tego co faktycznie mialo miejsce, bo byla to w zasadzie wspinaczka w dol zbocza do lezacej o jakies 200 – 300 m w dole rzeki. Sam widok zapieral dech w piersiach i takze samo musial poczuc sie milioner, na dodatek sadzac, ze kupuje Trophy river. Prawda, niestety dla milionera, wyglada tak, ze jest to docinek piekny, ale bardzo trudny i zeby zostac nagrodzonym trzeba sie sporo napracowac. Niemniej jednak, jako ze rzeka wyplywa z jednego przelomu i wplywa w drugi, dostep do niej jest mozliwy tylko i wylacznie poprzez setki hektarow gorskiego zbocza nalezacego do goscia (chyba, ze ma sie ponton). Przynajmniej jedno jego marzenie sie spelnilo – ma kawal rzeki do ktorej bez jego pozwolenia dostac sie nie da.
Poki, co zeszlismy w dol. Woda szybko plynaca, dno zalegaja mniejsze, wieksze, a czasem i olbrzymie glazy – kraina teczaka! Strato (ktorego juz znacie z moich poprzednich artukulow) probuje upstream-nymphing w plytszym bystrzu i dostaje kilka maluchow – tj. ok. 30 cm potokowcow. Nie po nie jednak zeszlismy wiec posuwamy sie w dol rzeki. Brzeg usiany jest olbrzymimi glazami, wiec trzeba je pokonywac wspinajac sie na nie, lub obchodzac przez busz – tez nic przyjemnego, wole juz wspinaczke! Doszlismy do zakretu z gleboka woda, i znowu szybszym przemialem, i bystrzem itd. Strato zacina piekna rybe, ktora po kilku efektownych wyskokach niestety odpina sie przy nogach. Ciche przeklenstowo i dalej cierpliwie oblawiamy miejsce po miejscu. Zaskakujaco malo sie dzieje, ale takie wlasnie sa dzikie rzeki w Nowej Zelandii – to ryby wybieraja sobie miesjca, w ktorych maja ochote przebywac. Ja decyduje sie na glebokie przewezenie, przed bystrzem. Na koncu mam sporej wagi Pheasant Tail’a w wersji flash-back ze zlota glowka oczywiscie. Teczaki to lubia, a ekstra waga tylko pomaga sie do nich dostac. Rzucam oczywiscie w gore rzeki i chyba przy jednym z pierwszych splyniec, sznur gwaltownie przesuwa sie pod prad. Zacinam z wyczuciem i ...chyba smialo moge powiedziec, ze woda eksploduje wypluwajac piekna okolo 1,5 kg rybe w powietrze. Nie daje jej zejsc w bystrze, bo prad mi ja po prostu zabierze. Probuje ja sila zatrzymac na glebokiej wodzie. Udaje mi sie i po jeszcze kilku odjazdach mam ja na brzegu. Pierwsza ryba na Mohaka. Robie jej pamiatkowe zdjecie (to wlasnie portret tlustego teczaka z mojej galerii; nimfe widac na kamieniu). Koledzy jednak narzekaja. Dwu z nich nie mialo kontaktu z ryba, a i Strato cos nie ma szczescia – urywa kolejna piekna rybe wraz ze streamerem.
Znowu wspinaczka; tym razem prawdziwie w gore i po lunchu, decydujemy sie na zmiane odcinka. Znajdujemy sie teraz w szerszej dolinie, obfitujacej tym razem w spowolnienia i wyciszenia nurtu. Starto lowi bardzo dokladnie, puszczajac mnie przodem. Ja jestem zrelaksowany, spokojem i pieknem otoczenia, a i chyba tym, ze mam juz na koncie ladna rybe. Lowie powoli...Wbrew utartym technikom nowozelandzkim, probuje lowienia na nimfe podchodzac do stanowisk z pradem. Mam przed soba zaglebienie z szafirowa woda przy samym brzegu, do ktorego zblizam sie jednak dosc ostroznie. Rzucam przed siebie i daje nimfie swobodnie splynac w dolek. Delikatne przytrzymanie, zaciecie i spory, ale spokojny opor. Ryba daje sie bez problemow podholowac i ...mam przed soba najwiekszego potokowca jakiego w moim krotkiej muchowej karierze widzialem! Spokojnie, acz drzacymi rekoma daje mu dosc dluga chwile pochodzic, na krotkie zreszta odleglosci, zanim chwytem za glowa laduje go na brzeg. Jakze inaczej walczy potokowiec w porownaniu z teczakiem. Ryba jest piekna, mierzy rowne 60 cm i oceniam ja na dobre 2,5 kg. Dla mnie wrazen wystarczy. Strato dochodzi do mnie i gratuluje, zaczyna w koncu tez lowic na ponizszej glebszej plani. Teczak, jeden i drugi. Piekne, grube, ostro walczace. Ja posuwam sie z pradem, chyba jeszcze bardziej odrealniony, gdy nagle czuje, ze woda robi sie coraz glebsza i szybsza. Odwrotu jednak nie ma i musze probowac dostac sie do plytszej wody. Woda jest jednak silniejsza i w koncu po nieostroznym kroku plyne...Szybko probuje wydostac sie na brzeg, bo wypelnione wodery to betka; na mysli mam moj aparat w wcale-nie- wodoszczelnym pokrowcu. Szybka akcja robi swoje i po wylaniu odrobiny wody z pokrowca, oddaje sie zasluzonemu suszeniu.
No coz, Mohaka nie jest z pewnoscia rzeka, na ktorej lowi sie 50 ryb, ale jak pokaze niedaleka przyszlosc, mozna i tu niezle polowic. Ten dzien byl moj. Jak na nowicjusza, polowilem przepieknie. Moje wedkarskie ego zaspokojone, a i pochwaly kolegow przy wieczornym obiedzie, winie, whisky i ogniu buzujacym w kominku dodaja do i tak dobrego nastroju. Mohaka jest jednak sprawiedliwa i kazdemu daje cos innego...
Niedziela, wita nas wspanialym sloncem, ale tez jakze czestym w NZ wiatrem. Jedziemy do najdalszego z dostepnych punktow, do ktorego, tak przynajmniej wierzymy, rzadko ktos dociera. Zabiera nam to okolo 40 minut jazdy zwirowa droga przez gory, ale warto bylo...Rzeka plynie tutaj w gleboko wcietym wawozie wsrod pionowych skal. Docieramy kiedy jest juz dobrze po wschodzie slonca, woda troche ogrzana, co ma jak sie okazuje kapitalne znaczenie dla aktywnosci ryb w tej rzece. Obserwacje te potwerdzamy nawet w pelni lata, podczas naszej kolejnej tu wizyty – za wczesnie ryby po prosu zerowac nie chca. Tego jednak dnia wszystko bylo na swoim miejscu. Zastosowalismy wariant nimfa w gore rzeki, streamer w dol. Na mokro Strato uzywal plywajacego sznura z dlugim (7m) szybko tonacym koncem amerykanskiej firmy Teeny. Absolutna rewelacja, choc okolo 300 PLN. W gore oczywiscie nimfa. Nie bede juz opisywal po kolei co sie dzialo, ale Starto dostal 16 z 16 (!) zacietch pieknych pstragow od 1kg w gore (wiekszosc blizej 2kg i na nimfe). Ja „tylko” 6/4, ale bylem przeszczesliwy, zwlaszcza, ze wiatr zrywal czasem wode z powierzchni i „rzucal” nam nia w oczy. Ciezka walka z zywiolem. Dla Strato byl to, jak potem przyznal, najlepszy dzien w jego wedkarskiej karierze, kiedy niczego nie mozna bylo zrobic zle. Jego widok, odpoczywajacego w sloncu, kiedy to po prostu przerwal lowienie z nadmiaru emocji przywoluje usmiech...Ciezka koncowka udowodnila swoja wartosc na bystrej Mohace; ja lowiac na krotki tonacy koniec niestety niewiele moglem zwojowac idac w dol ze streamerem. Na okrase dodam, ze w koncu zamienilismy sie na wedki i dostalem dwie ryby, w tym w ostatnim rzucie ponad 60 cm, 3 kg, starego teczaka w glebokim przeplywie...Tego dnia chyba nigdy nie zapomne!
Co moge dodac. W kilka miesiecy pozniej, w lutym, wrocilismy do tego samego zakatka na trzydniowy weekend i bylo nas tym razem troje. Znowu bylo fanatastycznie, slonecznie, rybnie. „Zaliczylismy” wiele kontaktow ze wspaniale walczacymi teczakami, ale nie to bylo najwazniejsze. Dla mnie, najwazniejsze bylo to, ze przesuwajac sie wzdloz pieknej rzeki, przez glebokie kaniony jakie przez miliony lat wyzlobila, kontemplujac cisze otoczenia, wigor rzeki i srebro ryb czulem, ze jestem w miejscu pierwotnym, niezmienionym i monumentalnym w porownaniu do mojego wlasnego bytu...Jesli zerkneliscie na moje zdjecia, to mam skromna nadzieje, ze widzieliscie to takze.
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.