Wówczas w 1978 roku pracował w myczkowskiej elektrowni a także był posiadaczem „rancho”, jedynej ocalałej chałupy między Zwierzyniem i Średnią Wsią. Chatka stała mniej więcej na wysokości najlepszego wówczas łowiska tuż koło płani „pod wysokim napięciem”. Gościł w niej przyjezdnych wędkarzy jak mógł i czym mógł a przy okazji dzielił się wiedzą o egzotycznej wówczas dla większości muszkarzy rzece. Rzeczywiście pierwsze wrażenie po wejściu na technologiczny most przy zwierzynieckiej siłowni nieco szokowało. Wyżej przełomowy fragment Sanu tylko z kałużami wody. Niżej gejzer bijący z lewego brzegu tworzący potężny nurt w którym bez względu na porę dnia harcowały stada pstrągów i lipieni. Gdy kilka miesięcy później przyjechałem do Zwierzynia z moim przyjacielem, Ten montując muchowy zestaw, widząc co się dzieje w Sanie, nie mógł opanować drżenia dłoni. Moja przygoda z rzeką zaczęła się w czerwcu. Nasi chłopcy kopali gdzieś w Argentynie piłkę, a ja łowiłem pstrągi i lipienie. Mimo pewnych trudności obiektywnych o których za chwilę, szło mi znacznie lepiej. Piłkarze wyszli „tylko” z grupy a ja łowiłem życiowe ryby. Pierwszym problemem było dojście nad wodę. Aby dotrzeć nad rzekę, z kwatery w Myczkowcach, musiałem zwykle w upale, pokonywać nielichy pagórek – „Grodzisko”, kilkaset schodów w górę i w dół. Ale podstawowe utrapienie stanowiła permanentnie wysoka woda. W czasach gdy zdobycie zwykłych biodrówek stanowiło nie lada problem o spodniobutach można było tylko marzyć. Nic dziwnego, że każda wyprawa kończyła się nabraniem w wodery przesadnie rześkiej wody. Brodzenie ograniczało się wyłącznie do kilku krótkich płycizn. Między innymi przy wodomierzu, pod linią energetyczną, i przed skałką w Średniej Wsi, czyli w sanktuarium pstrągarzy, zwanym nie baz racji - Eldorado. Wędkowanie w wodzie obracającej dwie turbiny stwarzało sporo trudności a nawet niebezpieczeństw i nie szokowało efektami. Ale hol czterdziestaków w szalonej pełnej wodorostów rzece dostarczał niesamowitych emocji. Bywały jednak godziny szczęścia. Ponieważ nie istniała wówczas przeprawa w Bachlawie*, aby umożliwić zwózkę siana, przymykano nieco zasuwę przy sztolni. Na ten moment czekali wszyscy – dwaj, najwyżej trzej wędkarze i zaczynała się prawdziwa zabawa. Muszkarz musiał jedynie wypatrywać najbardziej obiecujących śladów na wodzie. Zerwanie muszki przytroczonej na gorzowskiej dwudziestce piątce nie należało do rzadkości. Dublety były codziennością. W każdym nieco głębszym dołku lub rynnie pływały ufnie stada lipieni. Nadepnięcie na schowanego w kępie wodorostów pstrąga też nie należało do ewenementów. Poniżej drugiej wyspy łowiłem na suche muszki, egzotykę Sanu lat siedemdziesiątych, pięknie wybarwione płocie. Tak było do pamiętnego roku 1985, czyli Piątych Mistrzostw Świata w Wędkarstwie Muchowym. Nad rzekę zaglądnąłem jeszcze raz może dwa i dałem sobie spokój. Teraz znowu po kilkunastu latach wracam nad nią jak syn marnotrawny, także w czasie Mundialu. Znowu stanąłem na moście w Zwierzyniu. Przeszedłem z muchówką aż do Eldorado. Nie musiałem już bawić się w taternika, dojechałem wygodnie w każde niemal miejsce nad rzekę. Czy będę miał okazję powalczyć choćby z jedną czterdziestką?
Jestem znowu nad NIĄ!
Most do siłowni stoi jak stał. Tuż poniżej, trzech muszkarzy, celuje w lipieniowe oczka. Za kilka minut stałem się świadkiem podebrania niezłej rybki.. Reguła czy przypadek. Wszystko okaże się już niedługo. Teraz zwiedzam okolice. Wyjątkowo niski stan rzeki umożliwia spacer po żwirowym, suchym obecnie brzegu. Dochodzę do wodowskazu i niemal się rozklejam. Tak to tutaj złowiłem pierwsze lipienie w Sanie. Niestety na brzegu powstała kolonia drewnianych budek ogrodzonych żerdziami a dojścia do wody bronią groźno–śmiesznie brzmiące akurat w tym miejscu, napisy, „teren prywatny”. Uciekam stąd czym prędzej. Jadę niżej do Średniej Wsi. Wchodzę po kilkunastu latach w progi zaprzyjaźnionego domu. Tutaj nie wiele się zmieniło. Czeka na mnie jak dawniej zacieniony pokoik, drewniane łoże z siennikiem, prawdziwe mleko i jaja od szczęśliwych kur. Obok płynie San a w nim lipienie i pstrągi, więc może nie będę musiał codziennie wcinać jajecznicy. Jest środa 19 czerwca. Wczoraj znowu sędziowie pomogli Koreańczykom. Ale to dzisiaj zupełnie nieważne. W Eldorado łowi trzech muszkarzy. Między nimi, po kapeluszu i wąsach rozpoznaję mistrza muchówki, Krzysztofa Fabiana z Przemyśla. Mimo kanikuły lipienie zbierają muszki, lecz są bardzo nieufne. Łowię więc jak albiończycy, pod prąd. Do malutkiego chruścika mam kilka efektownych wyjść. Lipienie udają pstrągi. One tak zawsze traktują chrusta. Niestety niemal wszystkie nie osiągnęły trzydziestu i jeszcze jednego centymetra, wymaganej tutaj regulaminowej długości. Schodzę z jedynym dobrym. Późnym wieczorem na sporego coachmana doławiam ładnego pstrąga potokowego.
Patrzę na historyczne zapiski. Dziewiętnasty czerwiec 1978r. Cztery pstrągi i jeden lipień. Wszystkie powyżej trzydziestu pięciu centymetrów. Ale jest 2002 rok, więc następnego dnia zero. W piątek znowu parka. W sobotę i w niedzielę też coś łowię. Mimo prognoz na wodzie luźno. Za to w poniedziałek tłumek. We wtorek mam farta. Na mokrą muszkę / skawicę / łowię potokowca długości 48 cm. W sumie przez osiem dni złowiłem „ tylko” dziesięć miarowych ryb. Ale spektaklu pt. „Wielkie żarcie” prezentowanego przez pstrągi i lipienie z Sanu nie widziałem od lat w żadnej polskiej rzece. Gdyby jeszcze pozwolono im dorosnąć. Wybierając się nad San nie liczmy na przesadne sukcesy, to już nie lata siedemdziesiąte, ale naszym piłkarzom w Argentynie też szło wówczas nieco lepiej.
Wojciech Piziak.
* Drewniany most postawiony na początku lat osiemdziesiątych został niedawno rozebrany.
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.