W rzekach woda wali niczym w czasie potopu szwedzkiego, a na jeziorkach doskonałe warunki do łowienia. Szwedzkie łowiska są zorganizowany w taki sposób, że oprócz łowisk tz. Okręgowych (licencja na cały region) istnieją łowiska spec. gdzie kupuje się licencją dzienną (30 zł), są ta z reguły nieduże jeziora zarybiane pstągami I palią. Na tych łowiskach zasada złów I zabierz.
Pierwsze jezioro na które wybraliśmy się było niewielkim zbiornikiem położonym wśród lasu otoczone torfowiskiem. Każdy z nas uzbroił swój kij I z sercem pełnym nadzieji zaczął przeczesywać wodę. W kilka minut po wejściu nad wodę Franek Szajnik wyciągnął pięknego potoka (okres ochronny pstrąga potokowego obowiązuje tam od 15 września), pstrąg był pięknie wybarwiony a środowisko torfowe w którym żył spowodowało, że ryba była znacznie ciemniejsza niż te z naszych wód. Następna dwa rzuty I kolejny pstrąg złapany przez franka. Następną rybę złapał Zbyszek. Obydwoje łapali na zielonego potrusia używając sznura intermedium.
Ten dzień jednak należał do Rafała, stanął daleko od nas wszystkich I zaczął łowić na suchą muchę, po chwili okazało się, że jego wędka jest notorycznie wygięta I ciągnie pstrąga za pstrągiem. Taki widok spowodował jedno przezbroiliśmy wędki na suchą muchę. Najgorsza było jednak to, że nasze wcale nie wyginały się chyba, że podczas rzutu. Jednak po pewnym czasie wszystkim dopisało szczęście I każdy z nas miał już kilka ryb na swym koncie. Szczególnie myślę ze należy podkreślić wędkawanie Michasia, który właśnie tu przełamał swą złą passę z pierwszego dnie I jako jeden z pierwszych złapał potokowca.
Po udanym połowie przyszedł czas na konsumpcję złowionych ryb, a w roli kucharza wystąpił Franek mający olbrzymie doświadczenie w sporządzaniu ryb. Ryby zaserwowano z rusztu, były bardzo smaczne, a ich czerwone mięso dodatkowo wzmagały nasz apetyt.
Następnego dnia Rzeka dalej niosła bardzo wysoką wodę I mieliśmy duże obawy aby w niej brodzić. W związku z tym postanowiliśmy odwiedzić drugie z jezior tym. W zeszłym roku Rafał I kilku kilowe tęczaki. Jezioro podobnie jak to wcześniejsze otoczone było lasem jednak było znacznie większe około 25 ha. Również to jezioro było przygotowane profesjonalnie do wędkowania. Na około pomosty nad brzegiem łódka. Nad jeziorem okazało się że dobre brania mają tylko Szwedzi łowiący na krewetki I Franek, który z Rafałem popłynął łodzią. Tego dnia padły tylko 3 ryby I wszystkie złapał na suchą muchę Franek. Następnego dnia bogatsi o doświadczenie o 7 rano stanęliśmy pod sklepem z krewetkami. Michaś zakupił 0,5 kg tych żyjątek na jego twarzy widać było pewność że tym razem to je rozgromi. I rzeczywiście nad wodą Michaś miał wiele do powiedzenia, ciągnął tęczaka za tęczakiem. Jego sukcesy w wędkowaniu wywarły takie wrażenie, że niektórzy z kolegów (nie będę wymieniał z imienia aby ich nie skompromitować) również przezbroili sprzęt na zestaw krewetkowy I ciągli tęczaki.
Tego dnia wróciliśmy naprawdę późno do naszej chatki, nasze siatki były nieźle obciążone ładnymi tęczakami.
Nazajutrz rano zostałem zbudzony przez Piotra, który już o 6 rano zaczął się krzątać po pokoju coś mrucząc pod nosem - nie jadę, nie jadę. Pomyślałem, że nie chce wracać do Polski. Jednak dopiero później okazało o co mu naprawdę chodzi. Piotruś postanowił nie jechać nad jezioro, chciał zostać tu nad rzeką. Wyszedłem przed dom I zobaczyłem potop. Jednak I ja miałem mieszane uczucia związane z próbą krewetkową. Raz kozie śmierć, zostaje I ja. Dołączył do nas również Paweł. Podczas gdy pozostali pojechali na potoki z tego 1 ha. My z trochę mieszanymi uczuciami (złapie nie złapie) ruszyliśmy nad wodę. W momencie gdy szedłem do miejsca w którym jak liczyłem mogę z 20 cm wejść do rzeki widzę Piotrusia, który z uśmiechniętą miną macha do minie ręką. W jego dłoni znajduje się piękny kardynał.
Taki widok każdego by podbudował I tak też było ze mną. Ze zdwojoną energią wskoczyłem w rwący nurt I dalej machać naszym wynalazkiem, krótką nimfą.
Na efekty nie trzeba było długo czekać już po paru minutach lądowałem pięknego lipienia. Cały dziń wyglądał podobnie co jakiś czas każdy z naszej trójki wyciągał przyzwoitą rybę (na nasze warunki to kardynały). Wieczorym gdy siedliśmy przy wspólnym stole nasze miny były uśmiechnięta. Z żarem w oczach wymienialiśmy informacje na temat miejscówek, much I trofeach z dzisiejszego dnia. Również reszta z nas, ci którzy łowili w jeziorach przyjechali z uśmiechniętą miną. W tym momencie ryb mieliśmy już tle, że postanowiliśmy zrobić ucztę kulinarna. Paweł został głównym budowniczym wędzarni a Franek jak ostatni szefem kuchni
Już po godzinie tuż opodal naszego domu stała wędzarnia, piękna I zgrabna niczym (tu użył bym nazwy jakiegoś amerykańskiego Budynku ale to nie było by najlepsze porównanie.). Chwała Pawłowi. W między czasie ryby zostały umieszczone w solance, drzewo olchowe nazbierane, pozostał tylko rozpocząć mistyczny proces wędzenia ryb.
Po jakiś 3 godzinach od momentu rozpoczęcia wędzenia na deskę wyjechały ryby. Wszystkim pociekła ślinka. I wierzcie mi było do czego. Ryby były wspaniałe. Czerwone mięso pstrągów rozpływało się w ustach.
Dalszy pobyt w Malung przebiegał według podobnego scenariusza. Część z nas zostawała nad rzeką a część obławiała jeziora. Wyjazd uważam za bardzo udany I myślę nad powtórzeniem go szczególnie że koszt takiego wyjazdu zamyka się naprawdę niewielką kwotą bo z wyżywieniem ok. 1300 zł. A jeśli ktoś boi się że 10 dni to zbyt dużo czasu na rybach to istnieje jeszcze inna alternatywa grzyby jest ich mnóstwo, rosną wszędzie. W centrum miast na trawnikach można zbierać prawdziwki.
tekst Maciej Wilk
foto: Rafał Mameła, Paweł Kruszczak, Andrzej Michalski, Maciej WIlk
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.