Jego nazwisko było dobrze znanym we wszystkich szanowanych wędkarskich organizacjach. Dziś już dojrzały wiek nie pozwala Panu Tadeuszowi, przemierzać kilometrów górskich strumieni, ale chętnie dzieli się On bogatymi wspomnieniami.
W numerze 8,9’96 „Magazynu Wędkarskiego”, regionalnej gazetki, wydawanej do niedawna przez kilka południowych okręgów PZW, zamieszczona jest bardzo ciekawa rozmowa panów Wojciecha Piziaka z Tadeuszem Godzickim. Rozmowa dotyczy gospodarki rybackiej i sytuacji panującej na wodach górskich w czasach II Rzeczpospolitej. Pozwolę sobie przytoczyć jej fragment, najbardziej charakteryzujący ówczesne realia. Opowiada Pan Tadeusz Godzicki:
„(...) ja też mam co wspominać, a najbardziej pamiętam pstrąga złowionego w Krzczonówce, dopływie Raby niedaleko kościoła w Krzczonowie, czyli dużo powyżej jazu stanowiącego już wówczas pewną barierę w migracji ryb z Raby. Przyjechałem nad wodę wraz z burzą. Rzeczka, jak to zwykle bywa po ulewie w górach, zrobiła się brązowa, ale byłem wtedy bardzo cierpliwy, zresztą nie miałem innego wyjścia i odczekałem kilka godzin, aż zaczęła się nieco czyścić. Rzeki płynęły wtedy naturalnym, twardym korytem i klarowały się w oczach. Dzisiaj takie zjawisko można już spotkać jedynie w Białce Tatrzańskiej. Zawiązałem największą muchę, jaką znalazłem w pudełku, prawie łososiowego March Browna i zacząłem obławiać większe bełka (dołki).
W jednym z nich spływ wody hamował oberwany głaz wielkości sporej szafy, pod którym pstrągi miały bezpieczną kryjówkę. Rzuciłem muchę i momentalnie po zacięciu rozległ się niesamowity jazgot kołowrotka. To co siedziało na haku, mimo że złowiłem już tysiące kropkowanych, było czymś nadzwyczajnym. W pewnym momencie pomyślałem, że zapiąłem rybę za bok, lub ogon, taki stawiała opór. Największe niebezpieczeństwo stanowiły ostre krawędzie skały i korzenie tuż obok. Mętna jeszcze woda nie pozwalała na żadne inne pewne wnioski poza tym, że mam coś grubego.
Pełna napięcia i niepewności walka przypominająca przeciąganie liny trwała około kwadransa, po czym pstrąg zaczął tracić siły i dał się wyprowadzić nieco dalej od stałej kryjówki. Wreszcie schodząc w dół, za którymś kolejnym prądzikiem, udało mi się go sprowadzić na płytkie ploso i wyjąć ręką z wody. Mierzył 68 cm. Nawet wówczas był to nie lada okaz. W tym dniu dołowiłem jeszcze kilka czterdziestaków, ale to już było normą (...)”
A oto mucha, wymyślona przez Pana Tadeusza Godzickiego. Nazwę „Godzicki Fly” wprowadził w „obieg” Wojciech Piziak.
Hak: 10 – 14, krótki, prosty.
Tułów: bordowy jedwab, nawijany dość grubo.
Owijka: złota lub żółta nić, bądź lametka.
Jeżynka: pióro szyjne kuropatwy
Skrzydełka: końcówki piór grzbietowych kuropatwy.
Ogonek: brak.
Nić wiodąca: mucha posiada wyraźną, czarną główkę, dlatego też najlepiej zastosować czarną nić.
Zdaniem Pana Tadeusza, jest to bardzo łowny wzór mokrej muszki, jeden z lepszych na kwietniowe pstrągi...Pozostaje tylko sprawdzić!
Muchę wykonał: Wojciech Piziak
Tekst: Mikołaj Hassa. Fot. Maciej Wilk
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.