Po zaaklimatyzowaniu się i przygotowaniu obozowiska, idą nad wodę. Rzeka jest wysoka, lekko przywalona i jakże inna aniżeli w zeszłym roku. Nie pozostał kamień na kamieniu. Powodzie zdewastowały dolinę rzeki, widać to po niezliczonych korzeniach drzew, zalegających na rzecznych kamieńcach.
Zakładam streamerka. To najbardziej rozsądna i operatywna, jak stwierdził kiedyś Adam Sikora, metoda, szczególnie w takiej wodzie.
Zmierzchało, więc wędkowanie ograniczyłem do penetracji miejsc, tylko w okolicy pola namiotowego. Wszak przede mną trzy tygodnie łowienia na podhalańskich wodach!
Brań mam sporo, ale łowię same niewielkie pstrągi i kilka kleni, na samym ujściu rzeki. Jest już późno, na pewno godzina po zachodzie już minęła, więc kończę.
Pierwsza noc nad rzeką, jak zwykle do połowy nie przespana. W namiocie słychać szum rzeki. Myślę o niej. Jeżeli poniżej mostu tak się zmieniła, to ciekawe jak będzie u góry? W końcu udaje mi się jakoś zasnąć. Rano zaskoczenie. Mgła tak gęsta, że z namiotu nie widzę rzeki, a dzieli mnie do niej nie większa odległość, niż 10 metrów. Szybko ubieram się, ze sobą zabieram trzymetrową wędkę i spodniobuty. W takiej wodzie trzeba głęboko pochodzić. Nie ma na to rady. Podchodzę do rzeki, aby się jej przyjrzeć. Jest krystalicznie czysta! Jak to Białka. Ona po wezbraniach klaruje się dosłownie w minutach, w przeciwieństwie do Dunajca, który potrafi czyścić się o wiele dłużej.
Postanawiam iść w górę rzeki. Tak robię. Przechodzę przez uśpione pole. Tylko jakiś przezorny pies wyczuwa moją obecność, grożąc mi głuchym szczekaniem. Przekraczam szosę i wchodzę do lasu. Mijam pierwszą z odnóg Białki, którą dobrze pamiętam od zeszłego razu. Ładnie wygląda, ale zostawiam ją. Idę w górę, przynajmniej ze dwa kilometry. A potem będę sobie schodzić ze streamerkiem, tak, jak lubię. Idą więc istnym labiryntem dróżek, podmokłych traktów i ścieżek, przy których jest wręcz zatrzęsienie. W końcu jestem na wysokiej skarpie. Pode mną Białka. Opuszczam się w dół i dochodzę do głębokiego beła które początkują dwie odnogi rzeki. Dziura ta była już w zeszłym roku, ale teraz jest inna. Woda płynie tu bardzo szybko, ale jak opadnie będzie to (co się zresztą za kilka dni sprawdziło) ciekawe lipieniowe miejsce. Spoglądam na zegarek. Jest za dziesięć piąta. Nowa decyzja, idę jeszcze w górę. Wracam po skarpie z powrotem, bo tu się nie przeprawię na drugą stronę. A woda, choć czysta, wciąż płynie bardzo wysoka..
Idę lasem dalej w górę, mgła cały czas wisi w powietrzu, zanosi się na pochmurny dzień. Zza drzew słyszę cały czas przenikający szum rzeki. Po chwili dochodzę do skrzyżowania dróżek, skręcam w prawo i jestem na sporej płani, ale po ilości płynącej wody, widzę, że to nie cała rzeka, tylko też jedna z jej odnóg. Tutaj jednak postanawiam się zatrzymać. Zakładam dużego streamera – na szóstce, imitację głowacza. Wchodzę do wody i podaję muchę pod przeciwległy brzeg. Ale prąd rzeki tutaj jest tak bystry, że streamer dostaje takich przyspieszeń, że na nic sprowadzanie go łukiem. Ale trochę niżej woda się uspokaja i rozszerza. Widzę po przeciwnej stronie powaloną kępę wierzb, które tworzą wyraźne zatrzymanie ze wstecznym prądzikiem. Podaję tam i momentalnie mam pobicie. Niestety nie trafiam, a następne rzuty w tamto miejsce pozostają bez odpowiedzi. Dalej rzeka się rozwidla. Lewa odnoga wygląda ciekawie, ale przy tym stanie wody ciężko będzie nią schodzić. Wybieram prawą. Już widzę ładną rynnę. Rzucam streamera w dół rzeki i sprowadzam wszystko. Jak linka ustawia się tak, jak chcę, zaczynam ściągać muchę pod prąd rzeki. Ale nic tu się nie dzieje. Trochę dalej dochodzę do kolejnej odnogi rzeki. Tu już jest konkretna, głęboka miejscówka. Ale streamer jest lekceważony przez ryby. Postanawiam zrobić to miejsce na krótko. Zakładam nimfy i z dołka wyciągam pstrążka, takiego pod trzydziestkę. Za chwilę rzeka skręca w prawo, tam bardzo się uspokaja. Znowu wiążę streamera, ponownie wchodzę do wody i obławiam rynnę, prowadząc muchę równolegle wzdłuż brzegu, ale nie na tyle blisko niego, aby nie łapać co rzut zaczepów. Mam branie i ryba siedzi. Za chwilę pstrąg jest u mnie. Ten już grubo powyżej trzydziestki. Chwilę zastanawiam się czy nie zrobić mu zdjęcia, ale rezygnuję z tego, wypuszczam rybę. Nie chcę jej męczyć.
Nagle słyszę głośny łomot kamieni połączony z chlupotem wody. Spoglądam w dół i doznaję szoku! Niecałe 20 metrów ode mnie spokojnie przeprawia się przez wodę stadko kilku saren. Że też mam ten cholerny aparat z tyłu kamizelki. Nie zdążę, bo stoję w napierającej wodzie głębiej niż po pas. Tymczasem sarny spokojnie przeszły ze strony spiskiej na podhalańską i tyle je widziałem. Łowię tu dalej, cały czas obławiając rynnę. Przede mną kolejna, szerzej rozlana płań. Pobić jest dużo, lecz po ich charakterze widać że bije drobnica. Następny labirynt odnóg. Teraz dylemat. Obydwie ładne. Wchodzę w lewą, za chwilę jednak wracam. Tu bez pontonu nie ma co szukać. Postanawiam iść brzegiem. Przeciskam się przez gąszcze malin, rosnących w bardzo gęstym i karłowatym lesie sosnowym. Niskie i chude drzewa rosną jedno przy drugim. Istny surwiwal, typowa sceneria dla dolnej Białki. Za chwilę zeskakuję do suchego koryta rzeki. Ono mnie zaprowadzi do jakiejś odnogi, bo w całym tym zamieszaniu tą „moją” gdzieś zgubiłem. Mgła wisi w powietrzu cały czas, na szczęście nie pada. Pogoda jaką uwielbiam.
Dochodzę do pięknego miejsca. Rzeka płynie, pomiędzy stojącymi drzewami. Widać, że to niedawno wybita odnoga. Znajduję lukę w tej plątaninie i widzę jak moja mucha smuży wodę. Nagle błyskawiczny atak. Siedzi. Pstrąg jednak od razu owija się w zielska. Widzę błyski szamoczącej się ryby. Mucha zawiązana jest na dwudziestce. Nie chcę forsować, bo mógłbym zrobić pstrągowi krzywdę, a tego nie chcę. W krystalicznie czystej, lecz na oko sięgającej mi po szyję wodzie, dokładnie widzę poplątanego z zatopionymi zawadami zielska. Widzę, że ryba sama się nie uwolni. Zdejmuję kamizelkę i resztę rzeczy i wchodzę do rzeki. Jedną ręką trzymam się pnia zatopionego świerka, drugą wypinam żyłkę z zawad, czując mocne szarpnięcia ryby. W końcu chwytam za samą muchę i podnoszę ją do siebie. Pstrąg jest mój. Równie ładny jak poprzedni, zostaje uwolniony. Wychodzę z wody. Ale zimno. Rozgrzewam się pompkami, ale i tak nic nie pomaga.
Po chwili idę jeszcze niżej , na licznych ciekawych dołkach, nic specjalnego się nie dzieje. W końcu znajduję się w miejscu, gdzie dziś już byłem. Bardzo podoba mi się płań utworzona na końcu lewej odnogi, spoglądam na wodę. Kusi mnie trochę powymuszać, bo nie widzę wyjść. Zakładam chrusta z sierści sarny,
I podaję go najpierw w bystry nurt. Mucha jest duża i do tego ma taką wyporność, że gdziekolwiek ją rzucam, widoczna jest niczym spławik przepływankowy. W końcu typowe dla Białki „kolorowe” wyjście (kto łowił tu, ten wie) wiem że lipień. Jest silny, ale czuję, że siedzi dobrze. W końcu ładna trzydziestocentymetrowa ryba jest na brzegu. Szybko kładę ją w płytkiej wodzie, obok wędki i robię kilka ujęć, ale dopiero przy trzecim, ryba nie rusza się. Gdy lipień odpływa, podaję muchę w centralną część tej płani, kątem oka widząc kółko na uspokojeniu pod samym brzegiem. Tam podaję Trach!!! Hałas na całą płań, a pstrąg drobny, ale pełny wigoru. Luzuję , ale nie chce spaść. W końcu wypinam rybę i podaję muchę w nurt, gdzie wcześniej miałem lipienia. W tym momencie mam cudowne wyjście. W ułamku sekundy widzę doskonale że to duży lipień, ale zeruję. Potem kombinuję z innymi muchami, ale bez rezultatu. W końcu idę w dół, już z suchą.. Odcinek trochę poniżej ma ślady niedawnej regulacji. Widzę groblę z granitowych otoczaków, usypaną w połowie koryta rzeki. Wiosną tu ryli i cała robota na nic, bo i tak rzeka wszystko naprawiła. Jak zwykle przejaw totalnej niekompetencji. Trochę niżej Białka, na krótko płynie pojedynczym korytem. Tu obławiam końcówką płani, prowadząc chrusty, (bo na skoczka dowiązałem drugiego z CDC) raz swobodnie, raz agresywnie. To mobilizuje pstrągi do brań, i choć nie są duże, cieszy mnie ich ilość. Za chwilę jednak znowu niespodzianka. Teraz nie ma żartów. W bystrym prądzie do mocno smużącej muchy skoczyło coś konkretnego, co na pewno nie jest lipieniem. Walczymy dość długo i gdy udaje mi się wyprowadzić rybę z prądu, jest już u mnie. Wyraźnie wcięta płetwa ogonowa i charakterystyczna sylwetka. To troć jeziorowa. Mierzy równe czterdzieści centymetrów. Ryba jest bardzo chuda, wręcz nieproporcjonalna. W tamtym sezonie, też miałem tu kilka trotek. Wypuszczam ją i kończę. Nadeszła odpowiednia pora, a do pola już blisko. A po tajemniczego lipienia przyjdę wieczorem...
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.