Mam nadzieję, że mój kilkumiesięczny już pobyt w tym kraju, ponad 30 wyjazdów na ryby w 3 różne jego rejony, oraz dwadzieścia ładnych pstrągów tu złowionych upoważnia mnie do podzielenia się z czytelnikiem kilkoma obserwacjami. Przede wszystkim, chcę jednak udzielić kilku ważnych rad tym, którzy planują się tutaj wybrać z muchówką.
Ryby rzeczywiście rosną tutaj piękne i trafienie na kilkukilogramowe pstrągi obu gatunków (źródlaki tutaj pominę, bo, mimo że, w NZ występują, ich zasięg jest mocno ograniczony) nie jest niczym nadzwyczajnym. Jednak słowo „trafienie” doskonale oddaje specyfikę łowienia w Nowej Zealandii. Dla polskiego muszkarza, przyzwyczajonego do masowych wyjść do muchy, czy płani pełnych ryb tutejsze łowiska w wielu wypadkach wydadzą się bezrybne (i często tak właśnie bywa). Tutaj muchowanie wielokrotnie kojarzy się z polowaniem, przemierzaniem rzek, wypatrywaniem ryb z „bronią gotową do strzału.” Niewiele miejsc w Nowej Zelandii oferuje liczne brania i stanie na jednej płani pełnej ryb. Nie zrażajcie się jednak koledzy. Są jednak i takie łowiska (zwłaszcza jeziorowe lub związane z jeziorami). Jakie są tego przyczyny? Nie wiem. Mogę tylko przypuszczać, że pstrągi, które nie mają tutaj wielu przeszkód w wędrówkach wybierają siedliska najbardziej im odpowiadające, a więc ich liczebność bywa różnoraka w czasie i przestrzeni. Tutaj niemalże każda rzeka ma górski charakter i dostęp do morza. Dlatego granice między trocią i pstrągiem są dużo bardziej zatarte (zainteresowanych odsyłam do moich relacji z łowienia na Hutt river opublikowanych na www.flyfishing.pl). Pewnie istnieje poza tym cała masa innych powodów dobrze nam znanych, jak presja wędkarska, dostępność pokarmu, a także innych mogących stać się tematem niejednej rozprawy naukowej.
Skąd jednak, znacznie większe rozmiary pstrągów w Nowej Zelandii niż gdziekolwiek indziej? Po pierwsze wrodzona ekspansywność pstrąga, która zapewniła mu dominację i brak konkurentów. W XIX w. został on wprowadzony sztucznie do wielu wód i pięknie je zasiedlił, wędrując przy okazji do wielu innych, jak już wspomniałem. W górnych i środkowych biegach poza pstrągiem (i ogromnym węgorzem, czasem okoniem) praktycznie nie ma tu innych wędkarskich ryb. Nawet niewielkie rodzime lipienie zostały po prostu przez pstrągi zjedzone. Po drugie, doskonałe warunki do tarła. Wiele górnych odcinków jest po prostu niedostępnych (lub tylko z helikoptera – osobna gałąź wędkarstwa tutaj) i odwrotnie niż w Europie największe pstrągi spotyka się właśnie tutaj.
Wreszcie obfita w wielu miejscach baza pokarmowa, i genetycznie uwarunkowany szybki wzrost (średnia, optymalna wielkość tarlaków to tutaj gdzieś około 45-55 cm, w Polsce z tego, co mi wiadomo 23-27 cm). Oczywiście przy takich rozmiarach pstrągów, są one stosunkowo rozproszone w rzece, a prowadzone przez NZ Fish&Game (odpowiednik PZW) badania liczebności – drift-dive ( z użyciem nurków), mówią o 100-300 średnich i wyrośniętych rybach na kilometr w zależności od rzeki. Jeziora to osobny temat.
Doskonałą ilustracją tematu wzrostu ryb w Nowej Zelandii niech będzie prezentacja jednego z bardziej znanych przewodników na północnej wyspie Davida Moate, w której uczestniczyłem. Otóż z badań, które zrobiono na jeziorowych populacjach tęczków w rejonie jeziora Rotorua wynika, że po wpuszczeniu palczaki w ciągu 13 miesięcy przyrosły średnio 2,5 kg! Oczywiście mają w jeziorach mnóstwo pożywienia: wprowadzoną sztucznie stynkę Retropinna (ang. smelt), ślimaki, inne drobne ryby, owady itd., ale i tak jest to wielkość imponująca. Z innych informacji, jakie uzyskałem widać, że nawet tak szybko rosnące i liczne populacje jak jeziorowe steelheady daje się przełowić. I tak z ostatnich badań wynika, że w największym jeziorze – Taupo, jest „tylko” 200 000 dorosłych ryb. Koniecznym stało się, więc wprowadzenie wymiaru ochronnego i limitu 3 ryb dziennie (dawniej ich nie było). Mimo, że wydaje się, że NZ ma niewiele ludzi, więc i presja mała, to jednak należy pamiętać, że tutaj wędkarstwo jest o wiele bardziej popularne niż np. w Polsce i jeśli chodzi o wody śródlądowe to koncentruje się prawie wyłącznie na pstrągach. Do kilku setek tysięcy tutejszych wędkarzy dochodzą liczni turyści (tak!, można z turystki wędkarskiej czerpać spore dochody). Co jednak w tym wszystkim imponuje, to fakt, że NZ Fish&Game, stosuje naprawdę efektywne środki w zarządzaniu tymi zasobami, począwszy od skomplikowanych statystycznych metod statystycznych do obliczania populacji ryb (ostatnio, sprowadzonych za grube pieniądze z USA), a skończywszy na przechadzających się brzegami strażnikach z kwestionariuszami. O przepławkach zliczających ryby idące na tarło też trzeba tu wspomnieć.
Gdzie, zatem jechać, aby złowić kilkukilowe pstrągi? Jeśli, ktoś planuje wyjazd w naszym sezonie wakacyjnym to odpowiedź jest jedna. Na wędrujące na tarło steelheady w rejonie jeziora Taupo (znowu odsyłam do moich artykułów na www.flyfishing.pl). W okresie kwiecień-wrzesień większość rzek i potoków wpadających do tego największego w NZ jeziora staje się wspaniałymi łowiskami zimowych tęczaków o przeciętnej masie 1,5-2kg, a nierzadko 3 kg. Warto wybrać się przede wszystkim na słynną Tongariro river, a także w niedaleki rejon Rotorua. Dojazd jest prosty. Do Auckland samolotem, a potem to już 4h samochodem do Turangi (jeśli chodzi o Tongariro). Ceny? Różne, ale ok. 1200-1500 USD za samolot w dwie strony. Samochód na dwa tygodnie to też około 300-500 USD.
Zakwaterowanie od 5-10 USD. Jedzenie, wiadomo drożej. W Turangi akurat dość tanio jada się na mieście od 4-8 USD za duży obiad. Paliwo jest tańsze niż w kraju – ok. 2 zl/l.
W zasadzie każdy, kto przyjeżdża zza granicy wynajmuje przewodnika, a to niestety kosztuje (100-300 USD/dzień). Uważam, że dla wielu z nas nie jest to konieczne, choć łowienie różni się bardzo od czegokolwiek, co robimy w Polsce. A propos, teraz dopiero widzę, jakim fantastycznym pomysłem było zapisanie się do Wellington Fly-fishers Club i uniknięcie wielu z tych kosztów.
Podane przeze mnie ceny dotyczą tego, z czym ja akurat się zetknąłem na miejscu. Wierzę, że wielu internetowych szperaczy, jest w stanie te ceny przebić. Zakwaterowanie w licznych motelach wędkarskich (coś, czego u nas nie ma, choć powinno być – to małe miasteczko w dużej mierze żyje z wędkarstwa) nie rozpieszcza, warto mieć ze sobą ciepły śpiwór.
W rejonie Taupo obowiązuje oddzielna licencja – 33 USD/rok (lub $7/dzień), a wszędzie indziej licencja Fih&Game NZ (40 USD/rok). W wypadku licencji F&G można też kupić licencję sezonową (półroczną), za ok. 2/3 ceny, lub tygodniową, odpowiednio ok.1/3 ceny. Ten ostatni wariant byłby korzystny, gdyby ktoś zdecydował na godny polecenia ze wszech miar wariant jednego tygodnia w rejonie Taupo, a drugiego w rejonie Rotorua (licencja F&G).
Sposoby łowienia oraz muchy w rejonie Taupo to osobny temat. Znowu odsyłam do moich artykułów (o NZ i Tongariro river) na www.flyfishing.pl. Podsumuję tylko, że dominuje głęboko schodząca nimfa imitująca ziarno ikry – glo-bug. Widziałem jak się kręci, ale jako nie-kręcący, nie jestem w stanie powtórzyć. Bardzo prosty wzór, wykonany w całości z syntetycznej włóczki (glo-bug yarn). To na niedługim (20-30 cm i około 3,5-4 kg) przyponie, przywiązuje się do kolanka innej „nimfy” będącej niemal czystym ołowiem (1-2 g) i łowi pod prąd. Można się nauczyć. Mucha musi szorować dno! Konieczny jest sygnalizator brań w końcówce sznura, niekonieczny ( a nawet niewskazany), przypon koniczny. W czystej, słonecznej wodzie, zwłaszcza, kiedy jest cieplej, glo-bug można z powodzeniem zastąpić Pheasant tail w wersji flash-back.
Dla miłośników „mokrej” powiem jedno, tonący sznur (raczej szybko na rzekę, wolniej na jezioro) lub tonąca końcówka bardzo fajnie pracująca na jeziorze. Streamery: woolly-bugger oliwkowy i czarny, sierść zająca, pomarańczowa włóczka z szaro-rdzawym ogonkiem i takąż jeżynką wzdłuż całej muchy. Rozmiary zwykle 4-6, ale można i zejść do 8. Jeśli chodzi o nomenklaturę to wspomniany Woolly-Bugger, Red Setter, Green Rabbit, a w nocy Scotch Poacher, Black Rabbit, Hairy Dog, Black Marabou, a także wszelkie fosforyzujące muchy (ostatnio opisywane na fly-fishingu). Nocne łowy u ujścia rzek do jeziora (dozwolone do północy) ze wszech miar polecam. Emocjonujące.
Bardzo ważne!!! Do Nowej Zelandii, nie wolno wwieść naturalnych materiałów do kręcenia much, warto wiec wszystkie zające i inne bażanty przygotować w domu. Znacznie bezpieczniej jest powiedzieć celnikom, że muchy są kupione, a nie wykonane samodzielnie (też zdaje się nie wolno, choć to zakrawa na paradoks). Neopreny (konieczne w zimie nawet w NZ i to najlepiej grubsze 5-6 mm) i wodery też warto mieć czyste; podobnie buty do brodzenia (czepiają się wszelkich oznak zagrzybienia, czy zapleśnienia).
W rejonie Rotorua mamy głównie do czynienia z wędkarstwem jeziorowym, łowiąc głównie 1-1,5 tęczaki i nieco większe (znacznie mniej) potokowce, do 3 kg. W porze zimowej łowimy zwykle u ujść strumieni, których tu mniej niż w Taupo. W dzień szczególną wagę przywiązujemy do spadków dna. W nocy ryby muszą akurat gromadzić się przed wędrówką na tarło, aby łowy miały sens (generalnie po deszczu i przy podlejszej pogodzie np. wietrze od brzegu).
Z much poza wymienionymi wyżej streamerami polecają inne stynko-podobne wzory: Dorothy, Parsons’s Glory, Hamill’s Killer, Lord’s Killer, Kilwell No.1 (zadanie dla nomenklaturowych purystów).
Poza tym, co napisałem, a co pochodzi z książki Johna Kenta i Patti Magnano Madsen New Zealand’s Top Trout Fishing Waters niewiele więcej o rejonie Roturua wiem. Niemniej ze względu na obfitość ryb i inne turystyczne atrakcje (gorące źródła) rejon ten jest polecany przez piśmiennictwo.
Na koniec generalna uwaga, w NZ obowiązuje wiele znanych i nam reguł takich jak etykieta wobec kolegi łowiącego w pobliżu (warto zawsze zapytać, czy można), a także catch&release, tu akurat obecnym w postaci wypuszczania ryb w gorszej kondycji (keltów). Przy tych rozmiarach ryb, każdy połów zaspokoi nasze kulinarne apetyty, a wywieźć chyba się nie da nawet ryb wędzonych. Walka z 3 kg pstrągiem zapada w pamięć na długo i chyba to warto zachować w pamięci. Powodzenia.
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.