f l y f i s h i n g . p l 2024.11.26
home | artykuły | forum | komis | galerie | katalog much | baza | guestbook | inne | sklep | szukaj
Bieżące informacje
Pstrąg i Lipień nr 42
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.

Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.
Wiadomości z łowiska
Mała Wisła 1
2020-10-14
test
Wiadomości z łowiska
San Zwierzyń-Hoczewka
2013-07-12
Warunki bardzo dobre
Wiadomości z łowiska
OS Dunajec
2014-08-12
warunki dobre ale nie idealne
Wiadomości z łowiska
Łowisko Pstrągowe Raba
2020-10-31
Dobrze to już było...
Nasze wzory
MB v.
Wzory much
W katalogu FF
IMGW
Stan wód
Niezbędny każdemu wędkarzowi "na rozjazdach"
 
Flyfishing.pl
Reportaże:
Tydzień nad Brembo- Italy.

autor: Paweł Zontek, opublikowane 2006-05-18

Przedłużająca się w nieskończoność tegoroczna zima spowodowała, że coraz bardziej tęskniłem za wypadami z muchówką. Jedna lub dwie próby wyrwania pstrągów z odrętwienia w zimnej, na wpół skutej lodem wodzie nie przynosiły ukojenia.
 
Niewiele pomagało też majstrowanie enty raz przy swoich kołowrotkach, sznurkach i innych akcesoriach. Nawet sporadyczne kręcenie much nie satysfakcjonowało mnie wystarczająco. Po prostu nie miałem natchnienia, gdyż nie było konkretnego pomysłu i planu jakiegokolwiek wędkowania. Pozostał mi zatem internet (choć to tylko namiastka) i wielogodzinne przeglądanie różnych wędkarskich stron w poszukiwaniu ciekawych akcesoriów, artykułów, opisów łowisk i podróży. Tak dotarłem do niektórych forów dyskusyjnych o wędkarstwie muchowym we Włoszech. Ponieważ znam nieco ten język, udało mi się nawiązać kontakty z tamtejszymi wędkarzami. Ich życzliwość i uprzejmość, a także mnogość górskich rzek nadających się do muchowania, wpłynęły na podjęcie decyzji – jadę na ryby do makaroniarzy!
Wybór padł na „Provincia di Lombardia”. Postanowiłem polecieć samolotem, zwłaszcza że w tym regionie, w niewielkiej odległości od interesujących mnie rzek, znajdują się dwa lotniska międzynarodowe – w Mediolanie i Bergamo. Udało mi się znaleźć połączenie z Warszawy do Mediolanu w promocyjnej cenie 313 zł tam i z powrotem!!! To mniej więcej tyle, ile bym wydał na paliwo, jadąc nad San!!! Teraz należało wybrać konkretną rzekę oraz miejscowość. Koniecznie taką, do której można dotrzeć na przykład autobusem. Nagle zorientowałem się, że z tym mam poważny problem z wyborem – Adda z jej wieloma dopływami, Brembo, Serio, Oglio, nawet górny odcinek Addige, był w moim zasięgu, nie wspomnę nawet o setce innych mniejszych potoków i strumieni. Większość rzek płynie wąskimi skalistymi dolinami, wzdłuż których ciągną się drogi łączące dość liczne miasteczka i osady z niezłą komunikacją autobusową. Ale od czego jest internet??? Z pewną dozą nieśmiałości wysłałem maila do „Milano Pesca Mosca Angling Club” z prośbą o wskazanie jakiegoś ciekawego miejsca do wędkowania. Ku mojemu zdumieniu otrzymałem bardzo szybko odpowiedź i po krótkiej wymianie korespondencji prezes tego klubu Giorgio Pirovano, w porozumieniu z innym panem, wiceprezesem „Bergamo Pesca Mosca Angling Club” Domenico Lombardi, ułożyli praktycznie cały plan mojego pobytu w Italii!!! Wybrali rzekę Brembo w miejscowości Camerata Cornello, ok. 50 km na północ od Bergamo.
Do czasu zaplanowanego odlotu (początek kwietnia) otrzymywałem precyzyjne relacje o stanie rzek i pogodzie, wzory much oraz fotografie samej Brembo.
W przeddzień wylotu uświadomiłem sobie, że bagaż, który planowałem zabrać ze sobą, nie mieści się w żadnej torbie. Po mocnej redukcji udało się. Doceniłem również zalety wieloskładowych wędek, które należy zapakować do bagażu głównego, bo na pokład samolotu nie można ich zabrać.
Samolot wystartował z Okęcia opóźniony o dwie godziny, i mniej więcej tyle też trwał sam lot. Na szczęście na lotnisku Malpensa w Mediolanie czekał na mnie Domenico Lombardi, bardzo sympatyczny gość po pięćdziesiątce, z fajką w zębach, który zawiózł mnie na miejsce. Po drodze do Cameraty Cornello rozmawialiśmy o problemach wędkarstwa, destrukcji rzek w naszych krajach, kłusownictwie, ochronie, zarybianiu itp. Większość wędkarzy, szczególnie muchowych, ma podobny pogląd na problemy degradacji środowiska. Po półtoragodzinnej jeździe przez Mediolan do Bergamo, a później malowniczą doliną samej Brembo (ruch na drodze był dosyć duży ze względu na powracających z nart po weekendzie turystów), dotarliśmy na miejsce już po zmroku. Ku mojemu zaskoczeniu, przed rozstaniem Domenico wręczył mi opłaconą imienną trzymiesięczną licencję regionalną (16 euro) dla obcokrajowców.
Miałem zamieszkać w niewielkim hoteliku Ostello dei Tassi znajdującym się w dolnej części – 500 m n.p.m. – niewielkiego miasteczka „przyklejonego” do zbocza doliny. Do najwyżej położonych domostw (ok. 1500 m n.p.m.) prowadzi niesamowicie kręta i wąska droga. Niżej znajduje się część antyczna, dostępna tylko pieszo – „Oneta” z domem Arleccina z 30–40 mieszkańcami żyjącymi w bardzo dobrze zachowanych zabytkowych budynkach, na których do dziś widnieją resztki kolorowych fresków i malowideł. W centralnym miejscu mieści się niewielki kościółek z wysoką dzwonnicą. Najstarsze ruiny pochodzą z XIII w. i mają duże znaczenie historyczne. Zamieszkujący tu niegdyś członkowie starego rodu Tassi byli twórcami poczty, której muzeum również się tutaj znajduje. Jak się później okazało, potomkowie tego rodu są właścicielami hoteliku, w którym zamieszkałem. Świadczył o tym również herb rodowy wykonany z marmuru i ustawiony w dyskretnym miejscu w recepcji.
Dostałem bardzo wygodny pokój z łazienką i TV. Koszt jednej doby z wyżywieniem, tzn. śniadaniem oraz obfitą obiadokolacją (obowiązkowo dzbanek wina), to 43 euro, co uważam za kwotę niezbyt wygórowaną. Jeszcze bardziej ucieszył mnie rano widok z okna i szum rzeki oddalonej o kilkadziesiąt metrów. Zatem szybka toaleta, biegiem do baru cappuccino, dwa cornetti (ciepłe słodkie rogaliki) i mogłem szykować się na ryby. Poprzedniego wieczoru umówiliśmy się z Domenico, że rano przyjedzie jego klubowy kolega, by zabrać mnie w najciekawsze miejsca. Niestety, o umówionej porze nikt się nie pojawił. Wkrótce jednak dostałem telefon, że pan ten się spóźni i żebym sam zaczął łowić w pobliżu hotelu. Nawet było mi to na rękę, bo wolałem trochę rozejrzeć się nad wodą przed spotkaniem z takimi fachowcami. Zabrałem 9-stopową czwórkę T&T uzbrojoną w sznur pływający, pudełko z nimfami oraz pojemnik z suszem.
Nad wodą okazało się, że lepsza będzie nimfa. Na dół poszła złotogłówka brązowa na haczyku „10”, żyłka 0,16, a na troku z 0,14 także złotogłówka, ale szara. Rzeka w tym miejscu miała od 15 do 25 m szerokości, dosyć bystra płań z wieloma dużymi kamieniami przechodziła w głęboką, szybką rynnę i bardzo głęboki wlew; tam woda zaczynała zwalniać, aż do prawie całkowitego zatrzymania nad kilkumetrową błękitną głębią. Zacząłem wędkowanie od płani, schodząc w kierunku wlewu i wyszukując interesujących zagłębień. Po pewnym czasie delikatne puste branie. Jeszcze raz zarzuciłem, branie i ładny lipień ok. 35 cm trzepotał na końcu zestawu. Po chwili ryba wróciła do wody, a mnie ogarnęła wręcz euforia, że wreszcie wędkuję. Mój dobry nastrój pogłębiło jeszcze wynurzające się zza gór słońce oraz piękno rzeki i otoczenia. Łowiłem bez żadnego pośpiechu aż do końca wlewu, wchodząc do wody po pachy. Tam miałem potężne branie – dolna nimfa została w pysku ryby. Domenico wspominał, że w tym miejscu łowiono duże „marmorate” (pstrągi marmurkowe występujące tylko w tym rejonie oraz na Słowenii). Wróciłem do hotelu zaniepokojony nieobecnością umówionego towarzysza, gdzie się dowiedziałem, iż już ktoś był i szukał mnie bezskutecznie nad rzeką, a potem odjechał. Nie wiem, jak mógł mnie przeoczyć. W takim razie postanowiłem pójść pieszo drogą w górę rzeki, gdzie znajduje się kilkukilometrowy odcinek „No Kill”. Większość rzeki oraz tam, gdzie łowiłem wcześniej, to strefa ochronna lipienia. Informują o tym gęsto rozstawione tabliczki. Natomiast pstrągi można zabierać, dozwolone jest także łowienie na różnego typu robaki. Po drodze widziałem nielicznych wędkarzy łowiących na spławik długimi wędkami teleskopowymi. Okupowali głównie bardzo głębokie doły z prawie stojącą wodą, więc uznałem, że jeżeli będę łowił poza strefą „No Kill”, muszę postępować zupełnie odwrotnie niż oni.
Tak wędrując, dotarłem do celu, po drodze oczywiście odwiedzając przydrożny bar w celu schłodzenia organizmu zimnym piwkiem. Było dość ciepło, ok. 20 st. C i ostre słońce. Wędkowanie rozpocząłem na wysokości dużej hałdy żwiru położonej w pobliżu rzeki, która w tym miejscu była dość szeroko rozlana, tworząc płań, a następnie dzieląc się na trzy płytkie szybkie nurty łączące się poniżej w bardzo interesującym wlewie. Poniżej niego woda się uspokajała, przechodząc w kolejną bardzo głęboką powolną płań. Woda była lekko „trącona”, prawdopodobnie za sprawą prowadzonych kilka kilometrów powyżej robót w korycie, o czym uprzedzał mnie Domenico. Było mi to bardzo na rękę, bo w krystalicznie czystej wodzie trudno podejść do ryb z naszą krótką nimfą, chyba że skradając się na czworaka jak komandos. W tej strefie dozwolone jest wędkowanie tylko na sztuczną muszkę –oczywiście haczyki bezzadziorowe lub z zagniecionym, i tylko na jedną przynętę. Dlatego jedną nimfę w moim zestawie pozbawiłem całkowicie grotu, łamiąc go na wysokości kolanka, tak że tworzyła tylko obciążenie zestawu, niezbędne w szybszym nurcie. Brodząc w korycie, co chwila miałem brania, ale bardzo delikatne i tylko nieliczne ryby, w większości niewielkie pstrągi, udawało się zapiąć. Łowiłem na małą szarą złotogłówkę.
Po pewnym czasie dojrzałem do tego, by coś pokombinować z przynętami. Wnikliwie oglądając zanurzone kamienie, znalazłem dużą ilość chruścików, które po wyjęciu z domku miały na oko kolor między jasnobrązowym a beżowym. W pudełku miałem całą plejadę chrustów, ale tylko dwie imitacje były nieco podobne. Po zawiązaniu jednej zacząłem ponownie penetrować dołki i co ciekawsze „nurciki”. Po kilku minutach wędkowania miałem wrażenie, jakby ryby nagle się obudziły –łapczywe brania następowały jedno po drugim i prawie wszystkie ryby miały powyżej 30 cm. Byłem naprawdę zachwycony... Bywało tak, że z jednego dołka o powierzchni ok. 1 m kw. udawało się wyjąć dwa–trzy pstrągi powyżej 30 cm!!! W tym ferworze nawet się nie zorientowałem, kiedy minęły dwie, może trzy godziny, podczas których dopiero się zbliżałem do miejsc według mojej opinii najciekawszych.
Tymczasem straciłem jedną przynętę po braniu ładnego pstrąga, ale była to z pewnością moja wina, bo przypon był już nieźle porysowany na ostrych kamieniach. Inne chruściki z mojego pudełka w ogóle rybom się nie podobały. Ten superskuteczny został mi tylko jeden, a na dodatek był tak pogryziony, że niewiele przypominał pierwowzór. Zbliżając się do głębokiego wlewu, postanowiłem przebudować zestaw, stosując zamiast fluorokarbonu mocniejsze, zwykłe żyłki, co zresztą w tej nieco mętnej wodzie nie miało znaczenia. Rozsiadłem się wygodnie na wielkim głazie. Dłuższą chwilę odpoczywałem, zanim zabrałem się do pracy, delektując się widokiem rzeki, otaczających ją gór i pierwszymi oznakami upragnionej wiosny. Tutaj tegoroczna zima też była wyjątkowo sroga. Gdy byłem już gotowy, zacząłem przeczesywać początek wlewu, gdzie woda była niezbyt głęboka, za to wartka. Stojąc w wodzie powyżej kolan, sięgałem wędką, jak najdalej potrafiłem, aby precyzyjnie umieścić zestaw na skraju bystrza. Tak stopka po stopce schodziłem z nurtem. W pewnej chwili poczułem „trącenie”, potem kolejne i jeszcze jedno... Nooo nie! O co tu chodzi? Przytrzymałem nieco dłużej muchę w punkcie „zero” i... branie! Tym razem siedzi. Kilka wyskoków i ucieczek z nurtem i już jest ładny pstrąg, ale jakiś taki szary i bez plamek. Okazało się, że to... marmurkowy, mój pierwszy! Zatem kilka fotek, i z powrotem do wody. Jeszcze w tym miejscu, ale trochę niżej, miałem niezłego tęczaka (co jest tutaj większą rzadkością niż marmorata) oraz dwa potokowce i lipienia.
Tego dnia byłem już wystarczająco syty wędkarskich wrażeń. Tym bardziej że byłem dosyć zmęczony brodzeniem po kamieniach i miałem w perspektywie kilkukilometrowy marsz do hotelu. Nie skusiły mnie do zmiany zestawu nawet piękne wyjścia pstrągów do niewielkich szarych jętek zaczynających przedwieczorną rójkę. Zadowoliłem się tylko obserwowaniem tego „tańca” odbywającego się nieopodal na spokojnej płani. W drodze powrotnej nurtowała mnie sprawa koloru tych chruścików. Miałem ze sobą sprzęt do kręcenia, więc należało się tym zająć po kolacji. Na wszelki wypadek przyniosłem z rzeki pod hotelem kilka żywych egzemplarzy na wzór.
Po kolacji suto zakrapianej regionalnym winem i podwójnej espresso zabrałem się do kręcenia. Wydłubałem żywe chruściki z ich domków, ale niestety nie udawało mi się dobrać odpowiedniego dubbingu na tułowia. Widząc, że wyjęte chrusty zaczynają powoli obsychać, wrzuciłem je do szklanki z wodą. Tu nastąpiło olśnienie! Robaczki wyjęte z wody miały zupełnie inny kolor, były jasnobrązowe, natomiast włożone do szklanki – pomarańczowe! Najbardziej zbliżonym kolorystycznie dubbingiem okazało się nieprzydatne do tej pory cdc. Po zmajstrowaniu kilku sztuk zapadłem w sen jak niemowlę.
Następnego dnia przyjechał klubowy kolega Domenica – Fabio, który zawiózł mnie na bardzo atrakcyjne miejsce, ale poza strefą „No Kill”. Tam spenetrowaliśmy kilka ciekawszych miejsc, ale niestety ryby w bardzo ostrym słońcu niechętnie żerowały. Fabio stwierdził, że lepiej będzie po południu. Postanowiliśmy pojechać na obiad i przy okazji obejrzeć rzekę w innych miejscach. Przy bardzo smacznej pizzy mój kompan opowiadał o niesamowitych miejscówkach, położonych wyżej w górach, zamieszkiwanych przez potężne pstrągi marmurkowe. Jednak kilkumetrowej głębokości rzeka tworzyła tam przepastny kanion z pionowymi skalnymi ścianami, których wysokość sięgała niekiedy kilkudziesięciu metrów. Nie są to oczywiście miejsca dostępne dla normalnych śmiertelników. Zapuszczają się tam tylko wybitni wędkujący alpiniści, między nimi mój nowy kolega Fabio.
Po posiłku ponownie wyruszyliśmy wędkować. Fabio wybrał miejsce, gdzie według jego zapewnień powinniśmy spotkać duże ryby. Było położone kilka kilometrów od oberży, w której gościliśmy. Przygotowanie się i uzbrojenie wędek nie zajęło nam wiele czasu. Spoglądałem z zaciekawieniem na zestaw kolegi, który przypominał raczej sprzęt do tradycyjnej przepływanki ze spławikiem – długi przypon na pewnej wysokości obciążony ołowiem i na końcu pojedyncza nimfa. Wszystko się wyjaśniło, gdy dotarliśmy na łowisko. Mniej więcej trzystumetrowa głęboka płań, przeciwległy brzeg tworzyła prawie pionowa skalna ściana, pod nią największa błękitna głębia – tam właśnie zarzucał swoją wędkę Fabio.
Ja z tradycyjną polską nimfą nie miałem tam wiele do zrobienia, gdyż woda była zbyt głęboka i prawie stojąca. Zarzuciłem jednak kilka razy i nawet miałem jakieś „trącenia” w trakcie opadu, ale nie mogąc nic zaciąć, zrezygnowałem. Natomiast włoski kolega na spławiczek, który co jakiś czas trząsł się na powierzchni, wyciągał pstrągi potokowe na przemian z lipieniami, choć nie były to okazy. Podobno w ten sposób łowi się największe ryby.
Humor mi się nieco poprawił, gdy w końcu dotarliśmy do końca tej płani. Tam rzeka znowu wracał do swojego górskiego charakteru, a ja mogłem wreszcie połowić. W miejscach, gdzie ja miałem najwięcej brań sporych ryb, czyli na bystrzynach i w wartkich wlewach, Fabio nie miał dobrych wyników lub takie miejscówki w ogóle omijał, szukając bardziej spokojnej wody. Furorę wśród ryb zrobiły moje chruściki – zarówno pstrągi, jak i pojedyncze, ale grube lipienie chwytały moją nimfę bardzo często i zdecydowanie, co upewniło mnie o trafnym doborze koloru dubbingu tułowia. Prawie wszystkie lipienie, które złowiłem, miały powyżej czterdziestu centymetrów, największy nawet powyżej czterdziestu pięciu, co jest moim rekordem życiowym! Były w świetnej kondycji, bardzo silne i waleczne. Mimo pierwszych dni kwietnia, woda miała dość wysoką temperaturę, lipienie były już wytarte, a barwy godowe samców traciły swoje nasycenie. Moje nadspodziewanie dobre wyniki oraz krótka „polska” nimfa w moim wykonaniu wzbudzały spore zainteresowanie Fabia, a także innych napotkanych wędkarzy. Z daleka musiało to wyglądać dość śmiesznie, bo do upatrzonych miejscówek skradałem się w nurcie niemalże na czworakach, chowając się za wystające głazy, a łowiłem, siedząc na kamieniach, zanurzony po pas. Woda była bardzo przejrzysta i jak tylko przyjmowałem bardziej wyprostowaną postawę, to widziałem tylko ogony pierzchających ryb. Większość Włochów łowi głównie na suchą muchę, a stosowanie dalekiej nimfy z sygnalizatorem zostało wymuszone prawdopodobnie przez trudność zbliżenia się do ryb w krystalicznie czystej wodzie. Po kilku godzinach wielce aktywnej gimnastyki miałem już dosyć, więc z ulgą przywitałem nadchodzący wieczór i zakończenie wędkowania. Fabio odwiózł moje obolałe gnaty do hotelu, gdzie przy butelce pysznego toskańskiego czerwonego wina oraz wielkiej paterze regionalnych wędlin i serów (ta prowincja słynie z ich produkcji) zakończyliśmy ten wędkarski dzień, który na zawsze pozostanie w mojej pamięci.
Kolejne dni upłynęły pod znakiem wędkarskich spotkań z innymi pasjonatami z klubu muchowego Bergamo – Domenico oraz jego młodszym bratem Vincenzo, a także Luciano, któremu towarzyszyła bardzo mądra suczka dalmatyńczyk, wyszkolona do poszukiwania czarnych trufli. W dowód przyjaźni dostałem od Domenico (wiceprezesa klubu) prezent w postaci pięknego albumu zabytkowego sprzętu wędkarskiego, oczywiście ze stosowną dedykacją. Jak się później dowiedziałem, Domenico jest zagorzałym kolekcjonerem i znawcą tej dziedziny; między innymi właśnie dzięki niemu i jego kolekcji powstała ta publikacja. Podczas wspólnego wędkowania szybko przekonałem się, że jest prawdziwym ekspertem w posługiwaniu się muchówką, a także mistrzem w kręceniu much, szczególnie klasycznych. Bardzo mi pochlebiło, że spodobały mu się moje chruściki-„kilerki”, do tego stopnia, że poprosił o kilka sztuk, co jego bardzo miły i uczynny brat Vincenzo uznał za dowód niespotykanego uznania mojej twórczości.
Gwałtowne ochłodzenie i z każdym następnym dniem pogarszająca się pogoda osłabiła żerowanie ryb, ale mimo to udawało się niektóre upolować. Gdy zauważyłem żerujące ryby, próbowałem łowić na suchą muchę, ale raczej na tzw. upatrzonego. Najlepiej brały na niewielką szarą muchę typu „palmer”, przypominającą nieco jętki z rzadka płynące po powierzchni wody późnym południem, jak tylko nieco się ociepliło. Brembo w okolicy Cameraty Cornello dobrze już spenetrowałem i z radością przyjąłem propozycję, by na zakończenie mojego pobytu pojechać z Vincenzo i Luciano do sąsiedniej doliny, którą płynęła pstrągowa rzeka Serio. Mieliśmy do pokonania kilkadziesiąt kilometrów. Ze względu na duży ruch spowodowany przez niedzielnych narciarzy wybraliśmy podrzędną drogę wijącą się serpentynami przez góry. Niestety, gęsta mgła nie pozwoliła na podziwianie przepięknych widoków, tym bardziej na fotografowanie. Tylko zmieniające się ciśnienie odczuwane w uszach i czasem, gdy widoczność na chwilę się poprawiała, pozwalały na stwierdzenie, jak wysoko się znajdujemy. Serio w miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy, była potężniejsza od znanych mi odcinków Brembo – szersza i niosła zdecydowanie więcej wody, ale taki stan nie trwa tu ciągle. Okresowo dla potrzeb przemysłowych więcej niż połowa wody kierowana jest do specjalnych kanałów zbudowanych na potężnych betonowych filarach, podobnych do antycznych akweduktów. Niestety, wtedy poziom wody w głównym korycie drastycznie się obniża, z pewnością niewpływając pozytywnie na rozwój żywych organizmów. Mimo to rzeka ma duże znaczenie dla potrzeb ochrony i odbudowy populacji ryb szlachetnych, szczególnie legendarnego pstrąga marmurkowego, o czym świadczą odcinki specjalne całkowicie zamknięte dla wędkarzy, dla łatwiejszego pilnowania przed wszędobylskimi kłusownikami najczęściej usytuowane w samym środku miasteczek położonych nad rzeką.
Wybrany odcinek należał do ulubionych przez moich przyjaciół. Spędziliśmy tam kilka godzin, wspólnie wędkując różnymi technikami. Brania jednak były sporadyczne, a złowione pstrągi niewielkie. Tylko Vincenzo trafił potoka powyżej czterdziestu centymetrów. Tego dnia przydarzyła mi się jeszcze nieco humorystyczna przygoda. Stojąc po pas w nurcie rzeki, w pewnej chwili usłyszałem oddalonego o kilkadziesiąt metrów powyżej wrzeszczącego w niebogłosy Luciano, szaleńczo wymachującego rękami i cwałującego w głębokiej wodzie, jakby go gonił jakiś potwór. Z przerażeniem obserwowałem tę scenę, próbując zrozumieć, o co chodzi. W końcu pojąłem, że dramatycznie wzywa pomocy, gdyż upuścił do wody swą ukochaną fajkę. W ostatniej chwili udało mi się ją dostrzec i prawie cudem dogonić w mocnym nurcie. Wielką radość, wręcz euforię Luciano z powodu ocalenia tego przedmiotu podobno mogliby zrozumieć tylko rasowi palacze tytoniu fajkowego, ja do nich nie należę. Czułem się jednak tak, jakbym uratował całą jego rodzinę wraz z psem z płonącego wieżowca. Ciekawostką jest, że zamiłowanie do fajki mieli wszyscy członkowie klubu muchowego z Bergamo, z którymi miałem zaszczyt i przyjemność spotkać się we Włoszech. Traktowali to jako dodatkowe hobby. Jedynie Fabio nie był palaczem.
Zakończenie wędkowania wymusił na nas padający deszcz i chłód, prawdopodobnie wysoko w górach nieźle śnieżyło. Po powrocie do hotelu, przy wspólnej pożegnalnej kolacji, długo rozmawialiśmy na temat planów rewizyty wędkarskiej moich nowych kumpli w Polsce.
Ostatni dzień mojego pobytu był chłodny i dżdżysty, woda w rzece znacznie się podniosła i całkowicie zmętniała, tak że o wędkowaniu nie było mowy. Kilka godzin dzielących mnie od wyjazdu poświęciłem na przygotowanie do podróży oraz spacer po zabytkowej części Cameraty Cornello. Na lotnisko w Mediolanie dotarłem bez problemu, tym razem o własnych siłach, wykorzystując połączenia autobusowe. Mimo że miałem propozycję podwiezienia, nie chciałem już nadużywać gościnności, tym bardziej że był to powszedni dzień pracy i późna pora. Podsumowując cały pobyt we Włoszech – niezbyt wysokie wydatki z tym związane, atrakcyjne łowiska oraz piękno okolicy – uważam, że było naprawdę super!!! Zachęcam innych do odwiedzenia Lombardii z muchówką.

Paweł Zontek


z braku miejsca w dolinie wiele budynków przyklejonych było do skały


Ostello dei Tassi- hotelik w którym mieszkałem


Emi-właścicielka hotelu w recepcji


mój pokój miał okna wyglądające na rzekę


Rzeka pod hotelem


Dolina była tak wąska że wiele budynków było przyklejonych do skały


cd


pierwszy kontakt z wodą


pierwszy kontakt z rybą


.


.


moj pierwszy pstrąg marmurkowy


.


.


.


.


.


.


.


Jak nie prowadzono prac w korycie to woda była kryształowa


Duża liczba chruścików sugerowała że ich imitacje będą dobrą przynętą


Odkrycie właściwego koloru przyniosło wiele brań


Restauracja w chotelu


Najlepszy pizzaiolo w restauracji


i quatro staggioni w jego wykonaniu...Pychotka!!!


wieczorami w hotelowym barze było dosyć gwarnie


Fabio


.


.


Bezcenny kapelusik Fabio, podobno zawierał 600 muszek. Tzw. porta fortuna- na szczęście


.


Miałem więcej szczęścia w szybszym nurcie..


.


.


.


Vincenzo Lombardi i sucha


.


Mi też czasami coś skubnęło


niezła miejscówka


.


.


Prezes Domenico Lombardi


Znał świetnie rzekę i był skuteczny


Trzymając nierozłączną fajkę w zębach łowił rybę za rybą


...ja też, ten lipień był największy pow 45cm


Luciano jako jedyny spróbował polskiej nimfy


I za chwilę były już efekty, po prawej jego suczka dalmatyńczyk tresowana do poszukiwania czarnych trufli.


inni wędkaże widząc nasze wyniki próbowali nas naśladować czasami z niezłym skutkiem.


Kręta droga prowadząca nad rzekę Serio (foto z jadącego samochodu stąd marne)


cd.


cd.


Nad rzeką Serio (w głębi widać kanał zabierający wodę z rzeki)


Jaskrawo czerwony głaz na środku to prawdopodobnie oznakowanie szlaku wodnego dla kajakarzy


Serio była wieksza od Brembo


.


.


.


Ryby słabo żerowały gdyż bardzo się ochłodziło przed deszczem


.


W doborowej kompanii nawet jak nie bierze czas upływa błyskawicznie.


Deszcz spowodował przybór i zmentnienie wody.


Taka pogoda nie przeszkadza w spacerze


.


.


Zabytkowa część Cameraty Cornello


.


.


.


.


.


.


.


.


.


Nowoczesny domofon i zabytkowe drzwi..? tam się mieszka


.


Najstarsza część osady pochodzi zXIIIw.


.


.


.


Pożegnalne foto z przemiłymi właścicielami Hoteliku, w którym mieszkałem. Serdecznie zapraszają innych wędkarzy z Polski. Kontakt z nimi znajdujesię na ich stronie:www.ostellodeitasso.com


<< PowrótOceń artykuł >>

Autor Komentarz
igor glinda
Italia,Italia sloneczna Italia,och...
Łukasz Bartosiewicz
Niezła wyprawa. Sam bym chętnie się na taką wyrwał. Piękne rzeki i widoki. Gratuluję połowów.
Wiktor
Piękna wyprawa Paweł,pozazdrościć!
Adrian Wojciechowski
Swieetny artykul! Czytajac go mialem wrazenie jakbym tam byl. Brakuje tylko kilku co lepszych fotek wklejonych w tekst (wiem ze sa na dole ale chodiz o klimat;) Ogolnie - super.
Paweł Zontek
Bardzo dziękuje, ciesze się że podoba się Wam moja relacja, tak jak sugeruje Adrian miały być umieszczone fotografie w tekście ale tyle pracy poświęciłem na przygotowanie zdjęć i ich umieszczenie że o 3ciej w nocy już mi się po prostu nie chciało teraz trochę żałuję.
Lech Ozieranski
Pawel,
Viva Italia. Piekny tekst i jeszce piekniejsze miejsca, w ktorych niezle polowiles.
Lech
tonkin
Bardzo ciekawie napisany artykul, przeczytalem "jednym tchem" i ....nabralem ochoty. Ciekawe zdjecia.Bylem w Sloweni tamtejsza goscinnosc jest podobna do opsanej goscinnosci wloskiej.

Galeria zdjęć
ABEL Rove
Email:
Haslo:
Zaloguj automatycznie
przy kazdej wizycie:
Zaloz konto
Gorące dyskusje
Na Forum
...Czy są jakieś
materiały?

Według mnie 2-gim,
niewątpliwie
ciekawym punktem
mogło by być
zapytanie : A jak
było na terenach
wschodnich, w...
Propozycje na naszywkę Forum FF

 [tally] 7

 [tally] 5

 [tally] 10

 [tally] 12

 [tally] 81

 [tally] 10

 [tally] 1

 [tally] 4

 [tally] 19

 [tally] 8

 [tally] 19

 [tally] 93

 [tally] 24

 [tally] 6

 [tally] 7
głosów: 306 więcej >>
Copyright © flyfishing.pl 2002
wykonanie focus