Wielka Brytania to kraj podobnie jak Polska mocno przeludniony i wody w nim równie niewiele.W przeciwieństwie do Polski jednak, większość wód ( w tym płynących) to wody prywatne. Po prostu właściciel gruntu po którym płynie rzeka jest także właścicielem wody. Jeśli rzeka oddziela ziemie różnych właścicieli, to granica biegnie dokładnie środkiem nurtu. Takie rozwiązanie własnościowe dosyć zresztą rzadkie w świecie, mnie wychowankowi kraju „powszechnej i sprawiedliwej własności społecznej” po prostu nie mieści się w głowie. Nie wiem jak można być wędkarzem w Anglii, ale co kraj to obyczaj.
Wsiadłem grzecznie w pociąg na Victoria Station i godzinę później na peronie malutkiej stacyjki spotkałem Steve’a. Nocleg w pensjonacie w zabudowaniach starego młyna. Pamiętam tłustą kolację i głośny gwar rozmów wokół.
Rano byliśmy nad rzeką Test. To jedna z kilku rzeczek doliny Avon. Meandrowała malowniczo wśród zielonych kredowych wzgórz. Szerokość 15-20 metrów, głębokość do metra i wartki prąd. (Foto1)
Odcinek rzeki na który mieliśmy licencję miał około 1,5 km długości. Wolno na nim łowić wyłącznie z prawego brzegu. Po drugiej stronie rzeki gąszcz chaszczy i drzew. Na naszym brzegu równo wystrzyżony trawnik, a nieliczne zostawione drzewa nie przeszkadzają w rzucaniu linką. Co pięćdziesiąt metrów drewniana ławeczka dla utrudzonego wędkarza. Czysto.
Rzeczka jest prywatna, ale od lat dzierżawiona i zarządzana przez lokalny klub wędkarski. Na miejscu oczekuje nas dwóch niemal osiemdziesięcioletnich staruszków. To tutejsi strażnicy i opiekunowie rzeki. Chętnie udzielą lekcji flyfishingu i opowiedzą o rzece. (Foto 1A)
Nie wiem ile kosztowała licencja, ale wiem, że na majowe weekendy trzeba je rezerwować nawet na dwa, trzy lata naprzód. Liczba łowiących jest zawsze limitowana, a członkowie klubu mają pierwszeństwo. Dzisiaj jest nas osiem osób.
Montujemy wędki i rozchodzimy się wzdłuż brzegu. Maj – czas suchej muchy – sama kwintesencja muchowego łowienia.
Upał narasta, niebo bez chmury. Widać pojedyncze wylatujące z wody duże, szare jętki.
Od czasu do czasu oczko żerującej na powierzchni ryby. Systematyczni Anglicy zaczynają od początku odcinka, czyli od głębokiego dołu pod jazem. (Foto 2)
Ja odbijam szybkim krokiem w dół rzeki. Nigdy nie przepadałem za łowieniem w tłumie. Zresztą czuje się trochę nieswojo na równym trawniku. Tam w dole jest bardziej dziko.
Dochodzę do tabliczki „End of fishing”. Rzeczka tutaj płytsza o szybszym nurcie. Wiążę wielką, białą jętkę którą dostałem od Steve’a. Pierwsze rzuty i pierwsze muchy stracone na krzakach za plecami. Muszka płynie i płynie z prądem. Zebrać sznur, parę wymachów dla osuszenia i na wodę. Prawie jej nie widzę pod słońce, ale widzę błysk i rozchodzące się oczko falki. Zacinam i jest. (Foto 3)
Mój pierwszy pstrąg w królestwie muszkarzy. Żółty, pięknie wybarwiony. Dzika ryba, pięknie zarysowane płetwy bez śladu hodowlanych uszkodzeń. Wypinam go i delikatnie wypuszczam. (Foto 4)
Kręcę się w tym „End of fishing” jeszcze godzinę. Trafia mi się o dziwo mały lipień i marnuje kilka ładnych wyjść do muchy. Zostawiam na drzewach kilkanaście muszek i wracam w górę rzeki.
Całe towarzystwo obstawia odcinek „trawnikowy”. Po drodze cierpliwie męczę zacienione miejsce pod dużym drzewem na drugim brzegu i wyjmuję w nagrodę przyzwoitego pstrążka. (Foto 5)
Wyżej woda toczy się wolniej prostym głębszym odcinkiem. Dno chyba nieco muliste i woda jest ciemniejsza, głębsza. Tutaj królują tęczaki. Ryby mają około 40cm, pięknie wybarwione i w świetnej kondycji. (Foto 6)
Z odległości trzech metrów obserwuje pstrąga ukrytego w warkoczu wodorostów. Wypuszczam mu muchę. Unosi się, ogląda ją i opada w dół. Nie zwraca na mnie w ogóle uwagi i spokojnie zbiera płynące od czasu do czasu owady. Moje muchy omija za każdym razem. Proponuję mu rozmaite rozmiary i kolory i nic. Spryciarz nad spryciarze! (Foto 7 i 8)
Upał rośnie. Ryby biorą niemrawo i mało łapczywie, ale żerują. Każdy ma już na koncie kilka, kilkanaście pstrągów.
O drugiej po południu, w cieniu drzew nasi staruszkowie wydają obfity lunch. Wracamy po nim nad rzekę ociężale i bez pośpiechu. (Foto 9)
Im niżej słońce tym więcej jętki. Rzeka z godziny na godzinę ożywia się coraz bardziej.
Łowię kilkanaście potoków i tęczaków. Znam już ten odcinek rzeki jak własną kieszeń. Pod burtą drugiego brzegu siedzą dwie na pewno większe ryby. Widzę to po fali jaką wywołują wychodząc do płynących owadów. To nie jest byle czterdziestak. Nie wiem co to, ale fala budzi prawdziwy respekt. (Foto 10)
Druga intrygująca falka pojawia się od czasu do czasu wśród kilku pali po starym pomoście. Oba miejsca są tuz przy drugim brzegu, na granicy prądu. Z trudem tam dorzucam, ale za chwilę silny prąd na środku rzeki ściąga linkę i muszka niemal natychmiast zaczyna smużyć. Wygląda naturalnie zaledwie przez sekundę, dwie gdy upadnie nad wodę. Różnica szybkości prądów jest tak duża, że natychmiast zabiera sznur za sobą. Nie pomaga nadrzucanie sznura. (Foto 11)
Ten wielki w zatoczce stoi jak przyklejony. Zbiera jętkę z pólka o wymiarach 20 na 20 cm i skrupulatnie omija moje muchy.
Nie poddaje się i wracam do niego regularnie co pół godziny.
Powoli zapada zmierzch i jętki zaczynają lecieć na potęgę. Co chwila w zasięgu wzroku szara plamka startuje gdzieś z wody do lotu. Ryby wychodzą bliżej powierzchni i zaczynają wielką ucztę. Woda pluska, kląska i migocze. Spektakl natury!
Chyba wolę patrzeć niż łowić. (Foto 12)
Steve nie patrzy. On łowi i łowi zdecydowanie lepiej ode mnie. Dopadł oba źródła fali przy drugim brzegu. Jak żyję nie widziałem takiego pstrąga potokowego. 8,5 kg żywej wagi! (Foto 13)
Szkoda, że to ryba z hodowli. Widać to po wystrzępionych płetwach. Stary tarlak wypuszczony na zasłużoną emeryturę do kredowego potoku. Był bardzo ostrożny, ale w końcu i na niego przyszła pora.
Przed siódmą spakowaliśmy manatki i wróciliśmy do młyna na kolacje. Żal było opuszczać jętkowe widowisko.
Osiem osób złowiło prawie sto ryb. Dwa największe pstrągi potokowe 8,5 i 4,5 kg. Nie było ryb mniejszych niż 30cm. Ja skusiłem około 15 pstrągów od 35 do 50cm.
Udany dzień, piękne ryby, ładna pogoda i niezapomniany jętkowy spektakl. (Foto 14)
Mały kawałek rzeki w przeludnionym kraju, ale zadbany kawałek rzeki. Ktoś o niego dba. Jeden brzeg dla wędkarzy, drugi dla przyrody. Co kilka kilometrów zamknięte dla łowienia odcinki rzeki. Porośnięte drzewami po obu stronach, pełne zwalonych pni i cienistych zakoli. Dzięki takim fragmentom nawet w upalne lato temperatura wody nie podnosi się nadmiernie. (Foto 15)
Tylko ten trawnik i ławeczki.... Wiem, pachnie to dziwnie, ale jest czysto.
Żadnych śmieci w wodzie i na brzegu. Ktoś pomyślał nawet o kontenerowej toalecie wśród drzew.
Zbyt komercyjnie?
Może i tak?
A jednak chętnie wsiądę w pociąg z Warszawy Centralnej i pojadę nad taką rzekę godzinę po pracy.
Wcale nie codziennie. Od czasu do czasu. Może dwa, trzy razy w roku?
Zobaczyć jętkę i zobaczyć dzikie pstrągi.
Nie potknąć się o pustą flaszkę i pudełko po robakach.
I wszystko mi jedno, czyja to będzie woda.
Związkowa, państwowa, prywatna czy klubowa.
Wszystko jedno....
ŻYWA WODA......
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.