Na tymi rzekami w południowej Anglli zbierali swe doświadczenia Brian Clark i John Goddard, które uwiecznili w swoim dziele „The trout and the fly” . Po drugiej stronie kanału La Manche kredowa rzeka Risle w Normandii to znowu niezapomniany Charles Ritz . Rzeki kredowe łączy kilka wspólnych cech:
- wypływają z mocnych zródeł o podłożu wapiennym,
- ich woda jest krystalicznie czysta i lekko zasadowa,
- są głębokie, więc łowi się z reguły z brzegu
- charakteryzują się stosunkowo wąskim spektrum rodzin i gatunków organizmów wodnych z dużą częstotliwością osobników a więc biomasy.
Ta ostatnia właściwość jest typowa dla ekosystemow żyznych. Rzeki kredowe słynne są z masowych rójek jętek majowych a także podobnych u chruścików. Widelnicom natomiast nie podoba się podłoże z gliny kredowej. Nietrudno zgadnąć, że w tych rzekach pstrągi i lipienie dorastają do imponujących rozmiarów. Chalkstreams mają ale też swoje wady: są wrażliwe na zanieczyszczenie i są żadkoscią geologiczno-hydrologiczną. W Niemczech znane mi są tylko dwie takie rzeki, pomijając ich dopływy, którymi są Wisent w Frankońskiej Szwajcarii oraz Blau w Jurze Szwabskiej. Na tych bardzo zadbanych rzekach z kategorii „fly only” w końcu maja i początku czerwca spotyka się „śmietanka” niemieckich i austriackich muszkarzy. Niestety, nie było mi jeszcze być dane połowić na Wisent, zato rzekę Blau odwiedziłem kilkakrotnie. Wyciągi z listów do moich polskich przyjaciół przedstawiają moje doświadczenia w trzech porach sezonu na tej cudownej rzece:
Wiosna (23.-24. kwietnia 2003)
Wielkanoc spędziłem na drugim koncu Niemiec, mieszkam pod Berlinem, w Tübingen/Wirtenbergia u teściów. Po świętach, juz po raz trzeci, urwałem się na oddaloną stamtad o 85 km rzekę Blau, dopływ Dunaju niedaleko miasta Ulm. Niestety było tam tego roku słonecznie ale nietypowo zimno. Rójki jętki ani śladu, tylko w płyciznach kiełże przymierzały się do godów. Rzeka Blau jest osobliwością, płynie stosunkowo równo, glębokość dochodzi do 3 metrów i to choc ma zaledwie 36 km długości. Mimo dobrego rybostanu jest rzeką trudną. Pomijając czas masowej rójki jętki majowej, typowej dla tych rzek, trzeba łowić nimfą i streamerem głęboko i agresywnie. Nie każdy to lubi, większość muszkarzy preferuje suchą muchę. Więc każdy ze trafionych tego dnia miejscowych speców pytał mnie: „Wychodzi coś, roi się coś?” Ryby brały chimerycznie, spotkani muszkarze mieli po jednym zaliczonym, niedużym źrodlaku na nimfę. Jako pierwszą rybę wyjąłem na bobrową „brązkę” niedużego tęczaka. Wieczorem spuściłem na 4 metrowym przyponie z końcówką 0,14 mm, takie tam są konieczne, ciężką nimfę do głębokiego dołu. Na poderwaną z dna „brązkę” miałem potężne branie. Podczas holu ryby do powierzchni wody wiedziałem już, że jest to duży pstrąg. Niestety, po kilku efektownych zwrotach i wyskokach na powierzchni wyczepił się. Po raz wtury musiałen przekonać się, że duże ryby (oceniłem go na dwa kilo) prawie niesposób wyjąć na ciężkie nimfy z hakiem bez zadzioru. Korzystając z bezwładności przynęty wychaczają się w większości wypadków. Problem ten przy lekkich muchach nie istneje. Niestety tylko takie haki wolno na Blau stosować. Za zakrętem druga niespodzianka; spory tęczak stoi przy brzegu pionowo i ryje w mule jak lin. Przy tym jego ogon niemrawo miesza powierzchnię wody. Zamarłem w bezruchu. Zjawisko te, zwane „tailing”, znałem tylko z opisu Goddarda. Czego on tam szukał? Dopiero pod koniec drugiego dnia zauważyłem pierwszego pstrąga zbierającego coś z powierzchni wody. Od razu przykucnąłem za skąpą w kwietniu wegetacją przy brzegu. Jętki nie wychodzą, więc może jakiegoś chsząszczyka? Zdecydowalem się na malutką muchę „Witch”, popularną w takich wypadkach. To taki Red Tag, tylko z siwą jeżynką. Jak byłem gotowy, stwierdziłen że pstrąga już nie ma na pozycji. Byłem zrozpaczony, to była być może tego dnia moja ostatnia szansa. Na szczęście pojawił się jakieś 20 metrów poniżej. Przyczajony, podałem mu ostrożnie suchą muchę. Długi dystans sprawił, że dwa razy chybiłem. Pierwsze precyzyjne przejście muchy pstrąg obdarzył ignoracją. Owszem wyszedł, ale na coś obok. Cały czas widziałem go jak na dłoni. Następny raz też przepuścił, a potem zrobił zwrot. Zniknięcie muchy skwitowałem zacięciem. Hol był ładny ale nie dramatyczny. W momencie podniesienia go podbierakiem tęczak spadł z haku, za pózno. Z 38 cm i pół kilo wagi, był w sam raz na patelnię. Ale to już nie ten pstrąg co przedtem. Złowienie pierwszego pstrąga na suchą muchę wywołało żywa dyskusję na parkingu. Inny wędkarz złowil wprawdzie ładnego potokowca, ale na nimfę. W południowych Niemczech preferuje się zdecydowanie suchą muchę. Nimfa to dla nich ostatnia deska ratunku. Wędkarz znalazł też matrwego lipienia, 49 cm. Był przebity dziobem kormorana. Kormorany w podalpejskich rzekach lipieniowych to tragedia. Nie pomagają na razie ich odstrzały.
Moj pstrąg miał w żałądku chsząszcze (trafiłem) i o dziw ślimaki (!?). Więc ich szukał „mułowy” tęczak. To faktycznie postowa dieta. Cuż, było krótko po wielkanocy.
Lato (14.-15. lipiec 2004)
Z gorączka oczekiwałem dwóch dni na rzece Blau. W tym wypadku dosłownie, bo przeziębiłem się w tym tego roku zimnym lipcu i przed wyjazdem leżałem plackiem. Rzeka Blau przywitala mnie juz tradycyjnie swoim pięknem. Po raz pierwszy miałem okazję łowić w niej latem. Pan Förg, dzierżawca odcinka w Arnegg ostudził mój zapał. Spoźniona ale rekordowa rójka jętki majowej ledwo się skończyła. Ryby są przeżarte i wybredne jak stara panna. Pstrągów jest dość, ale trzeba umieć je przekonać. Zapytany o muchy pokazał mi emergera CDC na haku 22. Polecił przypon 0,1 mm. Takie gówno muchy na pajęczynie? Nie miałem na to ochoty. Odparłem, że nawet przy standartowym na Blau przyponie 0,14 mm w jego wodzie straciłem już dość życiowych pstrągów w poprzednich pobytach. Nad rzeką miejscowy spec, właśnie składał wędkę na parkingu, powtórzył mi to samo co pan Förg. By sobie nie przeszkadzać ruszyliśmy każdy innym brzegiem rzeki. Z mostu dla pieszych tradycyjnie pierwszy rzut oka na rzekę. Zamiast pstrąga ucieka coś okrągłego do środka rzeki, żołw czy co?
Pierwsze rzuty i nic. Woda nieco trącona (dobrze) ale jest chłodno i nie ma rójki (źle). Przechodzę do pierwszego zakrętu. Mój sąsiad łowi nieco powyżej po drugiej stronie. Nareszcie pierwsze oczka i pierwsze brania. Sąsiad traci pstrąga pod koniec holu, ja pudłuję przy zacieciu. Pisk komórki, żona. „Kochana nie teraz” gaszę ambicje połowicy na rozmowę. Obserwuję wodę i owady. W „przerwie obiadowej” analizuję sytuację. Kanapki podpierają myślenie. Pstrągi wychodzą tylko na pojedyncze, małe chruściki. Trzeba więc będzie łowić na małą, brązową suchą. Na każdego pstrąga trzeba będzie cięzko pracować.
Decyduję się przejść do początku odcinka (2,3 km) i łowić w dół rzeki. Początek odcinka jest najładniejszy, bo najbardziej naturalny. Zauważam, że w stosunku do wiosny stan wody jest o pół metra niższy. Nawet w gumiakach mogę tu nieco wejść do wody. W normalnych warunkach Blau wogółe nie nadaje sie do brodzenia. Jak zwykle chcę „obmacać” nimfą rynnę pod drugim brzegiem, bez wyniku. Chaszcze wdłuż brzegu utrudniają dalekie rzuty. Zauważam ze pstrąg, skryty za kamieniem zaledwie 5 m ode mnie, bierze średniego chrusta. Pewien czas obserwuję rybę, chruściki i wybieram odpowiednią, hiszpańską imitację. Z bliskiego dystansu nie ma problemu precyzyjnie podać muchę. Trzecie przejście i podręcznikowe branie. Poten efektowne zacięcie, hol i lądowanie pstrąga. Po tylu porażkach nareszcie sukces. Oddycham z ulgą. Potokowiec jest w świetnej kondycji, wypasiony na majówkach.
Po zakwaterowaniu się w Herrlingen, kiedyś miejscu zamieszkania marszałka Rommla, znanego Polakom z bitwy pod Tobrukiem, wracam wieczorem do rzeki. Zagaduję dwóch miejscowych, starszych jedomościów. Są w minorowych nastrojach. Ich zdaniem jedynie precyzyjne podanie suchej muchy oczkującej rybie rokuje widok na sukces. Lubię takie łowienie na upatrzonego, ale wymaga ono dużo czasu i koncentracji. W środku odcinka rzeki spotykam drugiego żółwia. Więc nie była to Fatamorgana, tylko jeden z wielu wypuszczonych przez amatorów żółwi amerykańskich.
Drugiego dnia pogoda nawet sie pogorszyła. Łowiąc w zwykle słonecznej dolinie Dunaju w środku lipca ubrany byłem we flanelową koszulę, swetr z polaru i kamizelkę. To już dość dziwaczna sytuacja. Rójki owadów ani śladu. Tracę tęczaka na nimfę a pózniej bawi się ze mną ładny potokowiec, ponad godzinę, w ciuciubabkę. Przy łowieniu na upatrzonego taki wynik jest pruba nerwów. W szerokim zakręcie rzeki defilują przede mna cztery duże tęczaki, całkowicie „odporne” na moje muchy. A próbowałem wszystkich kruczków. Zdemotywowany postanowiłem wrócić do samochodu i coś zjeść. Dobry sposób na frust. Potem chciałem zrobić ostatnią rundę i kilka zdjęć. Będzie ale inaczej; wiatr ucicha, słonce przygrzewa, owady wychodzą a w ich ślad i pstrągi. Obserwuję chruściki i wybieram niedużą wersję Buck Caddis, specjalnie ukręconą na Blau z sierści ciemnobrązowego daniela. Nie pływa dobrze, wymaga rzuty osuszające, ale może właśnie z tego powodu jest łowna. Przypomina wykluwającego się chruścika. Rzut tym razem musi byc precyzyjny, w górę rzeki by nie spłoszyć oczkującego pstrąga. Udało się, ale wypasionemu potokowcowi brakuje jednego centymetra do wymiaru (35 cm), ma szczęście. Następny wychodzi pod wiszącymi gałeziami. Trafić tam poziomym rzutem kosztuje mnie, dyletanta, wszystko. Opłaciło się, trzeci potokowiec walczy o wolność. Bezskutecznie, jest wymiarowy i zapraszam go „na kolację”.
Jesień (9. –10. październik 2002)
Jak już pisałem, po raz wtóry skorzystalem z okazji urwania się podczas pobytu u teściów na dwa dni na rzekę Blau. Rzeka ta, choć jest dobrze dostępna i rybna należy do rzek trudnych. Obowiązuja haki bezzadziorowe, ktore przy ciężkich nimfach swietnie się wyhaczają z pysków pstrągów. Tym razem przez zastosowaniu specjalnych haków Mustada (800050 BR, curved nymph) udało mi się zredukować straty. Właściwie przyjechałem na lipienie, ale nie udało mi się ich zlokalizować. Z pewnością w skutku działaności wszędobylskich kormoranów. Nie zawiodły pstrągi. Nie przeszkadzało mi to, że musiałem je wypuszczać. Przyjechałem w mgle, ale podczas słonecznego południa przeżyłem masową rójkę chruścików Allogamus auricolis (dark alpine sedge). Bogata entemofauna to właściwość rzek kredowych i powód ich rybności. Dziwnie, ale ryby nie kwapiły się na suchą. Na sierściowe chrusty wogóle, a na malutkie Red Tagi wychodziły tylko nieduże (poniżej 35 cm) potokowce. Hitem po raz wtóry były moje małe (nr. 14) perłowe nimfy. To po prostu dobra imitacja poczwarki (pupy) na których widocznie żerowały pstrągi. Po średnim tęczaku zaciąłem dużego, ktorego w holu oceniłem na dobre dwa kilo. Woda była krystalicznie czysta i widziałem go jak na tacy. Poszedł jak torpeda, rwąc (rozpacz !) przypon 0,14 mm. Pociecha przyszła za kwadrans w postaci potokowca, dobrego 40-staka. Pięknie wybarwiony i wypasiony samiec, uczta dla oka.
Następnego dnia było mglisto i zimno. O suchej ani pomyśleć. Szło mi średnio, bez rewelacji. Krutko przed planowanym końcem wyprawy zauważyłem poniżej gęstej kępy roślin dwa tęczaki. Oceniłem je na ponad 35 cm, więc warte zachodu. Zbierały nimfy w bystrej rynnie. Miejsce prawie beznadziejne. By podać im nimfę musiałem położyć sznur i przypon na roślinach. Operowałem tylko koncówką przyponu. Odało się to dopiero po kwadransie w którym prawie nie oddychałem. Na koniec błyśnięcie jasnego pyska i automatyczne zacięcie, To co się później działo chciałbym mieć na video. Tęczak walczył na przyponie 0,14 mm jak furia. Po wieczności miałem go przy brzegu i .... wypadł mi z podbieraka. Był za duży. Cisnąłem wędkę i rękami wyrzuciłem go na brzeg. Dopiero teraz widziałem, że był znacznie większy, jak go przedtem oceniłem. Z powodu kurczu w żebrach ledwo mogłem oddychać, ale wygramoliłem miarkę z kamizelki.
Wypasiony, piękny tęczak miał 50 cm. Zrezygnowałem, by nie męczyć ryby, że zdjęcia i ostrożnie wpuściłem go do jeszcze mętnej, rozdeptanej przy brzegu wody. Wyłożyl się na bok i jak ja, ciężko oddychał. Po pewnym czasie ocknął się i zamiast do nurtu podpłynął mi pod nogi. Pogłaskałem go czule za skrzelami. Machnął ogonem i poszedł. Nie uciekał, tylko stanął na starym stanowisku obok „kolegi”. Kilka minut go jeszcze podziwiałem, sam utytłany kredową gliną jak nieboskie stworzenie. To mój dotychczas największy pstrag na muchę którego wyjąłem. Czy może być lepszy koniec sezonu? Spakowałem wędke i pojechałem zadowolony do domu.
Facyt:
Łowienie w rzece Blau ma swój szczególny urok. Łowienie jest ale o każdej porze sezonu trudne. Rzeka jest na pstrągową nietypowa, głęboka i wolno płynąca. Inna jak zwykle rzeczki podgórskie. W ten sposób jest ona wyzwaniem także dla „starych wyjadaczy”. Mimo tego jeszcze nie wróciłem z niej bez zaliczenia dobrego pstrąga.
Czy wrocę na Blau? Oczywiście!
Takie wspomnienia ułatwiają zimowy post niemieckiego muszkarza. W większości wód pstrągowych od 01. grudnia do 15. kwietnia trwa okres ochronny. Obecnie krecę więc zastępczo muchy na nowy sezon. Nie tylko duże streamery na przedwiośnie, ale i małe „suszki” na lipienie. W warunkach polowych takich „gówienek” na haku nr. 18, 20 niesposób porządnie ukręcić. Szczególnie po piwku i strzemiennym. To są muchy na jesienno-zimowe wieczory. Muchy, ktorych zawsze brakuje w sezonie.
W Polsce sezon muchowy trwa na okrągło, tylko pozazdrościć. Teraz początek sezonu na kelty troci. Ale tego to my nie uprawiamy.
P.S. Jak na warunki niemieckie Blau nie jest tania. Ale na wodę tej klasy 23 € za dzień to cena do zaakceptowania. W razie zainteresowania mogę opisać łowisko.
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.