Ciężkie grafitowe niebo przytuliło się do zboczy gór. Puszysta cisza. Tylko chrzęst miękkiego puchu pod stopami. Pojedyńcze płatki łzawią chłodną kroplą za dotknięciem ciepłej dłoni. Brzegiem lasu świeże tropy saren. Słyszę już przytłumiony szum rzeki. Woda ołowiana. Obca. Znam tu prawie każdy kamień, ale w tej bieli sprawia wrażenie bezdennej odchłani. Woda jeszcze cieplejsza niż śnieg. Kryształowo czysta. Piękna. Nie do zobaczenia w innych porach roku. Dostrzec można każdy szczegół, nawet odcień drobnego żwiru. Przy dnie cienie, tylko jaskrawa czerwień płetwy zdradza klenie. Migotają pojedyńcze "lusterka" świnek na końcówce płani. Głębiej matowozłote boki brzan przypominają bombki na świątecznej choince. Mój nieuważny krok, płoszy przybrzeżne kiełbie. Ruch drobnicy budzi czujność ryb. Zalegają głębiej w bezruchu i tylko pasiasty, nastroszony okonek przygląda się temu zaciekawiony. Nerwowo patrolując obrzeża głazów. Cisza... prawie zupełna. Szelest skrzydeł zimorodka wyrywa mnie z bezruchu. Rozkładam muchówkę. Wiążę nimfy. Przypon 0.12. Miękki rzut. Daleki. Na końcówkę płani. Widzę jak leniwy nurt porusza nimi, sprawiają wrażenie płatków śniegu. Toną... jeszcze chwila i tylko fluożółta końcówka sznura łączy mnie z nimi. Przesmarowany gliceryną sznur łatwo przechodzi przez przelotki. Anemiczne słońce akcentuje swą obecność wśród nawału chmur. Wkoło biel. Nieskazitelna. Czysta. Wyłagodniały nawet ostre kontury nagich drzew. Mijam bystrze. Do następnej leniwie rozlanej płani podchodzę brzegiem o wiele delikatniej. Rzucam bardziej miękko, lekko. Mierzę w ołowiane sedno... w najciemniejszą plamę. Wiem, że tam woda sięga ramion. Długo... niewiarygodnie długo toną nimfy. Lekkimi pociągnięciami sznura nadaję im pozory życia. Gwałtowny skok końcówki sznura kwituję zacięciem. Ciężar. Miękki. Pulsujący żywym srebrem. Luz. Chwila ciepła w sercu i ... lodowaty skowyt duszy. Sprawdzam hak. Zmieniam nimfy. Prowadzę bardziej agresywnie. Znów skok sznura. Cięcie! Jest! Siedzi! Srebro...czyste pulsujące srebro...kleń. Silny, gruby wypasiony zimowy kleń ląduje w podbieraku. Zdziwiony, że ktoś w taki czas podstawił mu ..."świnie". Szybko wraca do wody. Już bez strachu, powoli stapia się z dnem. Przechodzę do następnej płani. Podobne długie, miękkie rzuty. Nimfy odprowadzają dwa "wkurzone" okonie. Zmieniam nimfy na małe puchowce...nic...zakładam pijawkę...NIC!... wiążę marcówkę ze srebrnym tułowiem. Czwarte pociągnięcie sznura ripostuje gwałtowny atak ryby. Prze do dna. Nerwowo szarpie...okoń...z dolnej półki... może dziadek odprowadzających nimfy "konusów"? Walczy. Wreszcie widzę go w całej okazałości. Piękny!... właściwie piękna samica! Brzuszek rozepchany ikrą... wypuszczam ją bez żalu.
Świat wkoło senny, przytłoczony bielą a w sercu... wiosna! Z lekką duszą przechodzę do następnej płani. Radość... nawet te chłodne opadające śnieżynki przypominają płatki stokrotek! Ciężkie chmury rozerwały się o szczyty Beskidów. Biel rozsypała się na dobre. Oblepia muchówkę, sznur. Ciężko dostrzec końcówkę sznura. Na brzegu... staję w oko w oko z ... koziołkiem. Tupie. Strzyże uszkami. Mój bezruch go drażni. Poruszona wiatrem muchówka zrywa ulotne spotkanie. Zwierzak przepada w lesie. Łowię? Raczej... chwile... myśli. Już sama obecność tu i teraz to szansa na weryfikację własnej osobowości, moralny czyściec w samotności, pośród poezji natury. Tytaj ta cała codzienność zupełnie inaczej wygląda, zapewnia dystans, pomaga ludzi i zdarzenia sprowadzić do właściwych proporcji. To taka moja prywatna wojna przeciw rytualnym układom pozorów... prawie front tożsamości!
Tutaj jest życie! Żywioły! Żadnego załganego układu. Autentyczność. Tutaj odradza się wiara!
Rzeka, ukrywająca zazdrośnie tą Wielką Rybę. Tyle wiary, nadziei i miłości. To przecież dziś... teraz...za tym kamieniem... za zakrętem rzeki, znad różnobarwnego dna podniesie się do muchy RYBA!
Czy to nie abstrakcyjne szaleństwo? Nie! Mało kto pojmuje, że w tych obrazach-chwilach nie ma nic do rozumienia, jak w muzyce, jak w miłości... można to poprostu lubić lub nie!
Kolejny zakręt.
Rozlany wlew kamienistego dopływu z plamą głęboczka. Miejsce dobrze znane. Przypomina oczko pióra pawia. Miejsce klęsk i zwycięstw. Wiąże nowe muszki. Głęboki oddech. Rzucam je przeznaczeniu naprzeciw. Tylko wiary i miłości... nadzieja przyjdzie sama za kolejnym rzutem. Pada śnieg. W sercu świeci słońce. Życie toczy się po kamykach rzeki.
Pozdrawiam
Kazimierz Żertka
Cieszyn
Zdjęcia: Petr Folwarczny (Czechy)
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.