Przed oficjalnymi treningami ustaliliśmy co jeszcze trzeba sprawdzić i gdzie. Wah mieliśmy rozpracowany. Na Bieli tez prawie wszystko było jasne. Nie do końca rozszyfrowana była Orawa. Trener na odprawie ustalił gdzie trenujemy i w jakim składzie. Obaj z Antkiem mieliśmy w ostatni dzień trenować na Orawie (rano) i Wahu (po południu).
Wyjazd na oficjalny trening na Orawę wyznaczono na godz. 6.00. Nieludzka pora! Przed piątą na śniadanie, potem po bety i do autobusu. A wszystko to przy niepewności czy da się normalnie łowić. Dzień wcześniej prawie nikt nie miał wyników bo Orawa szła lekko podniesiona i mętna po wcześniejszych deszczach.
W takich nie bardzo bojowych nastrojach schodziliśmy do autobusu. Tu konsternacja – oprócz nas jest jeszcze dwóch Włochów i ... nikogo więcej. Większość ekip odpuściła trening chcąc wypocząć i przygotować sprzęt do zawodów. Jeden z Włochów - Jacopo stwierdził, że czterech wariatów tego ranka zupełnie wystarczy i poszedł spać na ostatnie siedzenia w autobusie. Sędzia sektorowy dał sygnał do odjazdu i ruszyliśmy.
Ranek był piękny. Słońce przebijało powoli poranne mgły. Gdy wyjechaliśmy na przełamanie pomiędzy doliną Wahu i Orawy mieliśmy w dole jezioro mgieł a w górze szczyty oświetlone wstającym słońcem. Orawa była jeszcze we mgle. Nie mogliśmy zobaczyć jaki jest kolor wody. Z okien autobusu wyglądało nieźle ale gdy stanęliśmy nad rzeką okazało się, że nie jest wcale taka czysta. Zatrzymaliśmy się tuż nad początkiem sektora zawodów. Wysiadamy
i przygotowujemy sprzęt. I tu pierwsza niespodzianka. Jacopo zapomniał swoich woderów! Trochę pobalował dzień wcześniej i wyleciało mu z głowy. Wspólnymi siłami prosimy sektorowego o pomoc. Pojechali razem z kierowcą do pobliskiej wioski gdzie mieszka kolega łowiący ryby. Po kwadransie Włoch ubierał czarne gumy jakby były to najlepsze goretexy.
Ustaliliśmy wcześniej z Tośkiem, że on będzie głównie łowił streamerem a ja nimfami. Jednak obaj założyliśmy na początek streamery. W miejscu gdzie mieliśmy łowić Orawa podchodziła pod samą drogę. Schodząc z miejsca, gdzie stał autokar mieliśmy bardzo ładne prądy wlewające się w dużą „banię”. Antek poszedł w górę i z drugim Włochem przeszli na druga stronę rzeki. Ja zacząłem w miejscu gdzie się zatrzymaliśmy, jednak od strony drogi. Miałem linkę intermediate i dwie imitacje pijawek w kolorze brązowym
i czarnym. Starałem się łowić wolno od czasu do czasu wkładając głębiej kij aby łowić we wszystkich warstwach wody. Rzucam i rzucam i nic nie chce brać na te moje pijawy. Antek też bez brania a przecież na streamera jest dobry. Jacopo obławia przy brzegu bo buty nie pozwalają mu wejść dalej... Drugi z Włochów łowi rybę na trzymane w prądzie mokre muchy. Po pół godzinie nie wytrzymuję i zmieniam wędkę na tą z nimfami. Zestaw z glajchą, plecionką Cieślika i brązką wędruje do wody. Łowię w miejscu które wcześniej przeczesałem streamerem. Woda w zasięgu nimfy do pasa, dalej dno opada ale tam już nie wchodzę. Brodzi się ciężko bo skały śliskie i niezbyt równo. Przez 10 minut ani brania. Nagle sznur się zatrzymał. Pewnie zaczep ale zacinam. Jeszcze sekundę po zacięciu myślę, że to zaczep ale ten powoli się rusza. Druga myśl że to świnka. Dzień wcześniej w Mikulaszu złowiłem cztery prawie półmetrowe. Mocne ale nie dające punktów. Na Orawie też się nie liczą. Trzeba ją szybko wyciągnąć, na tyle szybko na ile pozwoli końcówka przyponu grubości 0,13 mm. Przytrzymuję rybę na granicy wytrzymałości zestawu i nagle – to nie świnka to „głowa”!!! Zdenerwowała się i jedzie na środek. Nie mogę jej zatrzymać. Idzie lekko w dół więc wychodzę również w dół w kierunku brzegu i ... potykam się o przykryty wodą kamień. Nie jest głęboko ale wpadam cały. Rybę jednak kontroluję. Sprawdzam najważniejsze – okulary mam na nosie ale mimo to nic nie widzę! Przecieram oczy z wody a ryba ciągle jest. Szacuję ją na ok. metr długości. Uspokoiła się i stanęła na środku rzeki. Nie mogę jej ruszyć. Proszę Jacopo by rzucił w jej pobliże kamieniem. Patrzy na mnie jak na wariata ale rzuca. Głowacica odpływa kilka metrów i znów staje. Wydaje mi się, że trwa to strasznie długo.
W rzeczywistości to kilkanaście minut. Znów płoszymy rybkę kamieniem ale ona już nie ucieka tylko spływa z nurtem – czuję, że jest szansa na skuteczne podebranie! Włoch zdejmuje z moich pleców podbierak. Ryba coraz bliżej głębokiego dołu ze wstecznym prądem gdzie będzie można ją podebrać. Na wejściu w „banię” dwa duże głazy. Niestety nie jestem w stanie odciągnąć ryby od tego miejsca. Przepływa między kamieniami zahaczając skoczkiem o jeden z nich. Wiem, że żyłka pękła choć na wędce cały czas czuję ciężar. To skoczek wpiął się w zielsko. Kilka szarpnięć i wszystko jasne. Urwała się tylko mucha – glajcha, na której zapięta była głowacica. Jacopo klepie mnie po plecach. Z tyłu słyszę, że była to piękna „hlawatka”. Nie zauważyłem, że na drodze zgromadziło się kilkunastu kibiców. Wszyscy są zawiedzeni, ja też. Można było jeszcze trochę powalczyć. Ale wówczas nie wiedziałem, że to dopiero 1/3 moich przygód z głowacicami. Dzień się jeszcze nie skończył...
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.