Po minięciu tego miasta szosa osiągnie małe wzniesienie, z którego po lewej stronie zamigocze tafla dużego jeziora. Już z daleka ujmie nas ono niezwykłym kolorem swych wód. To jezioro Leleskie, jedno z najczystszych i najgłębszych jezior Mazur południowych.
Nad brzegiem jeziora Leleskiego stanąłem po raz pierwszy latem 1998 roku, kiedy brałem udział w szkoleniu nurkowym. Już wtedy jezioro to zafascynowało mnie swą przejrzystością, urozmaiceniem rzeźby i bogactwem form roślinnych, jakie w nim występują. Kolejne lata niejednokrotnie dane mi było odwiedzić jezioro Leleskie, jednak nigdy nie miałem czasu na poznanie go pod względem wędkarskim.
O łowieniu tutaj na muchę myślałem wielokrotnie, jednak po raz pierwszy z muchowym zestawem znalazłem się tu w lipcu tego roku.
A dnia kiedy się to zdarzyło pogoda była piękna, wręcz wymarzona. Błękitne niebo upstrzone niewielkimi barankami i lekki, orzeźwiający wietrzyk, z rzadka marszczący alabastrową toń. Przyjeżdżam nad wschodni brzeg jeziora, w miejsce gdzie jeszcze niedawno w wodzie stała drewniana wieża, służąca do skoków. Tu dmucham ponton, montuję sprzęt. Idzie mi to trochę żmudnie, bo ponton duży, ale po kilkudziesięciu minutach przygotowań wreszcie wypływam. Ustawiam się kilkanaście metrów od pasa trzcin i kotwiczę w miejscu, gdzie blat równego dna staje się stromym spadem w kilkunastometrową głębię. Słońce wspaniale oświetla wodę. Mimo, że pode mną jest jej około cztery metry, idealnie widzę dno i wspaniałe formacje roślinności zanurzonej. Długie, sięgające prawie samej powierzchni wywłóczniki, rdestnice i potężne „korony” osoki aloesowatej sprawiają wrażenie pobytu niczym w baśni. Gdy spoglądam w drugą stronę pontonu zastaję inny widok. Jasna zieleń dna przechodzi tu w głęboki, wzbudzający respekt seledyn, będący oznaką krainy wiecznego zimna. Choć nie raz zaliczałem z akwalungiem leleskie głębie, to i tak czuję do nich respekt.
Chwilę wpatruję się w obszar wody, położony tuż przed rozległym trzcinowiskiem. Nie czekam długo i spostrzegam pierwsze, przemieszczające się kółka na powierzchni wody. Przyglądam się uważniej i spostrzegam stado wzdręg. W ostrym słońcu czerwone kolory ich płetw są doskonale widoczne. Za chwilę zaskakuje mnie ilość a także wielkość przepływających ryb. Powoli czuję ten wspaniały, potęgujący się dreszcz emocji. Wiem, że jestem w odpowiednim czasie i miejscu...
Z pudełka wybieram niezwykle skutecznego na te ryby red taga. Chcę go zawiązać do przyponu, ale stwierdzam, że jest on za gruby. Modyfikacja zestawu zabiera mi jeszcze kilka cennych minut. Szybko jednak podaję muchę w żerujące stadko. Efekt mam od razu, lecz po dwóch wyciągniętych, niewielkich krasnopiórach, pozostałe znikają.
Wyciągam kotwicę i przemieszczam się nieco dalej, w nieco płytsze miejsce, jednak położone także u podnóża trzcinowiska. Tu jednak lekka bryza nieco faluje powierzchnią wody, co powoduje drobne trudności w namierzaniu ryb. Tu łowię bez wypatrywania, podaję muchę na ślepo pod trzciny i lekkimi pociągnięciami sprowadzam do siebie. Tu też nie czekam długo na wynik. Praktycznie co trzeci rzut mam branie. Generalnie biorą ryby w granicach 20 – 22 cm, ale udaje mi się wyciągnąć także większe, a jedna naprawdę „z górnej półki” ostrą kontrą w trzciny wypina się z muchy.
Łowię też na zestaw z dwoma muchami, jednak nie udaje mi się zaciąć dubletu. Nie mam tego dnia zbyt wiele czasu, więc szybko kończę. Zanim jednak wyciągam kotwicę i opuszczam łowisko zakładam dwie maleńkie nimfki – imitacje larw ochotek. Łowię na nie także kilka wzdręg i krąpia.
Kolejnego dnia postanawiam wędkować w innym miejscu. Teraz wybór pada na rozległą górkę podwodną, która jest usytuowana kilkaset metrów od brzegu. Tam zamierzam zapolować na okonie których liczne stada nie raz spotykałem podczas nurkowań w tym miejscu. Podobnie jak ostatnio wypływam pontonem. Do celu płynę nieco z pamięci, bowiem w okolicy tej górki nurkowałem ostatnio dwa lata temu, a ona sama nie jest oznakowana żadną bojką. Mijają minuty, ale niestety nic nie wskazuje na obecność miejscówki. Wiem, że jestem blisko, ale z pontonu widzę tylko ciemną otchłań głębokiej wody.
Pływam w kółko, starając się zapamiętać punkty na brzegu. Staram się przypomnieć sobie sytuację sprzed dwóch lat. Na próżno. Powoli staję się nerwowy.
Spoglądam na zegarek. Świadomy szybkiego upływu czasu rezygnuję z poszukiwania górki i postanawiam wrócić w granice trzcin. Płynę w kierunku najbliższego brzegu i po kilkunastu ruchach wiosłami ukazuje się moim oczom blat jasnego dna. Odruchowo opuszczam niewielką kotwicę i zafascynowany wstaję. To co za chwilę spostrzegam wprawia mnie w prawdziwy zachwyt. Porośnięta bujną roślinnością górka swymi odcieniami przypomina atol. Świetlisty krąg jasnozielonego dna intensywnie kontrastuje z otaczającymi go głębinami.
Zakładam lekko tonącą linkę i dwa streamerki – puchowczyki. Luzuję nieco kotwiczną linę, aby ponton nie podnosił kotwicy podczas moich ruchów i zaczynam wędkowanie. Rzucam w spad i kilkanaście sekund czekam na zatonięcie zestawu. Za chwilę sprowadzam muchy do siebie. Robię to, sprawdzając różne głębokości. Staram się tak prowadzić muchy, aby nie zaczepiały o wszędobylskie tu rośliny. Niestety jest to trudne i często wyciągam długie, zielone pędy.
Bezskuteczne obławianie spadu niecierpliwi mnie, przemieszczam się kilkanaście metrów dalej, w drugą stronę górki. Łowię podobnie jak w poprzednim miejscu. Tutaj także zniechęca mnie brak zainteresowania ryb moimi przynętami. Dosłownie nie mam ani pobicia, a oprócz wcześniej wspomnianych streamerów próbuję także nimf i mokrych much. Wszystko na próżno.
Gdy dopływam do przybrzeżnego trzcinowiska, pogoda ulega zmianie. Niebo zasłania się niegroźnymi chmurami a wiatr staje się coraz intensywniejszy. Wkrótce jezioro zaczyna falować. Teraz dryfuję do brzegu bez konieczności wiosłowania. W momencie kiedy od pasa trzcin znajduję się na odległość rzutu, opuszczam kotwicę i spoglądam na zegarek. Mam jeszcze pół godziny czasu, więc ponownie wiążę streamerki i rzucam wprost pod belki jednego z wielu usytuowanych wśród trzcin pomostów...i to okazuje się strzałem w dziesiątkę. W ciągu krótkiego czasu łowię kilkanaście okoni – średniaków i jednego grubego, który „załapuje” się na pamiątkowe zdjęcie.
Jezioro Leleskie posiada największą głębokość 49m. jego powierzchnia wynosi ok. 420 ha. Rybami , które tu dominują to: okoń, szczupak, płoć, wzdręga, lin, węgorz i ukleja. Występuje też sieja i sielawa.
Na muchę oprócz jeziora Leleskiego łowiłem też w jeziorach Kalwa i Mała Kalwa, jednak najbardziej do tej metody nadaje się to pierwsze. Na Leleskim a także na innych pobliskich jeziorach (Kalwa i mała Kalwa, Dłużek, Gromskie i inne) gospodaruje „Kompania – Mazurska Pasym Sp.z.o.o Zainteresowani zezwoleniami na wędkowanie w tutejszych jeziorach powinni zgłosić się do Pasymia na ulicę Wypoczynkową 2. Ceny zezwoleń są następujące (trzeba mieć białą kartę PZW) 1 dzień – 15 zł, 3 dni – 35 zł, 7 dni – 70 zł, 14 dni – 100 zł.
Coraz liczniejsze kwatery a także gospodarstwa agroturystyczne znajdziemy w Leleszkach, Pasymiu a także w innych pobliskich miejscowościach. Jakość usług z roku na rok jest coraz atrakcyjniejsza. Będąc tu nie można obojętnie minąć Pasymia, którego historia to ponad 6 wieków niezwykle burzliwych dziejów. Miasto leży w pobliżu historycznej granicy Warmii nad jeziorem Kalwa. Pasym został założony w początkach XIV w. Przywilej miejski osada otrzymała w 1386 r., w 1440 r Pasym zgłosił swą przynależność do Związku Pruskiego. W roku 1454 z całym związkiem uznał zwierzchność króla polskiego.
Po pokoju toruńskim w 1466r. miasto wróciło do Zakonu, które później jeszcze wiele doznało na przestrzeni swej historii: wojny szwedzkie (1656 – 1657), wojny napoleońskie (1807 - 1812) , epidemia cholery w 1831 r. i groźny pożar w roku 1868, który strawił prawie całe miasto.
W 1923 roku Pasym obchodził sześćsetlecie swego istnienia, z dniem 1 stycznia 1997 roku po dość długiej przerwie Pasym ponownie otrzymał status miasta.
W Pasymiu z zabytków architektury warto zobaczyć pokrzyżacki kościół z 1391 r., położony na cyplu półwyspu. Z kościołem tym wiąże się pewna legenda, pod którym rzekomo znajduje się system podziemnych przejść (m in. Na jedną z wysp na jeziorze Kalwa) Ponadto w mieście znajduje się urokliwa wieża ciśnień z 1910 –1911 r, dziewiętnastowieczny ratusz, kościół katolicki i budynki mieszkalne z XIX w. Będąc w okolicy nie można obojętnie minąć tego miejsca. A częste koncerty organowe w pasymskim kościele są niepowtarzalne, tak jak jedna z dziewczyn, która tam mieszka...i była ze mną na rybach!!!
Tekst i fot. Mikołaj Hassa
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.