Dziś pod polem bitwy prowadzi tunel autostrady. Biorę zjazd Rascafria i skręcam na zachód w kierunku gór Sierra de Guadarama. Kiedy, po przekroczenia przełęczy, rozprzestrzenia się przede mną panorama gór, otwieram okno samochodu i chciwie wchłaniam rześkie górskie powietrze. Tło widoku to 2500 metrów n.p.m. wysoki szczyt Pico de Penalara, poniżej cudowna dolina Lozoya. Wspominam Hemingwaya i jego powieści o hiszpańskiej wojnie domowej. Penalara to miejsce jego dramatu „Komu bije dzwon”. Być może i Heminway, zapalony wędkarz, tu łowił. Zza zakrętu wyłania się gospoda „El Cruze”. Z zadowoleniem stwierdzam ze nikogo nie ma na parkingu. Nie bez powodu, bo 36 dziennych licencji dziennych wydaje się według zasady „Kto pierwszy to lepszy”. Każdego ranka od godz. 6.00 uprzejmy nadzorca wędkarski sprzedaje je na tarasie gospody. Po wyrecytowaniu „ Una licencia de pesca para Tramo II por favor”(Proszę o licencje wędkarska dla odcinka II), przedłożeniu madryckiej karty wędkarskiej i zapłaceniu należności mam drogę wolną do wędkowania. Zgodnie z opisem wąską ścieżką obok białego domku (camino a lado de casa blanca) zjeżdżam ostrożnie do rzeki. Z pośpiechem składam moją czteroczęściowa SAGE. Na ścieżce spotykam miejscowego wędkarza. „Dos truchas arco iris con lombriza y buldo” odpowiada spytany o połów. Dwa tęczaki na robaka i kule wodna, niech mu to niebiosa wybaczą. Wprawdzie to tutaj dozwolona metoda, ale nie w moim smaku. Pierwsze rzuty czarnym Marabou-streamerem nie przynoszą brania. Zmieniam miejsce na rynnę pod skałką. Widok zapiera mi na moment dech. Woda jest niska jak każdego ranka. Dopiero w południe, po otwarciu śluz elektrowni znacznie się podniesie. Teraz rynna jest wybrukowana brzanami iberyjskimi (Barbus bocagei). Są mniejsze i bardziej krępe niż ich olbrzymi kuzyni Barbus comizo. Obok pstrągów tęczowych i potokowców to właśnie z ich powodu tu przyjechałem. Chętnie łowię coś nowego.
Dolina rzeki Lozoya jest wąska a krzaki mocne. Stojąc na skale znajduje korytarz wśród gałęzi by wykonać wymach. Nimfa trafia, według życzenia, nieco powyżej grupy brzan. Łacha piaskowa przeszkadza jej w wolnym dryfie. Wybieram linkę i ponawiam rzut. Ta sama historia, pierwsza brzana robi miejsce brużdżącej nimfie. Stwierdzam, że łowienie tu nie ma sensu. Skradam się wzdłuż brzegu i próbuję rzut rolujący, nic. W czystej, niskiej wodzie brzany widocznie straciły apetyt. Jakieś inne ryby w ich pobliżu są innego zdania i oczkują. Nie wiem co to za gatunek i wiąże uniwersalną Adams-Parachute nr. 16 do przyponu. Od razu mam branie, ale zacięcie trafia w próżnie. To samo kilka razu później, co do licha? Pełna koncentracja, branie, zacięcie i pierwszy udany hol. Rybą jest świnka iberyjska (Chondrostoma polylepis) zwana przez Hiszpanów „boga”. Przy jej dolnym pyszczku po prostu za szybko zacinałem. Zaliczam nowy gatunek ryby „na koncie”. Następną świnkę zacinam już bez problemu, wszystkie ostrożnie puszczam wolno. Muchę w Lozoya bierze też kleń iberyjski (Leuciscus pirenaicus) zwany tutaj „cacho” (czyt. kaczo). Tak samo cwany, jak jego północny kuzyn.
Całkiem skoncentrowany na łowienie, nie słyszę postawionego mi pytania. Zirytowany obracam się. Młoda, urocza kobieta, z długimi czarnymi lokami przypomina mi Karmen z opery Bizeta, pyta mnie o licencje. Oczywiście, przecież nosi mundur hiszpańskiej straży wędkarskiej. Nadal nie udaje mi się wykrztusić słowa i niemy ze zdumienia podaje jej papiery. Na pewno z niezbyt inteligentnym wyrazem twarzy. Zjawa się, dziękuje uprzejmie i rozpływa się bezszelestnie w przybrzeżnych krzakach. Fata Morgana czy co, dopiero po kilku minutach wracam do siebie?
Czas na zmianę miejsca. Przechodzę przez jedyny mostek dla wędkarzy, by zbadać dół poniżej starego mostu kolejowego. Tutaj mój w Madrycie żyjący brat stracił życiowego pstrąga. Wprawdzie udało mu się podholować w popołudniowej szybkiej wodzie grubego tęczaka pod skałę, nie udało mu się go objąć ręką. Nie miał ze sobą podbieraka. Po kilku próbach pstrąg się wyhaczył. Brat był niepocieszony. Dzisiaj „strażniczka mostu” widocznie nie jest na posterunku. Za to kilka brzan grzebie w dnie prawie pod moimi nogami. Zatrzymuje oddech i przywiązuje do przyponu duża nimfę. Podaje je brzanom pod pysk, bez wyniku. Coś tu nie gra. Hiszpanie łowią brzany na misternie wykonane, żółtobrązowe imitacje larw widelnic. Nie bez powodu, Lozoya i sąsiadujący Rio Manzanares jest ojczyzna dużych gatunków rodzaju Perla. Cierpliwy dopatrzy się wśród kamieni dużych larw Dinocras cephalotes i Perla marginata. Postanawiam dzisiaj zakończyć łowienie i ruszyć w drogę powrotna. Wrócę tu, z brzanami i pstrągami w Rio Lozoya mam jeszcze otwarty rachunek.
17. –18. czerwca 2003
Na pstrągi wybrałem się dopiero w trzeci dzień pobytu w Kastylii. Poniżej zapory Pinilla rzeka Lozoya płynie kilka kilometrów przez malowniczy wąwóz porośnięty lasem łęgowym, składającym się głównie z dębów, jesionów i wierzb. Piękne i trudne łowisko. Woda wychodząca z dna zapory cały rok pozostaje zimna. Rekonesans zacząłem z muchówką. Rzeka, nietknięta przez mieliorantów, w ostatnich czterech latach znacznie zmieniła przebieg nurtu. Musiałem szukać nowych stanowisk. Dopiero na płani powyżej małego wodospadu wziął mi na nimfę pierwszy tęczak. Hol był widowiskowy, ponieważ nie mogłem puścić ryby za krawędź wodospadu. Po południowej drzemce w cieniu drzew (uwielbiam) zmieniłem taktykę. Pstrągi w południowym skwarze na pewno pochowały się po dziurach. Wziąłem wiec spinning. Jestem nałogowym muszkarzem, ale nie ortodoksyjnym w każdych warunkach. Niedużego polskiego woblerka posłałem w toń dołu z prądem wstecznym. Po drugim rzucie pod gałęziami mocne branie. Na powierzchni pokazał się tęczak - dobre 60 cm. Na jego widok zmiękły mi kolana, jak dostane go do małego, muchowego podbieraka? Holowałem rybę spokojnie. Krótko przed lądowaniem pstrąg zobaczył mnie i poszedł jak torpeda. Mimo dobrze nastawionego kołowrotka 20-stka pękła ja nitka. Byłem niepocieszony, to byłby tęczak życia. Nie mógł mnie też pocieszyć ładny pstrąg, którego wyjąłem wśród krzaków pod mostem. Następnego dnia musiałem się wyspać. Wieczorne biesiady z bratem robiły swoje. Nad Lozoya byłem dopiero o jedenastej. Było już skwarnie, około 40 °C wiec zacząłem od spinningu. Zbadałem dół i wyjąłem na Mepsa tęczaka. Ładny, ale to już nie ten olbrzym. W krzakach pod mostem padł następny na Rublexa. Czas na przerwe obiadowa i tradycyjna drzemkę w cieniu. Dopiero o czwartej ruszyłem z muchówką w drogę. Wnet osiągnąłem nurt pod mostem kolejowym. Miejsce malownicze i karkołomne. W trudnym miejscu, miedzy skałą w nurcie a koroną drzewa, stały dwa pstrągi. Już od wczoraj grały ze mną w ciuciubabkę. Próbowałem na mokra i streamera, tylko muśnięcia. O dziw, na mokra wyszła mi brzana, ale nie udało mi się jej zapiąć. Branie brzany to jak walniecie młotkiem w haczyk. W Lozoya łowi się z reguły na upatrzonego, widzi się w krystalicznej wodzie rybę i jej reakcje. To robi wędkowanie tam bardzo ekscytującym. Nie chciałem dać za wygraną, usiadłem na skale i obserwowałem pewien czas obydwa pstrągi. Naraz jeden z nich zebrał coś drobnego z powierzchni. Czyżby na suchą przy tym tropiku? Przywiązałem ulubionego Coachman-Parachute i podałem mu muchę pod gałęzie trudnym poziomym rzutem. Kilka przejść i żadnej reakcji. Dopiero za czwartym razem zwrot i branie. Hol ze stanowiska na skale był bardzo efektowny, ale lądowanie trudne, o mało nie wpadłem do wody. Drugiego tęczaka drapnąłem na nimfę za ogon. Honorowo puściłem go wolno. Stwierdziłem ze nie ma już upatrzonych pstrągów na tym odcinku i zadowolony wróciłem do bazy. Każdego dnia kontrolowała mnie urocza, znana mi strażniczka, którą nazwałem Karmen. Poza kontrolą była zajęta ostrożnym wycinaniem dogodnych stanowisk wędkarskich. Tylko sobie życzyć takiego serwisu u nas.
Na odchodnym miałem okazje obserwować pstrągi na wolnym odcinku rzeki przy polowaniu na ważki. Znałem te rzadkie zjawisko tylko z literatury. Trzeba by na następny raz ukręcić jakąś sucha imitacje „damsel fly”.
W czwartek odpuściłem sobie wędkowanie, bo na wodach pstrągowych Prowincji Madryckiej w ten dzień obowiązuje generalny zakaz wędkowania. Żeby sobie pstrągi odpoczęły przed weekendowa nawałnica, przepis warty naśladowania.
Zrobiłem za to rajd po górach Guadarama i wspiąłem się też do jeziorek lodowcowych pod szczytem Penalara. W krystalicznie czystej wodzie obserwowałem pstrągi źródlane. Zatrzymałem się też na mostach górnej Lozoya, gdzie podziwiałem rodzime potokowce, nieduże, ale pięknie ubarwione. Wypiłem „cortado” (hiszpańska mokka) w przytulnym barze podczas sjesty i zdrzemnąłem się w cieniu dziedzinca patniczego klasztoru Rascafria. Środkowa Hiszpania, setki kilometrów od turystycznego zgiełku na wybrzeżu, czaruje krajobrazami, spokojem i tchnie duchem średniowiecza.
Kastylio tęsknie po tobie!
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.