Z głównej szosy schodzę w stronę niedalekiego, świerkowego lasu. Prawie biegnę pomiędzy świeżo ustawionymi snopami pachnącego siana. Jak zwykle czuję ten napływ pozytywnych uczuć. Pozornie tylko groźne zasieki z kolczastych pędów jeżyn pokonuję jednym ruchem ręki i choć złośliwe kolce jak najbardziej chcą dać mi się we znaki, nie czuję bólu.
Przystaję na granicy lasu. Choć docierają do mnie jeszcze odgłosy niedalekiej wsi, teraz pierwsze skrzypce gra już Ona. Jej szum działa na moje zmysły identycznie jak syreny na mitycznego Odyseusza, lecz na szczęście nie musi mnie nikt wiązać. Otoczony jestem świerkowym starodrzewem. Podążam naładowany pozytywną myślą. Las raptownie się urywa. Zielone runo staje się jałowym, białym rumowiskiem granitowych otoczaków. Piękna rynna, lecz nie ma w niej...wody. Głośny szum zza wierzbowego lasku nie pozwala jednak bawić się rzece w chowanego. Kilka szybkich kroków i w końcu ją mam!
Choć tegorocznym suszom skutecznie udało się unicestwić cały szereg górskich rzek i potoków, to po Białce tylko nieznacznie widać szkodliwy wpływ upałów. I choć jej nurty huczą po znajomych skalnych kaskadach nieco mniej zdecydowanie niż w latach poprzednich, rzeka wyraźnie nie daje za wygraną. Tradycyjnie pojawiam się nad nią pod jedną z oberwanych skalnych wychodni. Są tu wzorcowe płanie i cały ciąg dołów i innych miejsc, gdzie mogłyby ukrywać się ryby. To najładniejszy odcinek Białki, ale ze względu na kłusownictwo ryb tu niewiele. Spotkanie innego muszkarza graniczy z cudem. Jestem w miejscu, gdzie ostatni raz łowiłem rok temu, jest ono nie zmienione, jednak obecnie mniej wody przelewa się po skalnych progach.
Spoglądam na krystaliczną toń i postanawiam zacząć od suchego chrusta. (pomarańczowy tułów, brązowa jeżynka i skrzydełka z sierści sarny). Wiem, że najlepsza pora do zastosowania tej imitacji nastąpi dopiero za parę godzin, ale już teraz nie mogę się doczekać. Po prostu uwielbiam wyjścia ryb do tej dużej muchy. Przysiadam na końcówce płani i w tej pozycji, w totalnym bezruchu wiążę przypon z jednym, niewielkim caddisem - muchą numer jeden na Białce, zwłaszcza podczas lipcowych wieczorów.
Po chwili pierwsze, długie rzuty pod prąd rzeki. Mucha nie jest duża, ale swą znaczną wypornością powoduje, że doskonale ją widzę. Na tle czystej i jałowej wody wygląda niczym egzotyczny intruz, który nie wiadomo jak i dlaczego trafił w nasze góry. Obłowienie wszystkich obiecujących miejsc znajdujących się w moim zasięgu nie przynosi rezultatów. Wieczorem poprzedniego dnia ładnie połowiłem pstrągi na tę muchę w dole rzeki. Tu jednak cisza.
Kolejna płań jest totalnie pusta. To już czwarte tego typu miejsce. Niezwykle malownicze, ale bez ryby. Obławiam je początkowo suchą muchą, za chwilę zakładam streamerka i „przejeżdżam” nim dalsze napotkane miejscówki. Dalej bez efektów, pustka jakby wszystko wybili prądem.
„Bania pod Grapą”. Znawcy Białki dobrze znają to miejsce. „Bania pod Grapą” to głęboka dziura ograniczona z jednej strony pionową ścianą skalną. Miejsce to początkuje wlew rozszalałego nurtu Białki, który od lat „bije” w tutejszych wychodniach łupków coraz głębszą jamę. Znam dobrze to miejsce. Jego ciekawostką jest spora „jaskinia” nad którą szaleje pędzący nurt. Zaraz potem zaczyna się płań. Woda ma tu kolor ciemnego szmaragdu. Jednym słowem wzbudza respekt.
Totalne zero w wynikach powoduje, że mimo zimnego poranka postanawiam zanurkować. Latem kąpielówki, maska, rurka i kompaktowy aparat fotograficzny w wodoszczelnej obudowie mają priorytetowe miejsce w mojej kamizelce. Zwłaszcza gdy łowię na Białce.
Rozbieram się, jeszcze tylko cios lodowatej wody, ale później będzie już dobrze. Wchodzę do wody na wlocie płani. Tam się zanurzam. Od razu oczom moim ukazuje się niezwykły widok. Widok jaki można doznać chyba tylko w tej rzece. Spływając, niesiony nurtem mam wrażenie jakbym leciał nad skałami. Widoczność jak na koralowej rafie. Coś rewelacyjnego.
Trochę jednak gorzej z rybami. Co prawda szybko udaje mi się zauważyć kilka potokowców zawieszonych w toni u podnóża łupkowej ściany. Wszystko jednak w przedziale kilkunastu centymetrów. Dopiero na końcówce płani spostrzegam tylko jednego lipienia. Ryba ma nieco ponad 30 cm, na szczęście nie ucieka i pozwala się sfotografować. Wychodzę z płani i postanawiam wszystko powtórzyć jeszcze raz. Podczas kolejnego spływu znajduję zawieszoną na zatopionym korzonku niewielką srebrną obrotówkę. Widzę, że urwana niedawno...
Teraz jednak planuję spenetrować „grotę”, na początku płani. Wydaje mi się że jeżeli na tym odcinku rzeki są jakieś większe ryby, to powinny być w tej dziurze. Ponownie „wskakuję” do wlewu i od razu chwytam się zatopionej krawędzi skalnej. Pode mną dwa metry spokojnej wody. Tam muszę się dostać. Szalony nurt rzeki prze jednak tak mocno, że nie daję rady utrzymać skały. Spływam w dół rzeki niesiony prądem. Przy „znajomym” lipieniu wychodzę z wody. Znów stoję przy wlewie. Oceniam możliwości. Muszę przebić się przez szalejący nurt, wtedy znajdę się w „grocie”. Ale tą próbę też wygrywa rzeka. Nie chce zdradzać swych tajemnic.
Mimo coraz bardziej wyczuwalnego zimna, nie ustępuję. Ciekawość jest ogromna. A ciemna otchłań aż kusi. Wciąż jednak nie udaje mi się. Prąd jest zbyt silny, nie daję rady się przez niego przebić. Spostrzegam jednak, że gdy spróbuję z drugiej strony zadanie będzie ułatwione, bowiem inna jest tam konfiguracja dna Białki. Przechodzę przez rzekę kilkanaście metrów wyżej, gdzie woda jest o wiele płytsza.
Kładę się na wodę, zapierając nogami o jeden z głazów. Po chwili wbijam się przez nurt w czarną dziurę. Od razu widzę kilka chowających się pomiędzy warstwami łupka, pstrągów. Spanikowane ryby nieomal mnie tratują. Nagle znajduję się w czeluści ze stojącą wodą. Stojąc na dnie dziury widzę pędzący nad sobą nurt i dwa pstrągi u podnóża skały. Patrzą na mnie jakby zaskoczone, nie uciekają. Fotografuję jednego z nich, stojącego najbliżej mnie. Po chwili, czując brak powietrza puszczam się skały i odbijam od dna. Nurt mnie przechwyca i rzuca w znajomą płań. Do lipienia.
Wychodzę z wody, suszę i ponownie wskakuję w spodniobuty. Muszę iść w dół, mam moc trasy do przejścia. Ojciec będzie czekał wieczorem przy moście żelaznym w Trybszu. To spory kawałek stąd, a rzecznych miejsc po drodze jest bardzo dużo. Dokładne obłowienie nawet połowy z nich będzie niemożliwe. Przede mną kolejny, kilkusetmetrowy odcinek szybkich bystrzy. Nigdy tu nie miałem efektów, więc mijam te miejsca bez przekonania. Dopiero przed mostem, koło cygańskiego osiedla bystry nurt pokornieje stając się płytką płanią. Tu udaje mi się złowić dwa niewielkie lipienie i pstrążka. Mam też nie zacięte, ale silne szarpnięcie za jednym z kamieni. Te pierwsze „kontakty” motywują mnie. Wiem, że tuż za mostem rzeka o wiele bardziej się urozmaici i zmieni na korzyść. Idę tam.
Tuż poniżej mostu mam dwie możliwości. Albo iść odchodzącą od rzeki młynówką i ze streamerem poszperać w jej brzegowych jamach, albo zdecydować się na Białkę. Mam świadomość (o czym przekonałem się w poprzednich latach), że w młynówce i miejsca i ryby są, lecz nie chce mi się zmieniać muchy i przewiązywać przyponu. Wybieram Białkę. Poniżej miejsca, gdzie młynówka zabiera z rzeki niemal połowę wody nurt jest płytki i na pierwszy rzut oka nieciekawy. Rekompensują to jednak gigantyczne granitowe „kule” - czyli największe otoczaki spowalniające bystry nurt. Za każdym tworzy się wodna kieszeń stanowiąc potencjalne stanowisko ryby. Rzeka jest prześwietlona słońcem, które pali już dość dokuczliwie. Trzeba chłodzić ręce i twarz.
Łowię z brzegu na bardzo długim sznurze. Oczywiście podaję muchę od dołu, a znajduję się w wyjątkowo pięknym miejscu. Sieć bystrych nurtów bijących głęboką „banię” a w oddali Tatry, a właściwie trzy z najbardziej charakterystycznych dla doliny Białki, słowackich szczytów: Płaczliwa Skała, Murań, a pomiędzy nimi dominujący Hawrań – góra legenda. Wrażenia widokowe przednie.
W tej płani mam wyjście, lecz je spóźniam. Niżej nurt i uspokojenie przy brzegu. Tam udaje mi się złowić potokowca nieco większego od białczańskiej średniej. Hol jest dość emocjonujący, bo rzeka pędzi tu bardzo szybko. Wyraźnie atakuje żwirową skarpę, czego efektem są poprzechylane wierzby i kilka niewielkich świerczków, których dni są policzone. Tu delikatnie odczuwam początkowo przyjemny, lecz nieco później wyraźny powiew z południa. Spoglądam za siebie i zostaję ogarnięty lękiem ... Góry zniknęły!!! Jak to możliwe? Jeszcze przed kilkoma minutami były widoczne jak na dłoni...
Niestety ołowianego koloru otchłań, niczym czarna dziura bezlitośnie ogarnęła dolinę rzeki. Była to prawdziwa potęga, bo cóż by innego ośmieliłoby się przysłonić Hawrania? Zanim znajduję odpowiedź na to banalne pytanie, pierwsze krople zaczynają uderzać o wodę, kamienie i ...mnie. Są duże i wszystko wskazuje na to, że zaraz ich przybędzie. Po chwili słyszę metaliczny dźwięk setek kropli przeszywających rzekę. Automatycznie chłód przeszywa dolinę. Niebawem wiatr silnym szarpnięciem przygina nawet najsolidniejsze drzewa rosnące na zboczu Czarnej Góry. Jego podmuchy są coraz bardziej gwałtowne, mam wrażenie, że całe wzgórze zawali mi się na głowę. Cudowna dolina nagle staje się posępną i nieprzyjazną. Tylko rzeka zachowuje dawny blask. Mimo, że w niej stoję, nie słyszę jej szumu.
Ale to dopiero początek...Burzy. Zanim pierwszy błysk dał znać o tym co nadchodzi, zdążam wyjść z wody. Nie mija dwadzieścia sekund jak głuchy łomot przeszywa dolinę. Za nim kolejne. Wychodzę z rzeki, aby ukryć się w wierzbowym zagajniku. Ulewa jest tak intensywna, że nawet gęste zarośla nie stanowią dla niej przeszkody. Ubrania i kamizelkę zabezpieczam w spodniobutach. Tak czekam na koniec burzy, na szczęście nie jest zimno. Ze zbocza po drugiej stronie rzeki zaczynają spływać błotniste cieki. Patrzę, jak łączą się i piętrzą w niewielką kałużę. Po chwili wody w niej jest tak dużo, że strumyki przedzierają się dalej, mącąc Białkę. Czekam cierpliwie.
W końcu coś daje znać, że to już kres burzy. Deszcz jeszcze pada, ale wyraźnie jego natężenie słabnie. Gdzieś pomiędzy chmurami przedziera się promyk słońca. Za chwilę słyszę zbawienny dźwięk nadziei. Znowu śpiewają ptaki...Ponownie staję nad inną już Białką. Mimo, że padało nie dłużej niż godzinę, jest ona wyraźnie większa. Mając przed sobą cały system bystrych odnóg, decyduję się na streamera. Lekko zmącona woda nawet w nieciekawych miejscówkach działa pozytywnie na wyobraźnię. Motywuje na nowo.
Zaczynam od miejsca gdzie zwisające gałęzie podmytych wierzb głaszczą zdradziecki nurt. Pod nimi rynna wraz z wyrwą w żwirowym brzegu. Lubię takie miejsca na Białce. Z pozoru nieciekawe, ale to właśnie tam można liczyć na większe, nie skłusowane ryby. Podaję muchę w lukę między gałęziami, jednak robię to za blisko. W efekcie prąd od razu porywa mojego streamera nadając mu ekspresowego tempa. Powtarzam z mniejszego dystansu. Widzę jak rozszalały pstrąg wręcz naskakuje na moją muchę. Niczym jastrząb. Młynkująca ryba błyskawicznie wchodzi w nurt. Biegnę po brzegu, wyprzedzając ją. Gdy jest nade mną, wiem że wygram. Tak też jest. Jeszcze tylko szybka fotka na wilgotnym głazie i do wody.
Następną piękna bania. Bankowa miejscówka, ale nie na Białce. Potencjalni kłusownicy z pewnością odwiedzają to miejsce. Rzucam kilka razy bez przekonania, po czym idę dalej. Znów zmiana scenerii. Z prawej strony rzeka atakuje pionowe ściany Czarnej Góry. Mam tu pole do popisu bo lubię ten typ miejscówek. Streamer dwa razy obrywa, ale nie przycinam tych ryb. Dalej drewniana kładka, a tuż za nią uregulowany i niestety monotonny odcinek. Na szczęście brzegi wzmocniono dużymi głazami, które na pewno rzeka wykorzysta w niedługim czasie. Nie łowię tu, bo na razie nie ma sensu. Dwa kilometry podążam nadrzeczną ścieżką pośród lasu. Trafiam na wspaniałe krzewy malin. Owoce nie są duże, lecz ich smaku nic nie zastąpi. Poświęcam kilkanaście cennych minut łowienia, ale warto.
W końcu kamienna opaska się kończy, a Białka ostrym zakrętem w prawo znów dziczeje. Kolejny ciąg podmywanych wodą, skalnych ścian, a dalej bardzo urozmaicona plątanina rzecznych odnóg z licznymi obiecującymi miejscami. Siadam na jednym z głazów i przezbrajam zestaw na solidniejszy. Robię to w zupełnym bezruchu i kiedy kończę, niemal metr ode mnie przelatują dwa niezwykle głośne zimorodki. Ubarwione niczym rajskie kolibry!!!
Chociaż do miejsca mojego spotkania z ojcem jest już niedaleko, tu Białka urozmaica się tak bardzo, że nawet na obłowienie niecałego kilometra jej biegu może nie wystarczyć dnia. To czego wyżej rzece brakuje, tu jest wręcz w nadmiarze. Szczególnie kusząco wygląda kilka zwalisk, gdzie woda wciska się pod stertę przyniesionych z góry rzeki, gałęzi. Płaskim rzutem umieszczam streamera w lukę spokojnej wody, pod samym zwaliskiem. W sekundzie widzę zawieszoną w toni sylwetkę pstrąga. Wyszedł! Niestety zdradziecki prąd zawiesza mojego streamera na jednej z gałęzi. Urywam muchę, zakładam podobną i podaję drugi raz w to samo miejsce. Atak widzę idealnie. Siłowo kontruję tak, by ryba nie miała możliwości wejść pod zwalisko. Jest moja. Po chwili w wodzie po pierś brnę pod drugi brzeg aby uratować zerwanego streamera. Przechodzę nad inną odnogę rzeki. Choć wody tu niewiele, miejsca są. W napotkanym wlewie łowię dwa podwymiarki i jednego większego, po czym zatopiona sosna pozbawia mnie muchy.
Kolejne miejsca niżej kuszą, aby jak najszybciej zawiązać nową, ale czasu mam już bardzo niewiele. Nie chcę się spóźnić, więc kończę. Wychodząc na niewysoką skarpę i gruntową ścieżkę widzę linię wysokiego napięcia. To znak, że do umówionego miejsca już niedaleko. Odwracam się jeszcze raz. Ściana Tatr żegna mnie pełnym majestatem. Gdy spoglądam jeszcze raz ze skarpy na rzekę, dostrzegam na płani wyskok pstrąga. Czyżby to jakiś znak? Nie mam pojęcia, ale wiem, że dwa dni znów tu wrócę...
Na Białce w sezonie 2003 wędkowałem latem. Niestety wcześniej wspomniana burza, była nielicznym opadem w okresie ubiegłorocznej letniej posuchy, więc (zwłaszcza pod koniec sierpnia) wody w Białce było bardzo mało. Brak wezbrań „odmładzających” i czyszczących koryto wyraźnie widoczny był zwłaszcza na pokrywających dno kamieniach (sinice). W ciągu mojego pobytu kilkakrotnie zaliczyłem cały odcinek rzeki na którym wolno wędkować. Oto wnioski z ponad dwutygodniowego wędkowania i obserwacji podwodnych:
Górny odcinek – od mostu w brzegach, do mostu pomiędzy Bukowiną Tatrzańską i Czarną Górą, podobnie jak w poprzednich latach można powiedzieć, że jest tylko ładny. Ryb jest bardzo mało. Nawet najgłębsze „banie”, które znajdziemy w rzece średnio co kilkaset metrów były miejscem występowania co najmniej kilku ryb. (przeważnie 2 – 3 lipienie i kilka małych pstrągów).
Od mostu drogowego wyraźna poprawa, zwłaszcza w stanie pogłowia pstrąga potokowego. Wydaje mi się, że jest tak dzięki innemu charakterowi rzeki niż wyżej. Choć tutaj także presja kłusownicza jest znaczna (głębokie „banie” wyraźnie były wyjałowione z ryb), na bystrzach i miejscach nietypowych (czyt. trudniejszych do skłusowania) było sporo podwymiarowych pstrągów. Najlepsze efekty miałem w dolnej części tego odcinka, nieopodal mostu w Trybszu. Z lipieniem bardzo kiepsko, pojedyncze ryby w co niektórych płaniach.
W dolnym odcinku, od mostu pomiędzy Nową Białą a Krempachami licznie występował pstrąg potokowy, co było widoczne podczas wieczornych rójek chruścika. Z lipieniem podobnie jak wyżej, wbrew niektórym opiniom wyraźnie brakowało drobnicy. Na płaniach były pojedyncze, większe ryby tego gatunku (kolega złowił lipienia 42 cm, ja miałem największego 38 na ostatniej płani przed ujściem) w przyujściowym odcinku sporo było drobnych troci jeziorowych, podczas nurkowań widziałem widziałem podwymiarowe i mniejsze głowatki. (pojedyncze sztuki w kilku najgłębszych płaniach – zdjęcie poniżej)
Na koniec kilka przykrych spraw, z którymi rzeka co roku musi się borykać. Rezerwat „Przełom Białki” to miejsce o wyjątkowej wartości przyrodniczej, gdzie rzeka przebija się pomiędzy dwoma wapiennymi wzniesieniami (Obłazową i Kramnicą), będącymi ostoją rzadkiej roślinności naskalnej. Miejsce to jest niezwykle kruche i wrażliwe na negatywny wpływ ludzkiej ingerencji. Mam tu na myśli przyjezdnych, którzy z roku na rok coraz bardziej pozwalają sobie na traktowanie tego miejsca jak normalnego plażowiska. Tyle śmieci i głupoty, ile w zeszłym roku miałem okazję tam zobaczyć, przeszło wszelkie granice.
Przykładem niech będzie rodzinka z Wielkopolski, na którą się natknąłem. Szóstka wyraźnie pozbawionych „orientacji ekologicznej” i głośnych przygłupów urządzało sobie wyżerkę z ogniskiem w roli głównej na zboczu Obłazowej. Gdy kulturalnie zwróciłem im uwagę, że znajdują się na terenie rezerwatu, byli oburzeni. „Pani domu” patrzyła na mnie wręcz z nienawiścią, a skrzecząca uszata rattlerkopodobna (tylko większa) pokraka wyraźnie prosiła się o solidnego kopa. Ludzie ci wyraźnie nie byli skorzy do ruszenia się, złośliwie nie mogąc uwierzyć, że są w prawnie chronionym miejscu. Przegadywali się ze mną kilka minut, więc zdecydowałem się natychmiast powiadomić policję. To spowodowało, że ognisko, pobliska sterta śmieci a także wyżej wspomniana gromadka szkodników zniknęły bardzo szybko. Wątpię jednak, czy zdarzenie to czegokolwiek ich nauczy.
Nie jest dobrym pomysłem zakaz wędkowania na tymże odcinku Białki. Obecnie bezkarnie panoszą się tam kłusownicy i amatorzy wszystkiego, co na zniszczonych (a właściwie prawie nieistniejących) rezerwatowych tablicach jest zabronione. Apeluję, że czas zmienić ten bezsensowny przepis, bo co jak co, ale zakaz wędkowania w tym miejscu z pewnością ani rzece ani rezerwatowi nie pomoże. A nikomu jak właśnie wędkarzom nie będzie tak zależało na tym, aby spokój i harmonia tej „bramy Pienin” były zachowane, bowiem obecnie jej walory doceniają jedynie co niektóre przewodniki.
Podobnie też, jak w latach poprzednich mimo długiego czasu przebywania nad Białką ani raz nie spotkałem się ze strażą rybacką. Brak jej nadzoru jest wyraźnie tu widoczny.
Tekst i fot. Mikołaj Hassa
KRÓLEWSKI PORADNIK WĘDKARSKI Z INDII Z XII W.
Jednym z najważniejszych źródeł do poznania dziejów wędkarstwa w świecie jest fragment induskiej księgi Manasollasa z XII w., w której jest opis połowu na wędkę, jako formy rozrywki. To źródło, pokrytę grubą warstwą historycznego kurzu i ukryte w trudnodostępnym oraz rzadko czytanym czasopiśmie w Europie, jest nieznane szerszemu kręgowi osób piszących o dziejach wędkarstwa, gdyż w żadnej ze znanych mi prac nie jest ono cytowane.