|
takie wydzielenie "klienta" było by dużym ułatwieniem , chyba dla obu stron. Przede wszystkim nie było by łagodnego obchodzie z członkami łamiącymi , nadużywającymi regulamin. Teraz to jest tak że to jak coś nie tak to się oko przymyka żeby nie stracić członka , że jak odejdzie to nie będzie wpływu itp, ale nie mając takich "członków" sprawa jest prosta, łamie regulamin, strażnik zabiera licencje i cześć bez tłumaczeń kombinowań, a miejsce nad wodą zostaje do potrafiących przestrzegać zasad. /Poza tym klient mógłby sobie wybierać w rożnych wodach do woli w zależności od zasobności portfela jak i oczekiwań wędkarskich. Oczywiście zawsze pozostaje "problem miejscowych" że im się zabiera rzekę, ale to już nie te czasy żeby to dalej ich rzeka była, i mogli bezkarnie kłosować, lokalnemu zarządcy dużo łatwiej pilnować wody i ściga kłusoli niż ludziom z dalekiego okręgu. W dzisiejszym czasie "miejscowi" już nie są tacy miejscowi potrafią przejechać ładny kawał jak tylko się zwiedza że gdzieś jest ryba, czy to wpuszczona czy ta co się ostała.Oczywiście zostaje zawsze część mięsiarzy rencistów emerytów chodzących 365 dni w roku z nudów na ryby i cerebiacych wszystko co się złowi ale na nich akurat to nam nie powinno zależeć. Słowem dla "szarego wędkarza" bez różnicy czy zapłaci 150 za członkowska i wodę czy 150 za licencje, kasa ta sama, mniej papierów ,a zarządca też ma lepiej mniej papierów, nie trzeba tego "aparatu skarb niczego", można licencje gdzie bądź sprzedawać, na stacjach, w sklepach, a i nie trzeba się cackać ze "współczłonkiem stowarzyszenia" . Porostu zamieść wsio ze stołu i zacząć od nowa z głową , bez tego co było niedobre a wprowadzając nowe rozwiązania na nowe czasy i realia.
|