|
Kol. P.Kobyłecki:
Art. 42.
1. Zabrania się wprowadzania do środowiska przyrodniczego zwierząt lub roślin, a także ich form rozwojowych, obcych rodzimej faunie i florze.
2. Zabrania się przemieszczania w środowisku przyrodniczym zwierząt lub roślin, a także ich form rozwojowych, obcych rodzimej faunie i florze.
3. Zakazy, o których mowa w ust. 1 i 2 dotyczą także roślin lub zwierząt wprowadzonych do środowiska przyrodniczego przed dniem wejścia w życie ustawy.
4. Odstępstwa od zakazów, o których mowa w ust. 1 i 2 wymagają zezwolenia ministra właściwego do spraw środowiska wydanego w uzgodnieniu z ministrem właściwym do spraw rolnictwa, po zaopiniowaniu przez Państwową Radę Ochrony Przyrody.
5. Zakazy, o których mowa w ust. 1 i 2 nie mają zastosowania do gatunków ryb, na których wprowadzanie i przemieszczanie, wymagane jest zezwolenie ministra właściwego do spraw rolnictwa wydawane na podstawie art. 3 ustawy z dnia 18 kwietnia 1985 r. o rybactwie śródlądowym (Dz.U. z 1999 r. Nr 66, poz. 750, Nr 101, poz. 1178).
Chyba chodziło o te, przytoczone powyżej, pkty Ustawy. Otóż problem jest o tyle dyskusyjny, że różnie można interpretować "obcość" pewnych zwierząt już występujących w Polsce. Bo niby obce są, np: muflon, jenot, a także karp (!!!), można by wymieniać wiele, no i ten nieszczęsny tęczak (od ok. 200 lat w polskich - i europejskich - wodach!!!). Poruszony przez Kolegę problem mamy na uwadze w sensie jego interpretacji przez kompetentne Urzędy.
Kol. P.Ziętecki:
Wieloletnie badania i obserwacje dowodzą, że tęczaki, potokowce i lipienie zajmują w rzekach ZUPEŁNIE RÓŻNE NISZE EKOLOGICZNE, więc sobie nie przeszkadzają, wbrew temu, co powszechnie głoszą różni związkowi "spece". Gdyby tak było jak oni głoszą, to w zdecydowanej większości zachodnich łowisk (np. Austria, Niemcy, etc) nie byłoby tego, co tam jest, tzn. hodowlany tęczak dla wędkarzy (trofeum do zabrania), oraz dzikie (rodzime) potokowce i lipienie łowione na zasadzie bezwzględnego NO KILL. Tęczaki (a czasem też źródlaki) są SKUTECZNYM BUFOREM naturalnie chroniącym rodzime gatunki, a odwiedzający takie łowisko wędkarz, po zapłaceniu tam słonej dniówki (np. w Austrii - to setki szylingów dziennie), ma szansę wrócić do domu z trofeum. I o to tam właśnie chodzi, aby "wilk był syty, a owca cała". Na tym WŁAŚNIE polega mądrość prowadzenia tego typu łowisk i za to WŁAŚNIE tak zażarcie tępione jest (wiadomo przez kogo) Krakowskie Towarzystwo Wędkarstwa Sportowego.
Sredecznie pozdrawiam!!!
|