|
Mieszasz dwie różne rzeczy, tzw. amatorski połów ryb i wyżywienie ludności.
Choć w tej pierwszej daje się widzieć elementy tej drugiej. Dajmy im żreć
szlachetne ryby za pół darmo, to będą na nas głosować, a jak zrobimy z tego
zjawisko masowe, to będziemy ustawieni na długie lata.
No ale bądźmy też szczerzy - głównym celem całej polityki państwa było zapewnienie
żywności społeczeństwu i ichtiolodzy zostali, tak jak inne profesję, mieli za zadanie to
realizować. No i to robili z dobrym skutkiem głównie dzięki postępowi w nauce oraz
rozwojowi technik hodowlanych. W drugiej połowie lat 80-tych ubiegłego wieku, gdy
zaczynałem połów troci wędrownych w dolnej Parsęcie, to nikt z wędkarzy nie narzekał na
późniejsze skutki intensywnych zarybień, a raczej ile by nie zarybili to wiecznie było mało, a
byli tacy którzy twierdzili, że jak się postarają ichtiolodzy to wystarczy i dla rybaków,
wędkarzy i kłusowników też. Do tego dochodziły opowieści dziwnej treści starszych
kolegów, że kiedyś po wojnie w uregulowanych rzekach pomorskich troci i łososi też, to było
zatrzęsienie, miały zamiast iksów hakenkroutze, a po duże łososie to na Drawę, bo tam to
było ich wędkarskie eldorado jak w rzekach skandynawskich . No i tyle większość wierzyła w
te legendy oraz nikt nie zastanawiał się nad skutkami zarybień, ich wpływem na miejscowe
populację dopóki tych ryb, głównie na skutek zmian środowiskowych i intensywnych
połowów nie zaczęło brakować.
|