|
Znalezione w książce.
"Lipiec 1946 r. był gorący upalny. Ludzie chodzili na San, żeby się odświeżyć i wykąpać. Z naszej strony
miasta najbliżej było koło Łozów. Ale my, młodzi, chodziliśmy nieco dalej, w górę rzeki. Leżał tam na brzegu
duży głaz, który stoczył się niegdyś ze zbocza góry. Na wprost głazu, na środku Sanu, woda była głęboka na
tyle, że można było troszkę popływać. Wracając z kąpieli, trzeba było oddalić się od Sanu i przejść koło
dawnego bocznego koryta rzeki. To miejsce i ten długi ciąg wodny, szeroki najwyżej na kilkanaście metrów, z
dwoma przewężeniami, nazywaliśmy "Żabią Wodą". Zawsze było tam chłodniej i bardziej zielono. Brzegi były
zarośnięte. Pachniało wilgocią, szuwarami i dziką miętą. Było to królestwo żab, zaskrońców i młodych
czerwonych karasi, ale zdarzały się i większe ryby. Świeżości dodawały dwa źródełka spadające ze stoku
Baszty i dostarczające do "Żabiej Dolinki" kryształowo czystej wody. W dawniejszych czasach w tej strefie na
Sanie była tama, podwyższająca nieco poziom wody, a jej nadmiar spływał bocznym korytem do wodnego
młyna z ogromnym kołem. Młyn i tama na Sanie zostały zniszczone podczas pierwszej wojny światowej. Ale
ślady dawnego Koryta pozostały w formie "Żabiej Wody", chociaż powoli zarastały.
Bywały lata słotne i deszczowe. Z góry napływała woda. San przybierał. Wysoka woda lub nawet fala
powodziowa kierowały się do dawnego koryta. Po kilku dniach woda opadała i wszystko wracało do
poprzedniego stanu. Jednak jeziorka w "Żabiej Dolince" były większe i pozostawały w nich uwięzione ryby.
Prawie przez cały czas wojny jakoś San nie przybierał. Ryby nie mogły z uwięzi wypłynąć, żyły tam i dorastały.
Skradając się cicho, można było je wypatrzyć. Tak właśnie było i teraz. Przechodząc po kąpieli obok
zarośniętego jeziorka, wypatrzyłem szuwarach szczupaki. Czatowały na żer."
|