|
Trafna obserwacja. Dziękuję. Rzeczywiście, określenie modelu jest istotne. Opisałem wcześniej taki model
zagospodarowania, który polegał na wykorzystaniu masowego, naturalnego rozrodu ryb w sprzyjających temu
warunkach środowiskowych. Jeśli takich warunków nie ma, albo zaniknęły, to modele trzeba dostosowywać.
Analiza modelu musi też uwzględniać stronę "rozchodową", czyli wielkość eksploatacji oraz inne czynniki.
Wtedy, kiedy lipienie w Sanie rozwijały swoją szaloną populację w latach 70tych, wędkarzy spotykało się
sporadycznie. W większości byli na Solinie, gdzie wykorzystywali eksplozję szczupaków w młodym zbiorniku
(wypełniony w 1968r), a później eksplozję wprowadzonych w ich miejsce sandaczy ... akurat eksplozjia lipieni
zbiegła się z wyczerpywaniem się zasobów Soliny ... w pierwszej połowie lat 80tych liczba wędkarzy w
niewielkim okręgu krośnieńskim, którzy łowili w wodach PiL zwiększyła się z niecałych 500 do około 4000... bo
pojawiło się "łatwe mięso" ... Ze Śląska i z Krakowa przyjeżdżały autokarami zakładowe wycieczki na łowienie
lipieni, dymiły wędzarnie i zapełniały się słoiki ... W warunkach naturalnych wszystko zmierza do równowagi -
zwiększa się liczebność ofiar, zwiększa się liczba drapieżników; zmniejsza się liczba ofiar to liczba
drapieżników maleje. Tam, gdzie ludzie eksploatują liczba drapiezników trwa, a nawet powiększa się. Uzyskują
też możliwości technologiczne, mobilność, komunikację ... pozostają regulacje, żeby dostosować eksploatację
do możliwości odtwarzania zasobów oraz odtwarzanie zasobów żeby wytworzyć jakiś sztuczny stan
równowagi ...
Niestety, brak ingerencji ludzkiej można w jakiś stopniu założyć w ścisłych rezerwatach, w mniejszym stopniu
w parkach narodowych, ale i tam przecież ryby z hodowli mogą się dostać, jeśli zostaną wpuszczone poza
granicami rezerwatu i rozmnażać się. Nie muszą być "dzikie" ... Jednak tam, gdzie mowa o modelach
gospodarczych trzeba kalkulować całość bilansu.
My mamy taki nie do końca hodowlany model zarybień. Jest w nim więcej "supportive breeding", gdzie tarlaki
są pozyskiwane z wód, a nie pochodzą z selekcjonowanych linii hodowlanych. Niekiedy jest to wprost
"supportive breeding", kiedy rozmnażane i wsiedlane są ryby z tej samej rzeki (jak z Sanu do Sanu), a czasem
nie całkiem. Pod warunkiem, zresztą, że te tarlaki z Sanu rzeczywiście z tego Sanu oryginalnie pochodzą, bo
tego to nie wiadomo i można założeyć, że nie do końca. Więc nawet to, co się rozmnoży samo, bo gdzieś
znajdzie taką możliwość, nie jest zapewne rodzime. Lipienie poza miejscami ich wcześniejszego, naturalnego
występowania na pewno nie są.
Przywrócenie warunków do istnienia samoodtwarzającej się populacji wymagałoby ogromu działań w wielu
bardzo różnych dziedzinach. To nie kwestia samego zagospodarowania rybackiego, ale mnóstwa innych
czynników wokół. Dobrze, że mimo wszystko czasem jakimś rybom uda się rozmnożyć, nawet jeśli zostały w
miejsce potencjalnego rozrodu sztucznie wsiedlone. Natura jest "rozrzutna" w przypadku rozmnażania ryb, ale
i bardzo wymagająca. Potrzeba na prawdę dużego stada żeby utrzymać populację w stanie odnawialności
(biologicznie, nie tylko gospodarczo) i warunków środowiskowych żeby to stado się odnawiało.
Na koniec proste działanie rachunkowe, na podstawie wspomnień spod siwej czupryny. W czasach kiedy
lipienie miały warunki i same się rozmnażały jako wielka populacja, wejście do wody "między wyspami" pod
Zwierzyniem pozwalało, bez ruszania się z miejsca, zabrać "komplet" (5 sztuk) wybieranych lipieni w ciągu 15-
20 minut (czyli złowić kilkanascie) i zakończyc łowienie. Ile można by złowić w ciągu dnia, bez nadymania
żadnego ego? I to bez jakiegoś nadzwyczajnego wyposażenia i bez niebywałych umiejętności. Też za tamtymi
czasami tęsknię i mam przekonanie graniczące z pewnością, że nie mają szans wrócić, mimo wielu wysiłków
zaangażowanych w to ludzi, których ogromnie szanuję ...
Pozdrawiam serdecznie
Jerzy Kowalski
|