|
Nie chodzi o "cicho". Wędkarstwo i gospodarka w formie jaką widzimy teraz na większości wód to biznes.
Walka o kienta, o jego pieniadze, trochę reklamy, ściemy, puszczenia famy że jest cacy. Z wiadomych
względów. "Cicho" nikomu z gospodarzy wód (nawet dobrych) nie służy. Po co im ryby skoro po "famie"
wpadnie "szarańcza" i wybierze wszystko do zera. Ryby to teraz towar. Deficytowy. Coś jak towar w sklepach
za PRL-u. Nie ma go, wpada dostawa i chwilowo jest, spod lady, później (resztki) normalnie i ... nagle znika
momentalnie wracając do "normalnego stanu posiadania sklepu". Nic nie dają ograniczenia presji, niewiele
zazwolenia na zjedzenie. "Towar" wędkarski znika w jeden sezon. Góra dwa.
Wystarczyło zrobić zakaz zabijania (tzw. odcinki No Kill) i szarańcza wiedziała jak się ustawić. Nie ma ryb, nie
płacą. Są, płacą, korzystając na maxa (dozwolonego). Na odcinku Hoczewka-Postołów tłuką pstrągi i
głowacice bo im ktoś za "pińcet" pozwolił. Zróbmy za taka kasę (lub wyższa) całkowity zakaz zabijania i
przestaną oni płacić i odpadną "z kolejki". Będą wtedy ryby, a co z tego jak piniądze nie będą się zgadzać
zgodnie z tym co w wyobraźni "właściciela" powinno. Gorzej że właścicielem jesteśmy my, też ci co płacą
"pińcet" i doją na maxa.
Do tego Pani "gościni" z Radia Rzeszów powie że łowienie bez zabijania to znęcanie się nad rybami wiec "No
Kill" logicznie jest beeee. Liczenie że w miejsce "korzystających na max" przyjadą inni którzy zapełnią potrzeby
"kasy" może się nie udać i zapewne się nie uda (przykład OS SAN). Do tego koszty obrony tego co się ma
rosną wiec ekonomiczne potrzeby są nieskończone. A kłusownicy nie płacą odszkodowań takich że po wpadce
mają we łbie zapalona czerwoną lampkę. Bardziej myślą jak to szybciej i bez ryzyka odrobić.
W takiej wiec "czarnej dupie" jest gospodarz wody i mimo że chce, chciałby, potrafi to nie da rady. Taki mamy
kraj, przepisy, świadomość i zasady. Kraj przekrętów, złodzieji, cwaniaków. Wraz z głupcami nie potrafiącymi to
wykryć, przedstawić, udowodnić, ukarać i wyeliminować.
|