|
Tak jest.
Wiadomo więc, że wzrost nakładów na zarybienia nie przekłada się na ilość pozyskanych ryb, a
wręcz jest to odwrócona proporcja. Więcej zarybień, mniejsza ilość pozyskanych ryb.
Już w okresie PRL udowodniono, że na Mazurach była odwrotna korelacja między zarybieniami i
wielkością połowu szczupaka (wówczas w skali całej Polski szczupak był drugim gatunkiem, po
sielawie, zarybianym w największej ilości). A mimo tego ładowano wylęg do wód, ile się dało.
Ostatnio zwiedziłem dwa (na Mazurach) spośród największych gospodarstw rybackich w Polsce.
Zadałem proste pytanie - jak ich szefowie oceniają efektywność zarybień szczupakiem? W ogóle nie
rozumiano powodu mojego pytania, bo uznaje się, że zarybianie jest oczywiste i przynosi korzyści. A
gdy poprosiłem o dowody, to obrażono się na mnie, że o takie rzeczy pytam, nie udzielając odpowiedzi
na moje pytanie. Nadmienię, że dotychczas nikt na świecie nie udowodnił, że zarybienia szczupakiem
cokolwiek dają, jeśli w wodzie są warunki do naturalnego tarła, i rekrutacji poszczególnych roczników.
Tak więc w naszym systemie rybackim (dotyczy to też PZW) pokutuje "wiara", że zarybienia są
potrzebne, a nie wiedza o rzeczywistym stanie. To jest to, o czym wspomniał Maciek - nadal pokutują
poglądy z XIX w. A ci, którzy powinni promować wiedzę w oparciu o najlepszą wiedzę ichtiologiczną (tj.
naukowcy), tego nie czynią, bo sami mają braki w takiej wiedzy (brak oczytania).
Te ogromne środki (ponad 55 mln zł) powinny iść na odbudowę tarlisk, dostępu do nich, odtwarzania
naturalnych warunków, a także wspierania tarła naturalnego. Z powodu braku danych o efektywności
zarybień, te liczby o łącznych kwotach na zarybienia są tylko pustymi hasłami propagandowymi.
Ciekawe, kiedy ktoś zacznie liczyć pieniądze (także w PZW) i zastanawiać się nad efektywnością ich
wydatkowania.
|