|
1. Jestem przekonany, że nasza ichtiologia funkcjonuje pod szklanym kloszem w kompletnym
oderwaniu od realnych problemów naszych ryb, z których najważniejszym jest ich wymieranie ich w
naturalnym środowisku. Rozwój nastawiony jest na potrzeby hodowli i ośrodków zarybieniowych. To co
się dzieje w dzikich rzekach albo nauki nie interesuje albo się na tym nie zna. Do tego dochodzi
mizeria ichtiologiczna w PZW, użytkowniku i opiekunie tysięcy hektarów wód w Polsce.
Niestety, też tak to dostrzegam. W obecnym systemie wody otwarte przestały być w sferze większego
zainteresowania ichtiologów.
1. Naukowcy muszą koncentrować się na zdobywania punktów za publikacje, które są podstawowym
kryterium oceny naukowca i jego instytutu. Punktów nie zdobywa się za działania na rzecz
zwiększenia populacji ryb.
2. Działalność naukowo-badawcza wymaga finansowania. Podstawą obecnego systemu są granty
badawcze dla naukowca i jego instytucji. Ktoś przygotowuje projekt, dostaje środki z Min. Nauki lub
innej instytucji, realizuje go, a potem robi opracowanie. Takie tematy to w uproszczeniu m.in.
reintrodukcja jesiotra, reintrodukcja łososia, sztuczny rozród węgorza, wpływ kormoranów na ryby, itp.
Nie wiem, czy jest jakikolwiek projekt, który dotyczyłby możliwości zwiększenia populacji ichtiofauny w
jakiejś wodzie (poza wspomnianymi reintrodukcjami).
3. Jeśli jakikolwiek użytkownik rybacki (w tym PZW i jego struktury) chciałby, żeby ichtiolodzy
przebadali rzekę i przygotowali projekt poprawy stanu ichtiofauny, to musi za to zapłacić. Jeśli nie ma
kasy, to ma 2 możliwości: a) albo będzie robił to własnymi siłami, co nie jest łatwe (znam ichtiologów
którzy nie są kompetentni w tej materii, a poza tym, im się po prostu nie chce), b) albo będzie starał
się, wspólnie z ichtiologami, przygotować jakiś wniosek o grant, poprzez wymyślenie jakieś szumnej
nazwy grantu.
W administracji państwowej nie ma instytucji zainteresowanej zwiększeniem populacji. WP są od
wody, MinRol - od wydawania przepisów, GIOŚ/WIOŚ - od badania jakości wody, itd. Nie mamy
czegoś takiego, co by się nazywało Służbą Rybacką (dla porównania - jest m.in. Służba Leśna), nie
mylić z PSR.
3. Nie ma społecznego zapotrzbowania na naukę zajmującą się dziką przyrodą wodną, w
przeciwieństwoe np. leśnej. Po prostu ludzi wali co się dzieje pod lustem rzeki czy jeziora, o ile ryby
nie wypływają z nich brzuchami do góry.
Znowu niestety się zgadzam. Generalnie panuje znikome zainteresowanie środowiskiem naturalnym i
jego ochroną. Jeśli coś może zrobić kuku (np. komar, meszka, wilk, niedźwiedź, łoś, dzik, itp.) to
najprościej jest to zabić i wtedy jest Święty Spokój. Pamiętacie ilu było zwolenników masowych
oprysków chemicznych (przy okazji zabijających inne owady i organizmy na nich żerujące), gdy jest
dużo komarów?
Nie trzeba daleko sięgać. Wśród wędkarzy chyba jest taki sam duży odsetek ignorantów, jak w
społeczeństwie.
|