|
Dokładnie. Moda na oranie rzeki przyszła z oświatą (gazety), technologią (sprzęt, ciuchy, itd) i potrzebą
dorwania na patelnię tego co jeszcze bierze. Przy zakazie zabijania albo niewielu by chodziło albo byłby realny
spokój w wodzie.
Można pójść krok dalej i sezon otworzyć po "czesku" lub jak dawniej. Czy to jesienne deptanie (głównie oranie
ogromnych połaci nimfą) za lipieniem i głowacicą (to zdecydowanie mniej bo tylko grube dołki) nie zniszczyło
populacji pstrąga? Czy wiosenne deptanie nie niszczyło tarlisk lipieni? W Sanie może nie (zazwyczaj duża
woda) ale na innych mniejszych rzeczkach?
Wychodzi na to że sami zniszczyliśmy sobie łowiska. Nie tylko biorąc ryby ale też ciągłym niszczeniem dna.
My muszkarze zdecydowanie najbardziej, spinningiści może w mniejszym stopniu.
Wprowadzenie zakazu brodzenia (np. od 1 września czy października) na dużych rzekach typu San jest bez
sensu, lepiej zakazać wędkowania. Na mniejszych jak najbardziej można. Tam i tak łowiąc korzysta się raczej
z burty brzegowej. Żeby nie "uwalić" polujących za głowacicą można by ich z zakazu brodzenia zwolnić.
Oczywiście jak już było wspomniane, dodatkowa opłata za możliwość "jesiennego" wędkowania żeby inni nie
poczuli się dyskryminowani.
Można to, można tamto. Grunt że gospodarz to powinien ustalać, egzekwować, podejmować odważne decyzje
i wprowadzić.
Hej, ho.
|