|
Temat jest istotny, zwłaszcza dla uważnych wędkarzy, dostrzegających coś więcej w wędkarstwie
muchowym, niż tylko wykonanie i podanie muszki, różne gadżety zwisające z kamizelki, kapelusz,
gacie, itp.
Są dwa typy "zanęcania", czyli czynników podpadających pod zwiększenie liczby organizmów
spływających z wodą.
1. Naturalne. Chodzi o tzw. dryft katastroficzny, wywołany naruszeniem dna i roślin. Może to być
spowodowane żerowaniem ptaków wodnych, działalnością bobra, poruszeniem się zwalonego konara
drzewa, itp., Ten sam efekt mają też takie czynniki jak deszcz, podniesienie się poziomu wody, wiatr,
przymrozek.
2. Antropogeniczne. Najlepszym przykładem jest brodzenie wędkarza. Nie da się tego uniknąć, chyba
że połów w trakcie brodzenia zostanie zakazany (tak jest w niektórych wodach, np. we Włoszech - a
piedi asciutti, czyli z suchymi nogami). Inne przykłady dotyczą zmiany w poziomie wody wywołane
działaniem zapór i jazów. Jest to powszechne na niektórych wodach, gdzie hydroenergetyka ma
priorytet (np. na Sanie).
Te przypadki dotyczą spływu organizmów w toni. Raczej nie widzę związku z żerowaniem
powierzchniowym, bo to nie wpływa na przeobrażenie się owadów (na wodach nizinnych może być
natomiast takie żerowanie kleni, jelcy i uklei na spływających nasionach lub fragmentach roślin, co
wielokrotnie obserwowałem).
Nie widzę nic nagannego w połowie ryb w takich warunkach, tym bardziej, że ze świecą należałoby
szukać wędkarza, który ma wiedzę na temat tych mechanizmów i świadomie chciałby je wykorzystać.
Oczywiście naganne jest brodzenie po tarliskach, zwłaszcza pstrąga, który właśnie teraz się trze
(tydzień temu obserwowałem na Wdzie skupiska tarłowe pstrągów i pierwsze próby budowy gniazda).
Zwracam też uwagę, że od dawna wykorzystuje się brodzenie w wodach nizinnych do połowu
niektórych gatunków ryb, np. kiełbia i okonia, które wabi mętna woda przy stopach poruszających się
w dnie mulistym lub piaszczystym.
|