| |
To mamy bardzo podobne wnioski. Jak człowiek jedzie kawał drogi i spędza jakiś weekend żeby sobie połowić w
Sanie, to bez problemu przełyka te wydane 500 zł lub więcej. Wejście do wędkarskiego, parę drobiazgów i bez
mrugnięcia okiem 250 zostawia. Ludzie obrażeni na PZW i brak ryb w rzekach. Ile kosztuje dojazd do portu, prom,
kilka noclegów w Szwecji albo Norwegii? Bo tam jeszcze można połowić. Kawałek klubowej rzeki w Niemczech,
tysiąc euro rocznie plus ileś dniówek do odpracowania, nie masz czasu-znowu bulisz kupę kasy. Ciężko dostać
się do klubu tylu chętnych. Nikt nikogo nie musi pilnować. Przyłapią na czymś niegodnym - żegnaj, a jeszcze do
sądu podadzą jeśli złamałeś prawo. Co robić w sytuacji kiedy mamy mało rzek, wyraźnie mniej niż kiedyś, w
dodatku ich stan raczej się pogarsza, a dużo chętnych do łowienia? Co można zrobić z ludźmi, którzy w 90%
zachowują się niczym klienci w sklepie, a płacą składki na poziomie chyba tych sprzed lat trzydziestu? W
przyszłym roku minie trzydzieści lat od zmiany ustroju, a tu sytuacja wygląda jak w niektórych PGR-ach za
komuny. Gdzie szefowie dostawali grube roczne premie jadąc latami na tzw. planowanym deficycie. Coś tam
produkowali, koszty się nie liczyły, rynek wszystko łykał, też ciągle było mało wszystkiego. Pracownicy zarabiali
kiepsko, więc pracowali bez specjalnego entuzjazmu. Jak mieli dojście do pasz i nawozów, a większość miała, to
świnki w ich przydomowych obórkach nie głodowały, a warzywa na działkach rosły jak na drożdżach. A
traktorzyści, kombajniści. Ci to mieli dobrze. Od lat słyszę, że potrzebna jest zmiana pokoleniowa i wtedy będzie
już normalnie, czyli dobrze. Ile tych zmian pokoleniowych przeżyłem i ciągle czekam na to lepsze.
|
