| |
Wszyscy byśmy przeżyli bez lipieni w Sanie, głowacicy w Sanie i Dunajcu, itd. Kiedyś nie było ich tam i też było dobrze. Dla dużej części społeczeństwa w wodach w ogóle nie muszą pływac ryby, bo nie interesują się nimi. Dla nich w ogóle wszystkie żywe istoty są niepotrzebne, bo kłują, gryzą, szkodzą, krew piją, srają, roznoszą zarazki, itp. Ku ich pocieszeniu - powoli zbliżamy się do ideału, że nic im nie będzie wadziło. Kilkadziesiąt tysięcy lat temu wybito do resztki całe mnóstwo dużych zwierząt (tzw. megafauna). Skutecznie człowiek trzebi coraz mniejsze.
Badania faunistyczne rzek w Polsce są robione, ale sam mam duże zastrzeżenia do:
1. metody. Łowi się tak, jak jest wygodnie (najchętniej z łodzi), a nie tak, żeby dokładnie sprawdzić, co jest w wodzie. Przykładem są wyniki badań wielu cieków w całej Polsce. Np. w Czarnej Orawie ichtiologowie nie stwierdzili głowatki od lat 60 (czy mam podać wykaz prac, w których podali "zero"?). A wędkarze je łowili i to duże. W latach 1993-5 w Białce (dopływ Rawki) łowiło się kabany pstrągi, a w elektropołowach nie złowiono ich. Później wyciąga się wniosek, że w rzece nie ma ryb..., nie nadaje się..., itp.
2. niektórych wniosków, a zwłaszcza temu, że jeśli nie ma ryb, pliszek i bocianów, to znaczy, że wszystkiemu winne są zarybienia pstrągiem. Tak jakby nie było zatruć, melioracji, wstrzymania przepływu wody na jazie, itp.
Ichtiologowie bywają nad rzekami rzadko, nad niektórymi raz na parę lat. Nie mają bezpośredniego interesu w tym, żeby rzeki obfitowały w ryby (a jaki mieliby mieć?). Wędkarze, a zwłaszcza ci bardziej kumaci (niestety nie ma ich zbyt wielu, ale są tacy), dobrze wiedzą gdzie i co jest, a także co się dzieje w wodzie. Ale ich opinia i wiedza na ogół nie jest brana pod uwagę.
|
