|
Problem jest poważny i niestety, nie wdrożony do państwowej praktyki nie tylko ze względu ignorancji hydrotechników i meliorantów. Chodzi o kasę: mała retencja leśna górska i nizinna w lasach państwowych (okolo 20% kraju) kosztowała grosze, każda inwestycja w "twarde" środki retencji kosztuje miliardy, trwa po kilkadziesiąt lat i daje zatrudnienie dla wielu zarządców na stołkach z nominacji politycznych.
Co do zalesienia: stale wzrasta, nawet według danych statystycznych (około 30% kraju), ponadto wiele jest pól i łąk zostawionych ugorem i pokrytych wzrastającym lasem (dalsze około 5 do 10%). Co do powierzchni uszczelnionej w miastach - to jest to problem do rozwiązania także przez instytucje państwowe (politykę zagospodrowania przestrzennego), nawet jeśli pojedyncze rozwiązania są w zasięgu prywatnych użytkowników terenu. Ramową Dyrektywę Wodną i dyrektywę powodziową powinniśmy dawno wdrożyć - nie robimy tego, bo nie dałoby to możliwości wydawania pieniędzy na byle co - byle drogo, tylko na ukierunkowane działania przyjazne środowisku, retencji itp.
Ludzie przestali się tym interesować, bo wpływu na to nie mają. Ci co im się udało, mają kłopoty z finansowaniem z prywatnej kieszeni w państwowy grunt, bez możliwiości właściwego utrzymania trwałości rezultatów. Wędkarze i rybacy, nawet ci z instytutow badawczych, też są jakby poza zakresem pożądanych działań, które przede wszystkim należą do polityki zarządzania gospodarką przestrzenną, ochroną środowiska i zasobami wodnymi. Dla rzek górskich stan dzisiejszy wygląda następująco: góral bierze wodę ze źródełka, ścieki przesącza do gruntu, rzeką płynie od samego pczątku rozcieńczony ściek napakowany nutrientami (gównem), kanalizacja się nie opłaca, bo chałupy rozrzucone są niemiłosiernie i nikogo nie stać na tyle kilomentrów rur do pięciu chałup na krzyż. Ściek (rzeka górska) dopływa do miasta i dostaje po każdym deszczu falę spłukanego z bruków błota i bez zbiornika retencyjnego na rzece - zastępującego szamba w całej górskiej zlewni - do Warszawy dopłynęłaby bomba sanitarna w brudnej wodzie, a tak woda wygląda bardzie przeźroczysta i z mniejszą ilością bakterii. Nawet gdybyśmy zebrali wszystkie te pieniądze, które wędkarze wydają na wyjazdy zagraniczne na lepsze łowiska, to i tak nie wystarczyłoby na naprawę gospodarki wodnej w kraju na tą bardzo oszczędną i przyjazną dla środowiska. Więc pretensje nie do wędkarzy, którzy logicznie dbają o te wody, które od nich zależą lub które oferują rozwrywkę na poziomie i olewają inwestycje miliardowe w przepychanie ziemi, betonowanie, słowem "pogłębianie dna nie odrywając się od koryta". Na 140 uczstników konferencji "ku najlepszym praktykom w utrzymaniu i rewitalizacji rzek" oprócz organizatorów było zaledwie dwóch przedstawicieli IRS i chyba dwóch wędkarzy. A była to przecież międzynarodowa konferencja z uczestnikami z 20 krajów - więc tych wędkarzy brakuje w sprawach środowiska nie tylko w Polsce. A jeden wędkarz-uczestbik z zagranicy zapytany co mu się w Krakowie nabardziej podobało odpowiedział: kluby taneczne. Natańczył się ile wlezie, szczególnie salsy...
|