|
wędkarze z Królewskiego Miasta Krakowa wyczyścili swoje resztki niezabetonowanych muchowych rzek i jak dalej tak będą grupowo jeżdzić po sąsiedzkich okręgach i beretować rybki za miedzą za niedługo będą musieli przemierzać pół Polski żeby sobie połowić lipieni i pstrągów na kolacje.
Gdy lat temu, ponad trzysta.
W czasach kiedy Wisła czysta
Opływała gródek Kraka,
Miejsce miała taka draka:
Na podwórzu zacnej chaty,
Domu z bali, bramy z kraty,
Ćwiczył Marcin syna swego,
Do rozpusty jedynego.
Ćwicząc uczył zacnych rzeczy.
Temu synuś nie zaprzeczy.
Lecz syn ten i też on Marcin
Naukami tymi wzgardził.
Znał on bowiem ojca czyny.
Jego pociąg do dziewczyny,
Jego skłonność do libacji.
Łatwość zysków, tych bez pracy.
I choć Marcin ojca cenił,
To myśl by szybko się żenił
Przyprawiała go o mdłości.
Mało zaznał wszak słodkości.
Myśli Marcin, jurna głowa:
"Trzeba zmykać mi z Krakowa.
Świat otwarty, woła cudnie"
No i wylądował w gównie.
A gdy w gównie się ułożył,
To pomyślał: "Com wytworzył?
Komu radę dałem dobrą?
Porzuciłem drogę godną."
Morał z tej przyśpiewki taki,
"Ześmy takie krakowiaki",
Że nam trzeba w domu siedzieć.
I o świecie nic nie wiedzieć.
Bo świat sam sobą się trudzi,
Nam z Krakowa, to się nudzi
A my przecież "jacy tacy",
Królewicze, Krakowiacy.
|