|
Hmmmm, jest takie jedno miejsce nad rzeką, zatopiony korzeń po starym drzewie, które stało w środku nurtu... nigdy (ani razu) nie widziałem przed nim/za nim/obok niego ryb zbierających z powierzchni... nie widziałem tego ani bladym świtem, ani w południe, ani pod wieczór, ani wiosną/latem/jesienią...., a wielokrotnie za pomocą głęboko zatopionej nimfy odpowiednio wpuszczonej w nurt, obmywający ten korzeń pod wodą, udało mi się wyjąć (i zwrocić, żeby nie było :) przyzwoite lipienie, nawet pstrągi... to nie jest tak, że nie jest fajnie przechytrzyć rybę na suchara, łowić na upatrzonego, celowo i precyzyjnie, takie łowienie to oczywiście marzenie, które w pewnych okolicznościach się spełnia, ale często również jest to nieosiągalna idealizacja... Sądzę - może błędnie - że są miejsca, w których ryba nigdy nie wychodzi do powierzchni... powiem więcej, na rzece gdzie łowię to większość miejsc (oczywiście nie wszystkie i nie zawsze). Czy można w nich łowić? to już aspekt etyczny, na razie rozmawiamy o strategii, metodach i szansach, jakie nam daje konkretna woda...
|