|
Myśmy zakontraktowali dwukrotne ręczne wyrywanie (maj i przełom sierpnia/września), co nie niszczy miejscowych samosiejek i nie pozwala na rozsiewanie się rdestowca, oraz przesadzanie miejscowych samosiejek z okolicy w miejsce zaatakowane przez chwasta. Z wcześniejszych doświadczeń wynika, że dereń świdwa, grab, jesion, jawor, nawet olcha - akurat nie mamy w okolicy buka - ma podobne działanie. No i okres pielęgnacji też nam się wydaje, ze nie musi być tak długi: w niektórych miejscach już po pięciu, dziesięciu latach wyrywania zanika i nie stanowi problemu. Były to co prawda niewielkie powierzchnie, ale oczywiście wymagają corocznego monitoringu i "poprawiania". Nasze aktualne zamierzenie ma 270 arów i zobaczymy ile z tego zostanie na przyszły rok i następne. Najbardziej "oporne" są powierzchnie budowli regulacyjnych, gdzie nic innego oprócz rdestowca i wierzby nie chce rosnąć. Tam próbujemy jeżyny i polnej róży.
Koszt wyrywania i późniejszych nasadzeń jest relatywnie niski w stosunku do mechanicznego wykopywania i utylizacji wywiezionej ziemi, które kosztuje nawet dziesięciokrotnie więcej. No i wszystkie mechaniczne czynności typu koszenie oraz chemiczne traktowanie niszczy wszelkich miejscowych sprzymierzeńców, które mają zasiedlić teren.
Z podpowiedzi o buku skorzystamy, szczególnie tam, gdzie tereny nadrzeczne mogłyby być siedliskiem takich lasów. Ogólnie, chcemy, żeby usuwanie gatunków obcych wchodziło w zakres utrzymania wód, przynajmniej na działce właściciela wody i w tym sensie nad tym pracujemy.
Dziękuję za zainteresowanie.
|