|
a mnie żabojady zawsze kojarzyli się z flegmatykami..tak jak angole.
Byłem kiedyś w Madrycie - ci to są dopiero pracusie . Plan był taki : lądujemy w madrycie, czekają na nas arabi (tak nazywaliśmy Hiszpanów), zajeżdżamy załatwiamy sprawy, drugi dzionek na plażę
rzeczywistość : na lotnisku zcekaliśmy 32 minuty, aż nas jakiś Pedro odebrał, gdy chcieliśmy go opierniczyć ...amigos, spokojnie teraz jest pora sjesty..mam was zawieśc do tawerny. W tawernie pojedliśmy, pyszne winko...dawać bracia Hiszpanie...musimy obgadać pare waznych spraw..spokojnie amigo..zdążymy. Gdy byliśmy w firmie, to znowu wyskakują z poczęstunków, Dyro złapał pianę i powiedział, że nie przyjechał na wypoczynek, tylko załatwiać biznes..Arab, amogo..jakiegoś innego Pedra nie ma, a tylko on jest w stanie o tym dyskutować...załamka na max..kiedy będzie ...telefon cos nawijają... jutro..zapomniał o naszej wizycie, ale chyba nic się nie stało - Hiszpania to piekny kraj..zaproponował byśmy sobie coś pozwiedzali..a jeśli zostaniemy dzień dłużej, to oni za wszystko zapłacą....
przyleciał za 2 dni, zupełnie bezstresowo kazał sekretarce przygotowac umowę, materiały do dyskusji...będą za 4 godziny..zapraszam na lunch.. za 4 godziny okazało sie, że sekretarka czeka na jakiś tam raport... tak więc musimy zostać jeszcze jeden dzień , a na resztę tego dnia zafundowali nam zwiedzanie madrytu..Dyro odmówił, wściekły jak rottweiler.. na drugi dzień negocjacje, chcemy podpisywac umowe, znowu kogoś nie ma ..będzie za 2 dni. Mnie pasi, Dyro wybuchł jak wulkan - sypał bluzgi jak z rękawa o Hiszpanii, Hiszpanach...po 5 minutach Arab odrzekł spokojnie ... po co te nerwy amigo -- u nas czas biegnie wolniej... Umowę podpisaliśmy z naszej strony, Hiszpanie podpisali i przesłali do nas za ... 2 tygodnie
to dopiero debeściarstwo
|