|
Panie Pawle.
Dzieki za taka odpowiedz, ktora dokladnie podsumowala to co mialem na mysli. Przyklad z Alternatyw jest super i oddaje brak logiki w wypowiedzi jednego z kolegow - te wyliczanki procentowe ilu wedkary zrezygnuje z lowienia to groteska.
Zgadzam sie w tym w zupelnosci, ze rezygnacja z wedkarstwa ludzi, ktorzy nie moga pogodzic sie z NO KILL (nawet pomimo swojej zamoznosci) przynioslaby same zalety naszym woda i atmosferze w jakiej sie wedkuje. Kiedys Pan Weglarski pisal ze chodzi o to by zlowic cos konkretnego w przyjemnym towarzystwie.
Jeszcze jedna uwaga - Panowie to juz nie te czasy ze rzeka jest zrodlem kolacji, zbyt duza presja - w obecnych czasech taka funkce pelni spozywczak. Poza tym, tak jak pan Kot napisa - ryba w sklepie kosztuje taniej.
I powtarzam jeczcze raz, sprawa ustalania limitow i wielkosci zabijanych ryb powinna byc ustalana na podstawie monitoringu danej rzeki. Badania - wyniki - konkluzje tak sie zarzadza ekosystemami w cywilizowanym swiecie. Naukowiec jest od tego zeby powiedziec : panowie (i Panie) zabierac wolno tyle a tyle i takich a takich ryb i basta. Jesli bracie chcesz przy tym stosowac no kill to chwala ci za to, jesli ryby postanowisz zabrac - takie twoje prawo i byc moze ja sam z niego czasami skorzystam.
Problem polega na tym, ze nie jestem pewien czy takie badania sie w Polsce rutynowo (a nie od przypadku) prowadzi. Jesli nie ma opracowanego limitu wedkarskiego dzwierciedlajacego liczebnosc i strukture populacji ryb, to bezpieczniej jest stosowac zasade NO KILL - przynajnmiej czasami. Jedyne co nam grozi to to ze bedzie za duzo ryb w rzekach. A jesli to sie zdarzy to wtedy wystarczy zadzwonic po pana Marka C (to zart panie Marku - prosze sie nie obrazac).
Pozdrawiam
Przemek.
|