|
Nie. No Kill jest sprzeczne z ustawą o ochronie zwierząt, o czym od dawna mówię, ale nie tylko prawie
nikt mnie nie słucha, ale nawet nikt nie czyta przepisów, bo nie chce, gdyż może się to okazać
niewygodne. Wkrótce będzie stanowisko najlepszego w Polsce specjalisty od prawa rybackiego ws. No
Kill. Utnie to całą jałową dyskusję.
Oczywiście jestem za ochroną ryb łososiowatych, ale zgodnie z prawem, etyką, z uwzględnieniem
najlepszej wiedzy ichtiologicznej itd. No Kill w polskim wydaniu jest raczej sposobem na ochronę dziwnie
pojmowanego prawa wędkarzy do nieograniczonego kaleczenia ryb, a nie ich ochrony. Czy ktoś mi może
uzasadnić sens No Kill podczas niedawnych zawodów w jednym z okręgów PZW, w których zwycięzca
złowił (tj. pokłuł) ponad 140 tęczaków w ciągu kilku godzin? Iluż to wędkarzy dąży do tego, żeby nałowić
się "do bólu", czyli nie wyjdą z wody, dopóki nie wyjmą z wody ostatniej ryby z wody? Iluż to miłośników
No Kill, robi sobie sesje fotograficzne z rybami (nawet niedużymi), niezgodnie z zasadami No Kill?
Józef Rozwadowski napisał ponad 100 lat temu - "Kto ryb męczyć nie chce, niech takowych w ogóle nie
łapie". Jest to dziś bardziej aktualne, niż wtedy. Na razie nie widzę skuteczniejszego rozwiązania na
niektórych wodach, niż ograniczenie presji wędkarskiej.
Poza tym, zwracam uwagę, że niektóre osoby mieniące się jako wielcy miłośnicy No Kill, jeszcze
niedawno jawnie krytykowali obecność ryb łososiowatych jako szkodników, których obecność, zwłaszcza
w większej liczbie, jest niepożądana. Co za dziwna metamorfoza.
|