|
Wygląda na to, że zarybienia mogą służyć różnym celom, w
zależności od warunków i zamierzeń. Nierzadko różne typy
zarybienia nawet mogą być prowadzone równolegle, w tym samym
miejscu, dla różnych celów.
Żeby zobaczyć co.sie dzieje nie trzeba zaprzestawać niczego, bo to
partyzantka, tylko są dziś coraz bardziej dostępne i przystępne
badania genetyczne, którymi.mozna się posłużyć. Tylko to wymaga
znaczenia wędkarstwa dla gospodarki, żeby jakiekolwiek programy
miały trwałe zastosowania. Również w odniesieniu do środowiska.
Niezgoda na jego niszczenie nie oznacza, że to niszczenie nie bedzie
zachodziło. Jak nie można zmienić, trzeba się dostosować. Zaś na
to, żeby wędkarstwo miało znaczenie jakoś nie ma widoków przy
obecnym stanie umysłów wędkarzy.
Idealnie byłoby gdyby warunki środowiska pozwalały na samodzielne
funkcjonowanie populacji ryb, z niewielkim wsparciem. Tylko to
chyba w sferę marzeń trzeba zakwalifikować.
Brytyjczycy (rządowa Environment Agency, kontrolujaca rowniez
wedkarstwo) przed laty przeprowadziła badania i okazało się, że po
dekadach zarybień hodowlanymi potokowcami (tylko takimi
hodowlanymi na prawdę, selekcjonowanymi liniami, szybko
rosnącymi, na handel) tylko 25% ryb miało domieszkę genów
hodowlanych. Krzyżowanie sie ryb dzikich z hodowlanymi zachodzila
w malym zakresie. Ustalono, że nie wolno zarybiać "do lowienia"
dużymi, płodnymi rybami hodowlanymi, tylko bezplodnymi
triploidami. Dopuszczone zostało zarybianie w ramach
"wspomaganego rozrodu" potomstwem z tarlaków pozyskanych z
lokalnej populacji, ktora mogla sie rozmnażać. Czyli jednocześnie
trzy źródła ryb, a przy tym dochod od wędkarzy, służący
finansowaniu.
Ale oni mieli Darwina, który stwierdził, że przetrwają umiejący się
dostosować (survival of the fittest). U nas trwają i mają się dobrze
różne XIXwieczne koncepcje.
Pozdrawiam serdecznie
Jerzy Kowalski
|