|
Te ich 300 lub 50 zeta niby takie same, ale jednak okazuje się, że miejscowe lepsze. No i wiadomo-
wszyscy miejscowi jak jeden mąż zapracowują się na rzecz wód, o czym często wspominał pan Piotr.
Jak było w latach osiemdziesiątych wiemy. Pomieszkiwałem wtedy najczęściej w schronisku w
Wołkowyi i byłem chyba jedynym, który nie przynosił ryb. Woleliśmy z żoną prawdziwki zbierane pod
Bukowcem. Przepraszam, któregoś roku byli tam Jacek Brodowski i Marek Trojanowski. Też nie
widziałem, żeby smażyli ryby. Może miałem pecha, ale później spotykałem właściwie tylko miejscowych
zabierających ryby. Po 2000 roku zabrałem z Sanu jednego lipienia. O okolicznościach kiedyś pisałem.
Tak że mam swoje zdanie na temat tego, kto zjadł sanowe ryby. Wtrącaj się Darku. Pewnie masz swoje
przemyślenia na ten temat.
|