|
Ja się urodziłem z wędką, bo mój ojciec, góral z Czarnego Dunajca, też od dzieciństwa łowił ryby. Jak
nie miał wędki (co się często zdarzało), to łowił je do ręki (w mojej ocenie to najwyższa sztuka
wtajemniczenia, zwłaszcza w przypadku połowu węgorza).
Pierwszego pstrąga złowiłem ok. 1966 r. w Irlandii. W 1977 r., po wstąpieniu do koła akademickiego
Bzdykfus w Warszawie, rozpoczęła się na dobre przygoda z pstrągami. Jeździliśmy gł. nad dorzecze
Gwdy, z bazą najczęściej w Jastrowiu (na początku), a później w Płytnicy (tam też zabrałem żonę
zaraz po ślubie). Pierwsze pstrągi na muszkę, ukręconej z moich włosów na głowie (owiniętych zwykłą
nitką), metodą tenkara (japońskie wędzisko 4,5 m, bez kołowrotka), łowiłem w 1977 lub 1978 r. w
Czarnym Dunajcu, Wtedy też złowiłem pierwszego wymiarowego lipienia (32 cm) - w potoku Piekielnik
powyżej Jabłonki.
Prawdziwe muszkarstwo rozpocząłem na przełomie czerwca i lipca 1981 r., kiedy byłem w wojsku w
Czarnym. Praktycznie codziennie byłem nad wodą aż do 23 marca 1982 r., niestety, bo wtedy
wypuścili podchorążych z wojska (miałem przedłużoną służbę o 3 miesiące z powodu wprowadzenia
stanu wojennego; byłem chyba jedynym żołnierzem w całym LWP, który był zachwycony z powodu
przedłużenia służby, bo do rzeki miałem ok. 200 m, a 1 stycznia rozpoczął się sezon pstrągowy;
mógłbym tam siedzieć jeszcze rok).
Moje życie wędkarskie uległo diametralnej zmianie pewnego dnia we wrześniu 1983 r. Nad dolną
Piławą spotkałem Jasia Pałkę (świeć Panie nad jego duszą) i Wacka Gołębiowskiego z Poznania,
którzy mieli piękny komplet lipieni 40-taków. A ja nic. Zajrzałem rybom do żołądków i zobaczyłem
ciemną masę bezkręgowców, których nie byłem w stanie zidentyfikować. Wkurzyło mnie to i od tego
czasu byłem stałym gościem w Instytucie Zoologii PAN w Warszawie na Wilczej, przeglądając
wszystko nt. robali. Za pieniądze otrzymane na ślubie w 1986 r. zakupiłem mikroskop stereoskopowy
(rzecz niemożliwa w tamtym czasie, ale od czego są przyjaciele, zwłaszcza w Labimexie; jeden
mikroskop nie został wyeksportowany, z korzyścią dla polskiej nauki). Do dziś głoszę, że była to
najlepsza inwestycja poczyniona wspólnie z żoną.
Historią rybactwa zacząłem się interesować już pod koniec lat 80., a tak na poważnie od ok. 1993 r.,
po powrocie z Mediolanu.
Praca doktorska na SGH była oczywiście z ekonomii, bo o rybach. Dziś najwięcej przyjemności daje
mi złowienie ryb, które mają kilkaset lat (tj. pływają w starych księgach i archiwach), a także poznanie
wielu szczegółów biologii ryb i bezkręgowców, nawet nieznanych nauce. Samo złowienie ryby to
czynność zbyt banalna.
|