|
Widzę, że refleksja dotycząca zarybień przychodzi rychło w czas. Szkoda, że zabrakło jej
wówczas, gdy wędkarze pragnęli nade wszystko pstrągów potokowych, którymi ku ich
uciesze zarybiano cieki dające 0 szansę na utworzenie samoutrzymującej się populacji tego
gatunku, który co prawda występował tam kiedyś, zdaje się w czasach Piasta Kołodzieja. Z
tych samych powodów gorliwie wierzono w to, iż da się modelować łowiska rybami cennymi
wędkarsko i zastąpić naturalne procesy odtwarzania populacji intensywnymi zarybieniami.
Jakoś gdy ryb nie brakowało, niewielu przeszkadzały zarybienia smoltami w ilościach
monstrualnych i ujednolicenie populacji troci z rzek pomorskich w wyniku
najprawdopodobniej błądzenia tarlaków. Ba, przełknięto nawet restytucję łososi w oparciu o
obcą genetycznie populację i zawodowe harakiri na które postanowili się narazić naukowcy,
wyznaczający poziom swojej dyscypliny naukowej na forum międzynarodowym. To wszystko
w nadziei, że już zaraz okaże się, iż dzięki wieloletnim nakładom finansowym na zarybienia
poprzegradzane rzeki przymorskie na przekór czynnikom abiotycznym staną się naturalnym
siedliskiem dla samorekrutujących się populacji łososia. I śmieszno i straszno.
|