|
Przedwojenna literatura wędkarska podzieliła wędkarzy pstrągowych na dwie zasadnicze grupy: wędkarzy sportowców i tzw. „gliździarzy”. Sportowcem był wędkarz posługujący się wyłącznie muchówką. Gliździarzem zaś typ nie różniący się zasadniczo od wędkarza nizinnego, posługujący się w połowach pstrągów żywą przynętą. Natomiast, w tej klasyfikacji nie ustosunkowano się do metody spinningowej. Wręcz, w niektórych Towarzystwach Wędkarskich, łowienie pstrąga na błystkę było zabronione na równi z łowieniem na żywą przynętę, gdyż stano na stanowisku, że kotwiczka za bardzo kaleczy rybę, która po wypuszczeniu najczęściej niezdolna jest do dalszego życia?!
W 1949 roku T. Patan zamieścił artykuł, na którego zakończeniu zadał rozpaczliwe pytanie - Dlaczego tylko muszkarzy uznaje się za szlachetnych łowców pstrągów, a spinningiści to coś znacznie gorszego?
W tym miejscu chciałbym się przyznać, że jako kolejny, rasowy przedstawiciel spinningistów-pstrągarzy reprezentujący tzw. „Szkołę Kortowską”, na przełomie 70./80. lat patrzyłem na nielicznych warmińsko-mazurskich muszkarzy jak na kochających inaczej, dając w ten sposób odpór ww. opinii muszkarzy o spinningistach. Muszkarze chodzili w obwisłych, gumowych galotach sięgających pod pachy, w dużych ciemnych okularach i przy tym wymachiwali cienkim kijaszkiem, jak pastuch batem na łące. Jakże, jednak pomyliłem się w swoim osądzie. Nieumiejętność posługiwania się w tym czasie muchówką spowodowała, że ominął mnie najlepszy okres połowów lipienia w Pasłęce. Mimo, że na muchę łowię już blisko ćwierć wieku, spinning pstrągowy traktuję jak świętość. Może, to jest tak, jak z tym więźniem obozu, który spytany po wielu latach, jaki okres życia wspomina najlepiej, odpowiedział, że pobyt w obozie. Kolejne pytanie - dlaczego?!, skwitował - Bo byłem młody, bo byłem młody.
Pozdrawiam
Robert
|