|
Niestety wszystkim nam udziela się frustracja, jeśli byłoby gdzie i co łowić, to nikt, nikogo i o nic by się nie czepiał. Dzielenie się na "zawodników" i "szaraków" jest bez sensu, w obu "grupach" są zarówno osoby postępujące etycznie jak i "czarne owce". Doszukiwanie się kto bardziej szkodzi jest również bezcelowe i do niczego nie prowadzi. Wędkarze są ludźmi (różnymi) i liczenie na to, że wszyscy zrozumieją wszystkie uwarunkowania i przestaną np. zabierać złowione lipienie, bo jest ich mało, będzie wielką naiwnością. Niestety rzeczywistość jest taka, że powszechnie panuje przekonanie: "...jeśli ja go nie wezmę, to weźmie ktoś inny..." a przecież wolno. Nie mam na myśli kłusowników, ale pretensje do normalnych wędkarzy, o to, że zgodnie z regulaminem i limitami zabierają złowione ryby, są w takiej sytuacji bezpodstawne (mimo, że sensowne). Nie jestem zwolennikiem pełnego "no kill", ale na dzień dzisiejszy jest chyba konieczne dla ratunku naszych wód górskich. Wielu z nas łowi okazjonalnie i nie ma dobrego rozeznania każdej wody. To gospodarz wody powinien w razie potrzeby takie ograniczenia wprowadzać i egzekwować! Szkoda że PZW właściwie (a praktycznie wcale) tego nie robi. Zarybianie na wiosnę miarowymi selektami, bez wprowadzania dodatkowych ograniczeń i kontroli jest idiotyzmem a nie właściwą gospodarką...
Pozdrawiam
Sławek Harat
|